Jak co roku już od ponad siedmiu lat jeżdżę w okresie Triduum Paschalnego jeżdżę na Kalwarię Zebrzydowską. Tam od wielkiej środy uczestniczę w misteriach Męki i Śmierci Pana Jezusa. Dla mnie jest to ważna część obchodzenia Świąt Wielkanocnych i w jakiś sposób ułatwia ich przeżywanie.
Na Kalwarii Zebrzydowskiej jest klasztor maryjno-pasyjny, którym opiekują się ojcowie bernardyni, co ważne cały zespół klasztorny oraz dróżki (zespół kapliczek wkomponowanych w otoczenie z alejami kasztanowców) został w 1999 roku wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO. Jest tam cudowny obraz Matki Boskiej Kalwaryjskiej, o której bardzo często mówił Jan Paweł II i w 1987 roku przekazał sanktuarium złotą różę.
Misteria odbywają się regularnie od roku 1608 i na przestrzeni lat zmieniały swoją formę, co było trochę związane z rozbiorami. Wszystkie uroczystości jakie się teraz odbywają na Kalwarii swoją ostateczną formę uzyskały w 1947 roku.
Wszystko zaczyna się w Niedziele Palmową uroczystym wjazdem Pana Jezusa do Jerozolimy na osiołku. Na tych uroczystościach jeszcze jakoś nie miałam okazji być, ale pewnie kiedyś się uda.
Ja zazwyczaj przyjeżdżam do klasztoru w środę popołudniu żeby wieczorem około godziny 19 wyjść przed ołtarz polowy, gdzie odśpiewywane są pieśni pielgrzymów do Jerozolimy i oglądamy: ucztę u Szymona oraz zdradę Judasza. W tym roku muszę powiedzieć, że aktor grający Judasza przeszedł samego siebie. Zagrał naprawdę bardzo dobrze i nie przeszkadzała mu minusowa temperatura, bo jak podniósł ręce do góry to pod kostiumem miał gołe ręce (mi zrobiło się jeszcze zimniej!).
W Wielki Czwartek uczestniczymy w ostatniej wieczerzy i idziemy do kolejnych kaplic na Dróżkach Pana Jezusa, gdzie odbywają się kolejne sceny, które znamy z Pisma Świętego. Całość kończy się wielkoczwartkową mszą w Wieczerniku, z którego potem Najświętszy Sakrament jest przenoszony do ciemnicy, która znajduje się pod Pałacem Kajfasza. Zwykle jeszcze chodzimy tam wieczorem na czuwanie jednak w tym roku zmarzliśmy tak, że nie byliśmy się w stanie dogrzebać spod śpiworów. Muszę jeszcze wspomnieć, że jest taka tradycja, że gdy dochodzi się do Cedronu to pielgrzymi przechodzą rzeką, a nie mostem, którym według tradycji szli żołnierze, natomiast Jezus przechodził wodą. Zazwyczaj też tak robię, ale w tym roku jak wiadomo mamy zimę na wiosnę i przeszłam mostem dla samochodów (jest zaraz obok mostu wybudowanego przez Zebrzydowskich). Byli natomiast ludzie, którzy szli wodą i strasznie podziwiam ich poświecenie.
W Wielki Piątek wszystko trwa najdłużej. Całe uroczystości zaczynają się już o 6 rano w kaplicy, gdzie wszystko zakończyło się w Wielki Czwartek i tak po kolei przechodzimy przez wszystkie sceny sprzed drogi krzyżowej. Gdy wracamy od Pałacu Heroda ponownie do Piłata rozpoczyna się droga krzyżowa, którą poprzedza słowo od abp. Stanisława Dziwisza. Na samym początku tych misteriów jest ciasno, bo kolejne kapliczki są dość blisko siebie, a ludzie raczej nie patrzą jeden na drugiego, ale jakoś się co roku udaje przejść bez większych kontuzji ten odcinek. Kolejne stacje są już w większych odległościach od siebie, ale już trzeba się zaczynać drapać pod górkę. Najgorzej było w tym roku wejść pod Golgotę, bo w ciągu nocy dosypało prawie 15 cm śniegu, który udeptany przez tysiące ludzi był niemiłosiernie śliski, dlatego naprawdę podziwiam wszystkich aktorów grających w tym roku. Zwłaszcza braciszka grającego Jezusa, który musiał dźwigać naprawdę ciężki krzyż i nie miał za bardzo jak łapać równowagę, bo ręce zajęte.
Wszystko kończy się obrzędami wielkopiątkowymi na wzgórzu z Kościołem Ukrzyżowania.
Jakoś człowiek inaczej przeżywa potem Wielkanoc, gdy towarzyszy aktorom grającym na tych misteriach. Na pewno warto się wybrać tam i chociażby na chwilę wyciszyć się, na spokojnie wszystko sobie w głowie poukładać. Ja przynajmniej mam wrażenie, że lepiej rozumiem i pełniej przeżywam te najważniejsze dla chrześcijan święta.
W tym roku wszystko odbywało się w nieco ekstremalnych warunkach, ale o dziwo nie zmarzłam tak bardzo. W zeszłym roku wydaje mi się, że było dużo gorzej, bo przez te trzy dni non stop lał deszcz, a braciszkowie nie starali się choć troszkę skrócić swoich rozważań (są przy każdej scenie).
Ja w tym roku nie brałam ze sobą aparatu. Mam nadzieję Martuś, że się nie obrazisz za pożyczenie twoich :)
Jak chcecie się dowiedzieć czegoś więcej i zobaczyć więcej zdjęć to zapraszam na oficjalna stronę Sanktuarium Matki Boskiej Kalwaryjskiej .
