Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zbiór opowiadań. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zbiór opowiadań. Pokaż wszystkie posty

piątek, 13 czerwca 2014

Diabeł na wieży i jego zepsute zabawki

Po bardzo długich poszukiwaniach i polowaniach w końcu udało mi się dostać obydwa tomy opowiadań o Domenicu Jordanie Anny Kańtoch. Byłam ich bardzo ciekawa, bo zbierały świetne recenzje, a ja sama  byłam i dalej jestem pod wrażeniem "13 anioła" tej autorki. Dlatego obie książki nie musiały czekać zbyt długo na swoją kolej tym bardziej, że miałam jechać do Lublina. Pięć godzin jazdy busikiem do i pięć godzin z oraz cztery wolne wieczory podczas, których nikt mi nie przeszkadzał aż prosiło się o to by zabrać więcej niż jedną książkę. Oprócz męczonego od kilku dni "Takeshiego" zabrałam ze sobą "Diabła na wieży". 
"Diabeł na wieży" to pierwszy tom opowiadań, w którym Anna Kańtoch przedstawia nam Domenica Jordana. Postać, o której możemy spokojnie powiedzieć, że nie wiemy o niej nic, a jednocześnie wszystko. Tak jak otaczający naszego głównego bohatera ludzie zakładamy, że jest szlachcicem albo przynajmniej chce żeby tak uważać. Jest lekarzem, który woli unikać leczenia żywych, ale za to fascynuje go magia, niewyjaśnione zjawiska i tajemnice - zagadki do rozwiązania. Z jednej strony chce być biernym obserwatorem, a z drugiej strony ma silne pragnienie zwrócenia na siebie uwagi, o czym może świadczyć ubieranie się tylko i wyłącznie w czerń, ale nie byle jaką tylko najmodniejszą. Nie wiadomo nic o jego przeszłości, za to w każdym opowiadaniu poznajemy jego teraźniejsze życie i światopogląd. Do tego wszystko osadzone w realiach odpowiadających siedemnastowiecznej Europie, gdzieś tak w okolicach Hiszpanii, Włoch, czy Francji, co sugerują stylizowane imiona, nazwiska, czy nazwy miejscowości.
Na pierwszą część składa się dziewięć opowiadań (Diabeł na wieży - tytułowe, Czarna Saissa, Damarinus, Serena i Cień, Długie noce, Pełnia lata), w których Domenic musi wysilić swój umysł, ale i wyobraźnię ponieważ nie wszystkie wydarzenia da się ogarnąć logiką. Mierzy się z demonami, magią, a przede wszystkim ludzkimi słabościami, które powodują, że pojawiają się problemy ponad ich siłę. Tak, więc próbuje uwolnić kobietę od prześladowania demona, którego wezwała albo dąży do poznania prawdy wypadku na wieży i wyjaśnieniu dziwnego zachowania matki zmarłego tragicznie chłopca, czy tajemnicy jaka kryje się za dziwnymi zgonami w pewnej górskiej wsi zimową porą.
