sobota, 23 marca 2013

Kulinarna podróż dookoła świata

Lubię gotować i chętnie to robię choć rodzina w dużej mierze kręci nosem, bo przecież udziwniam, a oni woleliby zwykłego schabowego. Lubię też patrzeć jak gotują i jedzą w różnych częściach świata, choć bywa to czasem przerażające. Ja w każdym bądź razie nie byłabym w stanie przełknąć jeszcze ruszającej się białej larwy albo innej gadziny, która robi za moje domowe zwierzątko.
To plus oglądany kiedyś tam dawno temu program "Bez rezerwacji" spowodowało, że postanowiłam się zaopatrzyć w książkę Anthonyego Bourdaina "Świat od kuchni. W poszukiwaniu posiłku doskonałego" i poczytać o zupełnie innym aspekcie podróżowania, czyli jedzeniu.
Zaczyna się nieprzyjemnie (nawet bardzo!) od listu do żony, w którym opisuje obskurny hotelowy pokój, w którym są wykafelkowane ściany i rura kanalizacyjna na środku. Potem jest wstęp, który też do przyjemnych nie należy i dodatkowo nie trzyma się ładu i składu. Najpierw lądujemy w środku wietnamskiej dżungli, po czym następny akapit przenosi nas do Nowego Jorku i dziwnych rozmyślań autora. W sumie jestem w stanie te refleksje zrozumieć, bo w jakiś sposób wyjaśniają dlaczego powstała taka, a nie inna książka. Dodatkowo dowiadujemy się, że za Bourdainem będzie stale latać ekipa telewizyjna, więc zapowiada się, że może być nawet śmiesznie. Po wstępie postanowiłam się z góry nie uprzedzać i spokojnie przeczytać całą resztę książki. Dobre jedzenie, ciekawe miejsca i pewnie efektowne wpadki autora, który nienawidzi programów kulinarnych, ale zgadza się być bohaterem jednego z nich (swoją drogą niezła hipokryzja). 
Bourdain, który jest kucharzem z Nowego Jorku wyrusza na wyprawy do różnych krajów żeby poznać i czasem zmierzyć się z lokalną kuchnią i tradycjami. Odwiedza takie kraje jak: Portugalia, Francja, Japonia, Kambodża, Wietnam, Maroko, Wielka Brytania, USA (zachodnie wybrzeże),Rosja i Hiszpania. Odwiedza różnej restauracje. Od renomowanych z trzema gwiazdkami Michelina po spelunki, do których strach wejść. Bierze udział często w makabrycznym przygotowywaniu posiłku, chociażby świniobicie w Portugalii albo ma obowiązek jako honorowy gość ukatrupić indyka na obiad, który je u swojego meksykańskiego asystenta. Często musi się zmierzyć z różnego rodzaju stereotypami i swoimi wyobrażeniami o jakimś miejscu, czy posiłku. Do tego wszystkiego dochodzi czasem ekipa telewizyjna i dziwaczne sytuacje, jak chociażby dokręcanie różnych scen. Najgorszą taką wpadką było chyba dokręcanie scen wchodzenia do restauracji w Rosji, Tony i jego towarzysz byli kompletnie pijani, a mimo to musieli grać ludzi zupełnie trzeźwych. Katastrofa. Z drugiej strony autor wpada niemal w ekstazę pisząc o restauracji French Laundry w Yountville, czy o jedzeniu w Wietnamie.
Pomimo tego, że nie jest to typowa książka kulinarna poczułam się niemal przytłoczona ilością wymienianych często jednym ciągiem potrwa, nazw składników i przypraw. Rozpływaniem się nad talentem lub jego brakiem u różnych znanych kucharzy. W wielu miejscach autora ratowały przypisy, które swoją drogą nie pochodziły od niego, a od wydawcy. 
Nie rozumiem czemu Bourdain pojechał do Kambodży. W rozdziale poświęconym temu krajowi więcej było o konfliktach, dziwkach i barach, gdzie można sobie postrzelać z broni różnego kalibru niż o jedzeniu. O niebezpieczeństwach i znajomościach zawiązanych z lokalnymi bandziorami (niestety nie potrafię inaczej określić tych ludzi, którzy ewidentnie chowali się w tym kraju przed prawem swoich ojczyzn) też było więcej niż o lokalnej kuchni. Nie rozumiem też po co poświecił Wietnamowi aż trzy rozdziały, wolałabym zebrać to w jeden większy i opisać inne kraje. Najeżdżanie na wegetarian (może i się im trochę należało) i wychwalanie pod niebiosa przez ponad pół rozdziału jednego faceta to dla mnie za dużo.
Owszem było kilka fajnych momentów. Podobało mi się jak opisywał swoje kulinarne (i nie tylko) przygody w Japonii. Oprócz tego, że od razu chciałam rzucić wszystko i zrobić porządne sushi dostałam sporą wiedzę na temat tamtejszej tradycji jedzenia różnych posiłków. Nawet wizyta na targu rybnym była bardzo ciekawa. W Meksyku też było ciekawie, ale już nie tak świetnie opisane jak Japonia. Oczywiście nie można pominąć Wietnamu, gdzie naprawdę z zainteresowaniem czytałam o tym jak to płynąc rzeką można załatwić dosłownie wszystko. Od kupienia jeszcze ciepłych bagietek, wypicia kawy do zjedzenia świetnego obiadu. To chyba jedne z niewielu plusów tej książki.
Pomijam już fakt, że "Świat od kuchni" jest raczej zlepkiem anegdot, które czasami się nie trzymają niczego, a do tego autor dokłada swoją jakąś pseudofilozofię. Naprawdę dużo lepiej to wyglądało i realniej wyglądało to w programie telewizyjnym. Również język jakim posługuje się Bourdain pozostawia wiele do życzenia, czasem wydaje mi się, że już amerykańscy wydawcy powycinali wszystkie niecenzuralne kawałki. W żaden sposób nie oddawał magii różnych miejsc, ani tym bardziej nie mogłam chociaż spróbować sobie wyobrazić jak coś smakuje, czy pachnie. Owszem przymiotników używa bardzo dużo, ale nijak się mają do wszystkiego. Bo co mi da, że coś było: wspaniałe, cudowne, okropne, ohydne, niebiańskie itd. No i też to porównywanie większości rzeczy do foie gras. Zupełnie tak jakbym słuchała mojej koleżanki z roku, która na jednym z referatów przyrównywała smak wszystkiego do kurczaka (bo tak pisało w Internecie!). Po za tym miałam ciągle wrażenie, że jest to książka pisana tylko i wyłącznie do kucharzy.
Rozumiem, że to miała być książka subiektywna, bo każdy z nas pewnie szuka swojego idealnego dania, ale bez przesady. To o jedzeniu lepiej pisała Beata Pawlikowska w "Blondynce Tao", czy Tomek Michniewicz w "Samsarze", a nie były to książki poświęcone tylko i wyłącznie jedzeniu.
Jeśli ktoś ma ochotę ją przeczytać to nie zabronię, ale naprawdę polecam ograniczyć się do rozdziałów z Japonią i Wietnamem, bo są najlepiej napisane. Po za tym nie jest to książka, która powala na kolana, ale fundująca raczej solidne rozczarowanie. Zupełnie nie rozumiem czemu ta książka została bestsellerem New York Timesa jak informuje nas wydawnictwo na tylnej okładce.


