Czy zastanawialiście się, co bylibyście w stanie zrobić, gdyby porwano bardzo bliską osobę? Czy zgodzilibyście się na pełną współpracę z przestępcami? Bylibyście w stanie zabić?
Przed takimi pytaniami został postawiony Mitch Rafferty, którego żonę porwano i zaczęto go osaczać sfałszowanymi dowodami żeby tylko zgodził się na współpracę. Miał dla nich zdobyć 2 miliny dolarów, ale skad miał je wytrzasnać zwykły ogrodnik, który na swoim koncie ma raptem 11 tysięcy?
"Mąż" Deana Koontza zapowiadał się na bardzo dobry thriller, gdy przeczytałam fragment dialogu na okładce byłam zaintrygowana, gdy przeczytałam opis na plecach książki pomyślałam, że muszę przeczytać i dowiedzieć się, co zrobił Mitch. Pierwsze trzy rozdziały były naprawdę interesujące, ale potem było już tylko gorzej.
Książka była bardzo męcząca i szukałam wymówek żeby jej nie czytać, co przy świątecznej krzątaninie było łatwe. Jednak gdy już do niej przysiadłam to łyknęłam ją za kilka godzin pomijając fragmenty tekstu, co nie utrudniło jej odbioru. Wydawała się piekielnie rozwleczona, dużo opisów, które nic ciekawego nie wnosiły do fabuły, a czasem bardzo utrudniały jej odbiór. Duża ilość dziwacznych sytuacji, wątków, które czasem się wykluczały lub nijak miały się do wszystkich głównej akcji (np. rodzice Mitcha, którzy eksperymentowali na swoich dzieciach zabici przez ukochane dziecko). Akcja, gdy pominąć setki zbędnych opisów i niewnoszących niczego dialogów biegła dość wartko, ale nie była wciągająca. W pewnym momencie nawet dość przewidywalna.
Czasem też miałam wrażenie, że autorowi skończyły się pomysły na to jak zaskakiwać czytelnika i namnożył dziwacznych postaci. Szalony brat Anson, który najpierw obiecuje pomoc, a potem twierdzi, że gdyby był na miejscu porywaczy to zgwałciłby i zabił żonę Mitcha. Koniec końców zostawia go i pozwala, żeby pachołki jakiegoś mafioza go zabiły. Albo gdy po dość specyficznych torturach udaje się Mitchowi wyciągnąć od niego pieniądze, nagle zdradza mu skąd pochodzą żeby miał wyrzuty sumienia i czuł się współwinny procederowi, z którego pochodziły.
Śmieszny i piekielnie irytujący policjant, który najpierw daje do zrozumienia naszemu bohaterowi, że jest winny śmierci faceta zastrzelonego przez snajpera. Pojawia się kilka razy ni z gruszki ni z pietruszki rzucając jakimiś mądrymi cytatami, a na koniec książki bierze udział w urodzinowym przyjęciu syna Raffertych.
Albo szalony porywacz. Gada do Holly jak naćpany lub co najmniej szalony twierdząc, że jest w niej coś więcej. Opowiada o różnych miejscach w Nowym Meksyku albo o tym jak odkopał z kimś trumnę pochowanej kilka godzin wcześniej dziewczynki i wyciągnął z niej medalik ze świętym Krzysztofem.
Jak nie dziwni bohaterowie to bezsensowne zwroty akcji np. zastawienie samochodu głównego bohatera przez samochód pracowników ochrony lub jego próba kradzieży Lexusa, w którym siedział starszy pan.
Najgorsze ze wszystkiego było zakończenie. Dwie strony, na których dowiadujemy się wszystkiego i niczego konkretnego. Nie było zaskakujące ani nawet przewidywalne. Miałam wrażenie, że autorowi po prostu skończył się czas na pisanie i musiał oddać książkę wydawcy.
Książka jest podzielona na trzy części, co moim zdaniem jest zupełnie niepotrzebne i wprowadza niepotrzebne zamieszanie. Tak na dobrą sprawę nie rozdzielają one skrajnie różnych wydarzeń, nie ma w nich jakiś wyraźnych etapów. Choć czasem miałam wrażenie, że wprowadził je po to by czytelnik nie przestraszył się ilością rozdziałów (jest ich 68).
Po za tym miałam wrażenie, że autor nie do końca pamiętał, o której godzinie co miało być np. godziny, na które umawiali się porywacze z Mitchem. Wprowadzało to trochę zamieszania i musiałam się wracać żeby sprawdzić, czy to ja coś pomieszałam albo czy to błąd pisarza.
No i jeszcze jedna rzecz, która irytowała mnie jako biologa-fizjologa. Nie wiem, czy to autor, czy tłumacz, ale enzymy i hormony to nie synonimy!