Opowiadania są równie ciekawe jak nasz tajemniczy główny bohater. W jednych jest wartka akcja, a w innych bardziej detektywistyczny klimat, a wszystkie łączy aura tajemnicy. Opowiadania są napisane w sposób ciekawy i bardzo plastyczny. Autorka umiejętnie buduje klimat grozy i wciskającej się wszędzie tajemnicy, której czasem uchyla rąbka pozwalając czytelnikowi stworzyć sobie ze zlepków informacji obraz Domenica Jordana, a także tego co może być przyczyną wydarzeń w danej historii. Trochę to przypominało mi klimatem opowieści E.A. Poe. Czytało się naprawdę bardzo dobrze, a smaczku dodawały bardzo ładne ilustracje. "Diabeł na wieży" to bardzo fajny zbiór opowiadań, który warto przeczytać i pozostać przez jakiś czas pod jego lekko mrocznym urokiem. Anna Kańtoch zawiesiła sobie nimi bardzo wysoko poprzeczkę, a przede wszystkim nie rozczarowała mnie. Na coś takiego właśnie liczyłam w wykonaniu autorki  "13 anioła". Moje oczekiwania wobec "Zabawek diabła" były więc jeszcze większe niż w przypadku "Diabła na wieży", bo jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Podobnie jak w przypadku pierwszej części druga składa się z sześciu opowiadań (Mandracourt, Strażnik Nocy, Cień w słońcu, Ciernie, Karnawał we krwi, Zabawki diabła), w których znów obserwujemy jak Domenic Jordan zmaga się z... No właśnie z czym? Jest jakby inaczej, mroczniej, ale co z tego, gdy do tego wszystkiego pojawia się duża dawka ckliwego sentymentalizmu, a z tajemniczego Domenica Jordana robi się irytujący ekscentryk grubo podszyty ciekawski egoistą. Jak rozumieć ten świat w którym wszystko stoi na głowie? Mamy Kościół z księżmi, biskupami i świętymi, którzy nie są świętymi, a jedynie specjalnymi duszami, które po śmierci mogą czynić cuda lub uprzykrzać ludziom życie do momentu wstąpienia w nowe ciało. Jak rozumieć to, że nakazuje się ludziom wiarę w Boga, w którego wątpią nawet biskupi? Autorka chciała wprowadzić coś nowego oprócz czarownic, wilkołaków, demonów i magii, ale chyba sama do końca tego nie przemyślała i spowodowała tym dość duży dysonans. Przez to wszystko gubi się cały klimat. Nie ma grozy i napięcia, a zwyczajnie wieje nudą. Domenic staje się przewidywalny do bólu, a odarty z tajemnicy i niedopowiedzeń jest kolejną irytującą postacią, która twierdzi, że pozjadała wszystkie rozumy i traktuje innych z góry. Ot, bohater jakich wiele. Robi się ckliwie i sentymentalnie, a przede wszystkim nudno. Opowiadania są przegadane do tego stopnia, że problem sprawia pomijanie opisów żeby przeczytać same dialogi, których jest jak na lekarstwo i nie są zbyt błyskotliwe. Krótko mówiąc tytułowy diabeł bawi się zepsutymi zabawkami. Dodatkowo przy założeniu w kreowaniu świata jaki przyjęła Anna Kańtoch tytuł jest zupełnie nietrafiony, chociaż chwytliwy.W porównaniu z pierwszymi opowiadaniami te są nudne i nieciekawe. Akcja cieknie jak krew z nosa i odechciewa się wszystkiego, a szkoda, bo gdyby autorka dalej trzymała klimat z "Diabła na wieży" byłby to jeden z genialniejszych zbiorów opowiadań w mojej kolekcji, a tak mam wrażenie, że próba połączenia ich w coś w rodzaju spójniejszej historii stała się gwoździem do trumny tej książki. Nawet ilustracje wydają się gorsze.
Podsumowując. Polecam "Diabła na wieży", a "Zabawki diabła" odradzam żeby sobie nie zepsuć dobrych wrażeń.