Źródła ilustracji:
www.merlin.pl

4 komentarze:

  1. Powiem Ci z mojego doświadczenia: unikaj bestsellerów NYT :P większość to kiepsko napisane broszurki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak do tej pory miałam chyba szczęście bo część kryminałów Gerritsen też jest na tej dziwacznej liście. ta mnie dobiła jednak.

      Usuń
  2. Jakby nie patrzeć z tyłu okładek każdej książki są wyłącznie pochwały. Szkoda, że ta zebrała u Ciebie słabą recenzję, bo miałam nadzieję na coś o podróżach i smacznych kąskach. A że takich książek do tej pory nie czytałam, to chciałam sięgnąć po coś, co już się komuś znajomemu spodobało. Za to właśnie mnie olśniłaś, że jestem posiadaczką ciekawej książki o pichceniu w Japonii z przepisami i nawiązaniami do tradycji. Chyba będzie trzeba wystawić jej recenzję ;). Poza tym... Ty i sushi? Wow. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jakoś książkę trzeba zareklamować, ale powinno mnie olśnić, że to co z tyłu tej książki było napisane to nie są opinie cytowane, ale samego wydawcy.
      No jakoś tak wyszło, pierwsza moja próba zrobienia samodzielnie do najlepszych nie należała, bo za bardzo mi glonami śmierdziało ;)

      Usuń