poniedziałek, 18 marca 2013

Tatrzańskie przygody

Jak sobie patrzę sobie tak z perspektywy czasu to za większością książek, które mnie urzekły stoi jakaś mniejsza lub większa historia. Ktoś coś powiedział, ktoś pokazał, ja coś zobaczyłam, czy przypadkiem trafiłam lub szukałam z mniejszym lub większym uporem godnym maniaka.
O "Spiskach" Wojciecha Kuczoka po raz pierwszy usłyszałam, a gdzieżby indziej jak nie w Tatrach. Miałam tę przyjemność być kilka razy na wolontariacie w TPN i tam na Wancie (jak ktoś nieobeznany z asfaltówą na Morskie Oko to wyjaśniam, że mniej więcej w połowie drogi jest leśniczówka Wanta) poznałam Jagnę. Jako, że dziewczyna siedzi w tematyce książek górskich dość mocno to rzuciła kilkoma tytułami, zachęciła i w ogóle fajnie się na ten temat pogadało przy okazji robienia dla kolegi z wantowej obsady listy książek i filmów, które warto znać. To najbardziej zaintrygowała mnie mówiąc, że jest książka, w której opisana jest kradzież krzyża z Giewontu.
No to zastrzygłam mocniej uszami, bo dla przeciętnego Kowalskiego oprócz Doliny KOŚCIELISKIEJ (nie Kościeliska jak namiętnie mówią "turysty"), Morskiego Oka to Giewont i zdjęcie pod krzyżem to święty obowiązek, a tu ktoś nagle pisze o jego kradzieży. No to trzeba poszperać, dodatkowo Kuczoka lubi koleżanka z roku, a kolega lubił opowiadać jak to z jego ogólniaka go wydalili. Z resztą lubił tez opowiadać jak po sukcesie Wojciecha Kuczoka pluli sobie w brodę, że nie jest absolwentem L.O. im Batorego, a Słowackiego. Dodatkowo strasznie podobał mi się film "Senność", scenariusza którego jest autorem.

Po powrocie z gór wybrałam się wiec na małe polowanie i nabyłam "Spiski. Przygody tatrzańskie". Musiałam za nimi przekopać pół Empiku, ale dorwałam i od razu w autobusie zaczęłam czytać. Aktualnie mam dwa egzemplarze. Ten wykopany i drugi, który dostałam od przyjaciół na urodziny. Pierwsza czeka spokojnie na nowego właściciela, ale jakoś się jeszcze nie złożyło żebyśmy się spotkały, ale prędzej czy później trafi w dobre ręce fanki twórczości Kuczoka.
Wracając do samych "Spisków". Z tego, co się orientuje ta wydana w 2010 książka jest jak na razie ostatnią w dorobku autora. W tym samym roku została uznana Książką Jesieni 2010 i nominowana do „Szczytów kultury" portalu G-punkt.pl.
Książka składa się z pięciu części, które odpowiadają o wakacjach jakie było dane spędzić głównemu bohaterami wraz z rodzicami w tatrzańskiej wiosce. Każda poświęcona jest jakimś mniej lub bardziej znaczącym wydarzeniom w życiu bohatera, który jest jednocześnie narratorem. W pierwszej przenosimy się do 1982 roku, gdzie ogarnięty mundialowym szaleństwem chłopak uczy, a przynajmniej próbuje uczyć małych górali jak się gra w nogę. Cztery lata później jesteśmy w tym samym miejscu, u tych samych gospodarzy i po ulewnie gazda zabiera chłopaka na grzyby. Na grzybach się jednak nie kończy, a nasz bohater poznaje czym jest miłość fizyczna. Znów mijają kolejne cztery lata i tym razem znajdujemy się pomiędzy Felą i Józkiem, piękną góralską parą pomiędzy, którymi krąży nasz bohater jako posłaniec. Z ukrytym zamiarem zbliżenia się do pożądanej Feli, nasz bohater przenosi liściki miłosne pomiędzy zakochanymi, którzy mają się żenić. Do tego wplątuje się misiołak i afera na całą wieś. Koniec końców ku uldze wszystkich, a rozpaczy narratora Fela wychodzi za Józia i nastaje spokój. Znów mijają cztery lata i nasz bohater, którego rodzice się rozwiedli (co doprowadziło ojca do dziwacznego stanu, który przypomina marniejącego fikusa) znów wraca w tatry na stare śmiecie, ponownie pcha się w kolejną aferę. Bo tym razem górale za bardzo wdarli się z wycinką i porastają mchem. Będący speleologiem narrator zapuszcza się w głąb TPNu i pomaga ratować nieszczęsnych górali. Ostatni rozdział obejmuje już okres od 1999-2000 roku. Tam się pojawiła wyczekiwana przeze mnie próba kradzieży krzyża z Giewontu, ale ona okrasza tylko historie z Józkiem, Felą i śliczną szwedką.
"Spiski. Opowieści tatrzańskie" są pisane językiem zrozumiałym, co czytelnikowi pomaga w orientowaniu się w topografii i nazewnictwie tatrzańskim, które potrafi spędzić niejednemu sen z powiek. Dodatkowym plusem przynajmniej dla mnie zobaczyć znane miejsca w innych nieco dziwacznych okolicznościach. Bohaterowie tej powieści są przerysowani i w zabawny sposób przedstawiają zarówno górali jak i ceprów. Jednak nie jest to tylko komedyjka. Kuczok wplata w te książkę sporo elementów autobiograficznych i w niektórych momentach naprawdę zmusza do refleksji.
Polecam wszystkim, którzy choć troszkę znają Tatry i orientują się w tamtejszej kulturze, bo choć przerysowana to pozwoli poznać tamtejszy koloryt. Tym, którzy kochają te góry też polecam, można się naprawdę uśmiać i powkurzać na bohatera, który mi czasem zalazł za skórę jawnym brakiem szacunku dla parkowego regulaminu. A co z tymi, co gór nie znają? Zachęcam do przeczytania, bo może to będzie bodziec do wybrania się właśnie w te góry.

2 komentarze:

  1. Zamiast o górach czytać, wolałabym wybrać się tam na piesze wędrówki. Ale porównanie z "marniejącym fikusem" wyszło cudnie :).

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja też bym wolała, ale aura nie sprzyja górskim wędrówkom, a na nartach nie jeżdżę, więc zostaje oglądanie zdjęć i czytanie ^^

    OdpowiedzUsuń