P.S.
Sędzia kretyn zepsuł mi mecz otwarcia Mundialu niesłusznym karnym i sędziowaniem ewidentnie na rzecz gospodarzy. Szkoda, bo gdyby nie to starcie Brazylia : Chorwacja byłoby wspaniałym meczem.

Źródła ilustracji:
http://esensja.stopklatka.pl/obrazki/okladkiks/82561_diabel-na-wiezy_w2_300.jpg
http://fabrykaslow.com.pl/imgs_upload/Image/ksiazki/ASY/reedycje/zabawkiDiabla_reed.jpg

środa, 26 lutego 2014

Opowieści różnej treści

Ostatnio w łapki wpadły mi dwa zbiorki opowiadań. "Opowieści niesamowite" Edgara Allana Poe i "Zbliżenia" Janusza L. Wiśniewskiego. Z pierwszym pisarzem miałam już przyjemność gdzieś mniej więcej w okolicach gimnazjum, a o drugim słyszałam dużo, ale zawsze uważałam, że to autor mnie dla mnie.
Do twórczości Poe postanowiłam wrócić po obejrzeniu filmu "Kruk: zagadka zbrodni". Poleciałam do biblioteki i przekopałam półki w poszukiwaniu jakiejkolwiek książki tego autora. Ku mojej radości ostał się ostatni egzemplarz "Opowieści niesamowitych", więc zabrałam go ze sobą do domu. Cieniusieńka książeczka musiała, co prawda chwilę poczekać na swoją kolej, ale w końcu dorwałam się do niej z nadzieją na chwile grozy i błądzenie po zakamarkach ludzkiej duszy, czyli na powtórzenie tego, co przeżywałam wchłaniając kolejne opowiadania mając naście lat. No i tu niestety dopadło mnie rozczarowanie, bo ten dreszczyk gdzieś uleciał. Znałam opowiadania i wiedziałam czego się po nich spodziewać, więc nic nie mogło mnie już zaskoczyć. Na dodatek irytował mnie narrator, ale ja już tak mam i średnio lubię narracje pierwszoosobową. Nie zmienia to jednak faktu, że Poe jest mistrzem w swoim gatunku (choć czasami ponosiło go i pojawiają się zbyt górnolotne frazy) to potrafił stworzyć klimat grozy owianej dymem opium od którego człowiek zaczyna widzieć rzeczy których nie ma albo wcześniej ich nie dostrzegał.
Niestety muszę jeszcze pomarudzić na wydanie, które mi się dostało. Zielona Sowa to wydawnictwo kojarzy mi się przede wszystkim z lekturami szkolnymi i działaniami na rzecz ich znielubienia przez uczniów. Bardzo drobna czcionka i wręcz mikroskopijne marginesy sprawiają, że czytanie najzwyczajniej w świecie się dłuży. Co z tego, że wydawcy udało się uzyskać cieniutką książeczkę jak drobny druczek powoduje, że strony nie uciekają. To niestety powoduje, że nawet ciekawa powieść, czy krótkie opowiadanie ciągną się w nieskończoność. A ja jestem z tych co lubią przerzucać kartki.
Drugi zbiór opowiadań był autorstwa Janusza L. Wiśniewskiego. Jak wspomniałam wstyd się przyznać, ale do tej pory nic jego nie czytałam, a znam ludzi, którzy się jego książkami zaczytują. Znajomi postanowili to naprawić i dostałam od nich "Zbliżenia". Jest to zbiór kilkunastu króciusieńkich opowiadań, w których poruszane są różne potrzeby ludzi. Potrzeba bliskości, miłości, a nawet dzielenia się z innymi swoją stratą. Niektóre opowiadania przypominały rozmowy chociaż bez dialogów. Wyglądało to tak jakby autor zapisał tylko odpowiedzi, a pytania zadawane bohaterom pozostały w sferze domysłów czytelnika. Inne przypominały króciutkie sprawozdania z tego co się dzieje w świecie innych ludzi. Częściej były to historie smutne, wręcz dramaty, ale ich skala była różna.
Co mogę o "Zbliżeniach" powiedzieć? Ładna, ale smutna książeczka. Taka, która kojarzy się z deszczem i szarówką za oknem, ale był w tym jakiś urok. Nie miałam ochoty po tej lekturze od razu pobiec do biblioteki po pełnowymiarową powieść Wiśniewskiego, ale kto wie może kiedyś...

"Opowieści niesamowite" biorą Wyzwaniu Bibliotecznym u MK

środa, 13 listopada 2013

Szewc z Lichtenrade, co ukradł...