Na Kalwarii Zebrzydowskiej jest klasztor maryjno-pasyjny, którym opiekują się ojcowie bernardyni, co ważne cały zespół klasztorny oraz dróżki (zespół kapliczek wkomponowanych w otoczenie z alejami kasztanowców) został w 1999 roku wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO. Jest tam cudowny obraz Matki Boskiej Kalwaryjskiej, o której bardzo często mówił Jan Paweł II i w 1987 roku przekazał sanktuarium złotą różę.
Misteria odbywają się regularnie od roku 1608 i na przestrzeni lat zmieniały swoją formę, co było trochę związane z rozbiorami. Wszystkie uroczystości jakie się teraz odbywają na Kalwarii swoją ostateczną formę uzyskały w 1947 roku.
Wszystko zaczyna się w Niedziele Palmową uroczystym wjazdem Pana Jezusa do Jerozolimy na osiołku. Na tych uroczystościach jeszcze jakoś nie miałam okazji być, ale pewnie kiedyś się uda.
Ja zazwyczaj przyjeżdżam do klasztoru w środę popołudniu żeby wieczorem około godziny 19 wyjść przed ołtarz polowy, gdzie odśpiewywane są pieśni pielgrzymów do Jerozolimy i oglądamy: ucztę u Szymona oraz zdradę Judasza. W tym roku muszę powiedzieć, że aktor grający Judasza przeszedł samego siebie. Zagrał naprawdę bardzo dobrze i nie przeszkadzała mu minusowa temperatura, bo jak podniósł ręce do góry to pod kostiumem miał gołe ręce (mi zrobiło się jeszcze zimniej!).
W Wielki Czwartek uczestniczymy w ostatniej wieczerzy i idziemy do kolejnych kaplic na Dróżkach Pana Jezusa, gdzie odbywają się kolejne sceny, które znamy z Pisma Świętego. Całość kończy się wielkoczwartkową mszą w Wieczerniku, z którego potem Najświętszy Sakrament jest przenoszony do ciemnicy, która znajduje się pod Pałacem Kajfasza. Zwykle jeszcze chodzimy tam wieczorem na czuwanie jednak w tym roku zmarzliśmy tak, że nie byliśmy się w stanie dogrzebać spod śpiworów. Muszę jeszcze wspomnieć, że jest taka tradycja, że gdy dochodzi się do Cedronu to pielgrzymi przechodzą rzeką, a nie mostem, którym według tradycji szli żołnierze, natomiast Jezus przechodził wodą. Zazwyczaj też tak robię, ale w tym roku jak wiadomo mamy zimę na wiosnę i przeszłam mostem dla samochodów (jest zaraz obok mostu wybudowanego przez Zebrzydowskich). Byli natomiast ludzie, którzy szli wodą i strasznie podziwiam ich poświecenie.
W Wielki Piątek wszystko trwa najdłużej. Całe uroczystości zaczynają się już o 6 rano w kaplicy, gdzie wszystko zakończyło się w Wielki Czwartek i tak po kolei przechodzimy przez wszystkie sceny sprzed drogi krzyżowej. Gdy wracamy od Pałacu Heroda ponownie do Piłata rozpoczyna się droga krzyżowa, którą poprzedza słowo od abp. Stanisława Dziwisza. Na samym początku tych misteriów jest ciasno, bo kolejne kapliczki są dość blisko siebie, a ludzie raczej nie patrzą jeden na drugiego, ale jakoś się co roku udaje przejść bez większych kontuzji ten odcinek. Kolejne stacje są już w większych odległościach od siebie, ale już trzeba się zaczynać drapać pod górkę. Najgorzej było w tym roku wejść pod Golgotę, bo w ciągu nocy dosypało prawie 15 cm śniegu, który udeptany przez tysiące ludzi był niemiłosiernie śliski, dlatego naprawdę podziwiam wszystkich aktorów grających w tym roku. Zwłaszcza braciszka grającego Jezusa, który musiał dźwigać naprawdę ciężki krzyż i nie miał za bardzo jak łapać równowagę, bo ręce zajęte.
Wszystko kończy się obrzędami wielkopiątkowymi na wzgórzu z Kościołem Ukrzyżowania.
Jakoś człowiek inaczej przeżywa potem Wielkanoc, gdy towarzyszy aktorom grającym na tych misteriach. Na pewno warto się wybrać tam i chociażby na chwilę wyciszyć się, na spokojnie wszystko sobie w głowie poukładać. Ja przynajmniej mam wrażenie, że lepiej rozumiem i pełniej przeżywam te najważniejsze dla chrześcijan święta.
W tym roku wszystko odbywało się w nieco ekstremalnych warunkach, ale o dziwo nie zmarzłam tak bardzo. W zeszłym roku wydaje mi się, że było dużo gorzej, bo przez te trzy dni non stop lał deszcz, a braciszkowie nie starali się choć troszkę skrócić swoich rozważań (są przy każdej scenie).
Ja w tym roku nie brałam ze sobą aparatu. Mam nadzieję Martuś, że się nie obrazisz za pożyczenie twoich :)
Jak chcecie się dowiedzieć czegoś więcej i zobaczyć więcej zdjęć to zapraszam na oficjalna stronę Sanktuarium Matki Boskiej Kalwaryjskiej .
A ja wam wszystkim jeszcze życzę wszystkiego dobrego w te Święta Wielkanocne.
Zdrowia, radości i pogody ducha wbrew pogodzie za oknem,
i żeby was zlali w Dyngusa :)
Teraz widzę, o czym mi opowiadałaś :)
OdpowiedzUsuń