środa, 13 listopada 2013

Szewc z Lichtenrade, co ukradł...

Nie powiem, co ukradł wspomniany szewc bo nie będzie zabawy, a jeśli ktoś chce koniecznie wiedzieć to niech wędruje do najbliższej biblioteki i pyta o "Szewca z Lichtenrade" Andrzeja Pilipiuka.
Jest to zbiór dziesięciu różnych opowiadań, które nie mają nic wspólnego z najsłynniejszym bohaterem, dla którego pan Andrzej rzucił robotę archeologa. Pojawiają się jednak inne postacie znane przede wszystkim z różnych zbiorów opowiadań np. antykwariusz Robert Storm, archeolog o wyglądzie wkurzonego krasnoluda (bez aluzji do wyglądu pisarza!) Olszakowski, czy ogarnięty swojego rodzaju szałem uzdrawiania narodu doktor Skórzewski. Są to postacie dobrze znane fanom Pilipiuka, który znakomicie sprawdza się zarówno w krótkich opowiadaniach jak i pełnowymiarowych powieściach. 
Kiedy brałam ten zbiór opowiadań do ręki liczyłam po cichu na absurdalną jazdę bez trzymanki, ale jak to się w praktyce okazało moje wyobrażenia nijak się miały do rzeczywistości. Opowiadania są różne, zarówno w tematyce jak i klimacie. Poruszają różne tematy od alternatywnych rzeczywistości, gdzie Hitler ledwo umie uzbierać na czynsz, przez szukanie ducha, który trapi całą miejscowość po tajemniczą wyprawę na Wyspę Niedźwiedzią w poszukiwaniu tajemniczych gęsi Filaretowa.
Jedne opowiadania są zabawne jak np. to, w którym  Saamowie pomagają dr Olszakowskiemu uratować wykopaliska. Inne są absurdalne jak to, w którym Skórzewski wypowiada wojnę ciemnocie i zabobonom obcinając kołtuny w pewnej wiosce. Pojawiają się też jednak takie bardziej poważniejsze, tak trochę w klimacie "Kuzynek". Pisarz uderza w pewne struny, by wywołać refleksję, ale okrasza to swojego rodzaju humorem, który chroni przed wpadnięciem w depresję. Tak jest np. w tytułowym "Szewcu z Lichtenrade".
Co ciekawe Pilipiuk równie dobrze radzi sobie z narracją pierwszoosobową i narratorem wszechwiedzącym. Ja z reguły nie przepadam za tym pierwszym rodzajem prowadzenia opowiadania, bo mam wrażenie, że główny bohater i przy okazji opowiadacz popada w samozachwyt. Twierdzi jaki to nie jest super i tak dalej. Jednak tym razem opowiadania, w których swój świat przedstawiał nieco dziwny antykwariusz poszukiwacz Robert Storm bardzo mi się podobały. Miały świetny klimat, a bohater był człowiekiem z krwi i kości, o czym już wybitnie świadczy fakt, że jako typowy facet nie za bardzo rozumiał swoją dziewczynę i pojęcie "romantyczna randka".
Każdy powinien w tym zbiorku znaleźć coś dla siebie. Nawet jeśli z fantastyką jest na bakier to światy równoległe, duchy, czy ożywające przesądy powinny być w wydaniu Pilipiuka bardzo łatwo wchłanialne i przyjemne w odbiorze.
Pisząc o "Szewcu z Lichtenrade" warto wspomnieć choć troszeczkę o samym wydaniu. Tym razem Fabryka Słów poszła czytelnikowi bardzo na rękę. Książka jest lekka, w miękkiej okładce, która jest odporna na wszelakiego rodzaju poniewierania się w torbie. Dodatkowo ma bardzo fajny patent w postaci tasiemki pełniącej rolę zakładki. Zerowe ryzyko, że wypadnie i zgubi się podczas transportu książki.
Po za tym jest to typowa fabryczna książka. Okładka z błyszczącymi elementami i czarno-białe ilustracje, które mają się wpasowywać w klimat opowiadań. Z tych w tym wydaniu podoba mi się tylko jedno do opowiadania "W okularze stereoskopu", a pozostałe mam wrażenie, że są bardzo podobne do siebie. Za to wnętrze okładek bardzo mi się podoba. Mapa Berlina, który pojawia się w pierwszym i ostatnim opowiadaniu jest ciekawym manewrem.
No to tyle. Pilipiuka polecam w zasadzie wszystko oprócz "Dzienników norweskich", które mi jakoś za specjalnie nie podeszły. Ten zbiór opowiadań jest fajny, a opowiadania łączy kilka motywów przewodnich, a co bardziej spostrzegawczy uśmieją się z pewnych aluzji, które autor zamieścił w tekście.

4 komentarze:

  1. Pilipiuka czytałam jedynie "Księżniczkę" i "Kuzynki", wysłuchałam też kilki opowiadań z Wędrowyczem, ale jednak słuchanie to nie dla mnie, bo prawie wszystko natychmiast zapomniałam. W każdym razie twórczość Pilipiuka mnie ciekawi, więc pewnie kiedyś i po ten zbiór sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jego się dużo lepiej czyta niż słucha :) "Kuzynki" we wszystkich trzech odsłonach są bardzo fajne, a opowiadania Pilipiuka to już klasa sama w sobie.

      Usuń
  2. Ja jestem zdecydowanie wzrokowcem, wysłuchanie jakiejś historii prawie zawsze oznacza, że ileś tam wątków albo zdarzeń przegapię :P no i nie mogę zapamiętać wszystkich bohaterów. Muszę chyba sięgnąć po wersję papierową :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to mamy to samo, ja zamiast słuchać książki skupiam się na tysiącu innych spraw.

      Usuń