Nie powiem, co ukradł wspomniany szewc bo nie będzie zabawy, a jeśli ktoś chce koniecznie wiedzieć to niech wędruje do najbliższej biblioteki i pyta o "Szewca z Lichtenrade" Andrzeja Pilipiuka.
Jest to zbiór dziesięciu różnych opowiadań, które nie mają nic wspólnego z najsłynniejszym bohaterem, dla którego pan Andrzej rzucił robotę archeologa. Pojawiają się jednak inne postacie znane przede wszystkim z różnych zbiorów opowiadań np. antykwariusz Robert Storm, archeolog o wyglądzie wkurzonego krasnoluda (bez aluzji do wyglądu pisarza!) Olszakowski, czy ogarnięty swojego rodzaju szałem uzdrawiania narodu doktor Skórzewski. Są to postacie dobrze znane fanom Pilipiuka, który znakomicie sprawdza się zarówno w krótkich opowiadaniach jak i pełnowymiarowych powieściach. 
Kiedy brałam ten zbiór opowiadań do ręki liczyłam po cichu na absurdalną jazdę bez trzymanki, ale jak to się w praktyce okazało moje wyobrażenia nijak się miały do rzeczywistości. Opowiadania są różne, zarówno w tematyce jak i klimacie. Poruszają różne tematy od alternatywnych rzeczywistości, gdzie Hitler ledwo umie uzbierać na czynsz, przez szukanie ducha, który trapi całą miejscowość po tajemniczą wyprawę na Wyspę Niedźwiedzią w poszukiwaniu tajemniczych gęsi Filaretowa.
Jedne opowiadania są zabawne jak np. to, w którym  Saamowie pomagają dr Olszakowskiemu uratować wykopaliska. Inne są absurdalne jak to, w którym Skórzewski wypowiada wojnę ciemnocie i zabobonom obcinając kołtuny w pewnej wiosce. Pojawiają się też jednak takie bardziej poważniejsze, tak trochę w klimacie "Kuzynek". Pisarz uderza w pewne struny, by wywołać refleksję, ale okrasza to swojego rodzaju humorem, który chroni przed wpadnięciem w depresję. Tak jest np. w tytułowym "Szewcu z Lichtenrade".
Co ciekawe Pilipiuk równie dobrze radzi sobie z narracją pierwszoosobową i narratorem wszechwiedzącym. Ja z reguły nie przepadam za tym pierwszym rodzajem prowadzenia opowiadania, bo mam wrażenie, że główny bohater i przy okazji opowiadacz popada w samozachwyt. Twierdzi jaki to nie jest super i tak dalej. Jednak tym razem opowiadania, w których swój świat przedstawiał nieco dziwny antykwariusz poszukiwacz Robert Storm bardzo mi się podobały. Miały świetny klimat, a bohater był człowiekiem z krwi i kości, o czym już wybitnie świadczy fakt, że jako typowy facet nie za bardzo rozumiał swoją dziewczynę i pojęcie "romantyczna randka".
Każdy powinien w tym zbiorku znaleźć coś dla siebie. Nawet jeśli z fantastyką jest na bakier to światy równoległe, duchy, czy ożywające przesądy powinny być w wydaniu Pilipiuka bardzo łatwo wchłanialne i przyjemne w odbiorze.
Pisząc o "Szewcu z Lichtenrade" warto wspomnieć choć troszeczkę o samym wydaniu. Tym razem Fabryka Słów poszła czytelnikowi bardzo na rękę. Książka jest lekka, w miękkiej okładce, która jest odporna na wszelakiego rodzaju poniewierania się w torbie. Dodatkowo ma bardzo fajny patent w postaci tasiemki pełniącej rolę zakładki. Zerowe ryzyko, że wypadnie i zgubi się podczas transportu książki.
Po za tym jest to typowa fabryczna książka. Okładka z błyszczącymi elementami i czarno-białe ilustracje, które mają się wpasowywać w klimat opowiadań. Z tych w tym wydaniu podoba mi się tylko jedno do opowiadania "W okularze stereoskopu", a pozostałe mam wrażenie, że są bardzo podobne do siebie. Za to wnętrze okładek bardzo mi się podoba. Mapa Berlina, który pojawia się w pierwszym i ostatnim opowiadaniu jest ciekawym manewrem.
No to tyle. Pilipiuka polecam w zasadzie wszystko oprócz "Dzienników norweskich", które mi jakoś za specjalnie nie podeszły. Ten zbiór opowiadań jest fajny, a opowiadania łączy kilka motywów przewodnich, a co bardziej spostrzegawczy uśmieją się z pewnych aluzji, które autor zamieścił w tekście.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Poczet dziwów miejskich

Swoją przygodę z fantastyką zaczynałam od "Władcy Pierścieni" i ta trylogia w dalszym ciągu pozostaje jedną z najważniejszych książek w moim życiu. Są jednak momenty kiedy człowiek potrzebuje małej odskoczni od poważnych tematów, a ostatnio od nadmiaru lepszych lub gorszych kryminałów. W takich momentach chętnie sięgam po polską fantastykę, a zwłaszcza te książki, które kręcą się dookoła urban fantasy.
Tym razem za nim zaczęłam się wgryzać w czwarty tom "Pana Lodowego Ogrodu" (nareszcie!) i odpocząć po "Powrocie" Nessera wyciągnęłam z półki "Poczet dziwów miejskich" Krzysztofa Piskorskiego. Po ten zbiorek opowiadań sięgam dość często i jest to rodzaj przerywnika między kolejnymi poważniejszymi (lub nie) książkami.
Na "Poczet dziwów miejskich" składa się 10 niezbyt długich opowiadań, które są ze sobą mniej lub bardziej powiązane. Akcja większości z nich rozgrywa się we Wrocławiu, który został zaatakowany przez różne mniej lub bardziej magiczne stwory. Z tym, że atak to chyba zbyt dużo słowo, bo jak się okazuje dziwoludy w mieście są praktycznie od zawsze. Takim stworkiem może okazać się nawet element dekoracyjny budynku albo antena satelitarna! Co innego jest jednak gdy do miasta sprowadzi się Baba Jaga. To już zwiastuje nieliche kłopoty, o czym wie każdy znający bajkę o Jasiu i Małgosi. I w tym momencie na scenę wkraczają dwaj przyjaciele: niezależny dziennikarz Rafał Witkowski i student Janek Miciński. Ci dwaj dostrzegają więcej niż pozostali mieszkańcy miasta dlatego wpakowują się w różne afery i choć dla nich nie zawsze jest wesoło to dla kogoś kto czyta już tak. No bo jak tu się nie uśmiechnąć albo wybuchnąć śmiechem, gdy student mierzy się na pojedynek w piciu z Babą Jagą albo PRL-owcy chrononauci chcą wprowadzić w życie swój plan, ale zapominają o jednym drobniutkim szczególe.
Opowiadania są różne zarówno pod względem poziomu i humoru, czyli jak w każdej antologii. Mamy historie napisane bardzo dobrze, przemyślane i zabawne np. "Na wczoraj" i "Prosty włam". Są też jednak takie, które wydawały mi się napisane na kolanie i na szybko, żeby tylko "Poczet dziwów miejskich" mógł być wydany. Albo autor w pewnym momencie chciał napisać coś ambitniejszego i mocno przekombinował.
Język jakim napisane są opowiadania jest prosty i nie wymagający. Czasami zdarzają się jakieś śmieszne kwiatki, ale wpasowują się w konwencję książki, więc nie rażą aż tak bardzo.
Ciężko jest przeanalizować każde z opowiadań, ale mają one kilka wspólnych punktów. Przykładem tego może być wyśmiewanie po PRL-owskich budynków i innych naleciałości po tym okresie. Nawet wysyłanie w przyszłość agentów żeby zdobywali fundusze na gierkowskie inwestycje może się wydawać zabawne choć dla mnie przekombinowane. Albo zgraja krasnoludków, która pracuje w wytwórni taniego wina i jest bardziej skora do bitki niż pomocy. Nie są to może dowcipy najwyższych lotów, a niektóre aluzje walą z siłą młota pneumatycznego. Można się jednak przy tym zrelaksować, a nawet ci co nie orientują się zbyt dobrze w fantastyce doszukają się kilku nawiązań do bardziej znanych książek i autorów.
Cały zbiorek czyta się szybko i przyjemnie, czasem dostając niekontrolowanych ataków śmiechu. Jest to dobry przerywnik między kolejnymi książkami i nie doprowadza do szału jak reklamy w telewizji. Mimo, że nie jest to urban fantasy w najlepszym wydaniu to warto po nią sięgnąć i poczytać jak Wrocław radzi sobie z ogromną ilością magicznych stworów.



Źródło ilustracji:
lubimyczytac.pl