Rzadko mi się to zdarza, ale widziałam kiedyś film z Deppem o podobnej tematyce i uważam, że był o wiele lepszy niż "Mąż". "Na żywo", gdzie głównemu bohaterowi porywają córkę i grożą, że ją zabiją jeśli on nie zrobi tego czego chcą. Wszystko było o wiele lepiej zbudowane. Bohaterowie bardziej realni niż w książce Koontza i o wiele lepiej budowane napięcie (bez zbędnych wątków, które sprawiały w książce sprawiały, że w ogóle go nie było).
Pewnie długo po twórczość tego jednego z bardziej płodnych amerykańskich pisarzy nie sięgnę. "Mąż" zniechęcił mnie dość skutecznie zarówno do autora jaki i do thrillerów (przynajmniej na jakiś czas).
To mój drugi thriller przeczytany w odstępie kilku dni i kolejne rozczarowanie. Niestety większe niż w przypadku "Śmiertelnego napięcia" Alex Kavy, który czytało się dość dobrze i nawet potrafił utrzymać w napięciu.
"Mąż" Deana Koontza zapowiadał się na bardzo dobry thriller, gdy przeczytałam fragment dialogu na okładce byłam zaintrygowana, gdy przeczytałam opis na plecach książki pomyślałam, że muszę przeczytać i dowiedzieć się, co zrobił Mitch. Pierwsze trzy rozdziały były naprawdę interesujące, ale potem było już tylko gorzej.
Książka była bardzo męcząca i szukałam wymówek żeby jej nie czytać, co przy świątecznej krzątaninie było łatwe. Jednak gdy już do niej przysiadłam to łyknęłam ją za kilka godzin pomijając fragmenty tekstu, co nie utrudniło jej odbioru. Wydawała się piekielnie rozwleczona, dużo opisów, które nic ciekawego nie wnosiły do fabuły, a czasem bardzo utrudniały jej odbiór. Duża ilość dziwacznych sytuacji, wątków, które czasem się wykluczały lub nijak miały się do wszystkich głównej akcji (np. rodzice Mitcha, którzy eksperymentowali na swoich dzieciach zabici przez ukochane dziecko). Akcja, gdy pominąć setki zbędnych opisów i niewnoszących niczego dialogów biegła dość wartko, ale nie była wciągająca. W pewnym momencie nawet dość przewidywalna.
Czasem też miałam wrażenie, że autorowi skończyły się pomysły na to jak zaskakiwać czytelnika i namnożył dziwacznych postaci. Szalony brat Anson, który najpierw obiecuje pomoc, a potem twierdzi, że gdyby był na miejscu porywaczy to zgwałciłby i zabił żonę Mitcha. Koniec końców zostawia go i pozwala, żeby pachołki jakiegoś mafioza go zabiły. Albo gdy po dość specyficznych torturach udaje się Mitchowi wyciągnąć od niego pieniądze, nagle zdradza mu skąd pochodzą żeby miał wyrzuty sumienia i czuł się współwinny procederowi, z którego pochodziły.
Śmieszny i piekielnie irytujący policjant, który najpierw daje do zrozumienia naszemu bohaterowi, że jest winny śmierci faceta zastrzelonego przez snajpera. Pojawia się kilka razy ni z gruszki ni z pietruszki rzucając jakimiś mądrymi cytatami, a na koniec książki bierze udział w urodzinowym przyjęciu syna Raffertych.
Albo szalony porywacz. Gada do Holly jak naćpany lub co najmniej szalony twierdząc, że jest w niej coś więcej. Opowiada o różnych miejscach w Nowym Meksyku albo o tym jak odkopał z kimś trumnę pochowanej kilka godzin wcześniej dziewczynki i wyciągnął z niej medalik ze świętym Krzysztofem.
Jak nie dziwni bohaterowie to bezsensowne zwroty akcji np. zastawienie samochodu głównego bohatera przez samochód pracowników ochrony lub jego próba kradzieży Lexusa, w którym siedział starszy pan.
Najgorsze ze wszystkiego było zakończenie. Dwie strony, na których dowiadujemy się wszystkiego i niczego konkretnego. Nie było zaskakujące ani nawet przewidywalne. Miałam wrażenie, że autorowi po prostu skończył się czas na pisanie i musiał oddać książkę wydawcy.
Książka jest podzielona na trzy części, co moim zdaniem jest zupełnie niepotrzebne i wprowadza niepotrzebne zamieszanie. Tak na dobrą sprawę nie rozdzielają one skrajnie różnych wydarzeń, nie ma w nich jakiś wyraźnych etapów. Choć czasem miałam wrażenie, że wprowadził je po to by czytelnik nie przestraszył się ilością rozdziałów (jest ich 68).
Po za tym miałam wrażenie, że autor nie do końca pamiętał, o której godzinie co miało być np. godziny, na które umawiali się porywacze z Mitchem. Wprowadzało to trochę zamieszania i musiałam się wracać żeby sprawdzić, czy to ja coś pomieszałam albo czy to błąd pisarza.
No i jeszcze jedna rzecz, która irytowała mnie jako biologa-fizjologa. Nie wiem, czy to autor, czy tłumacz, ale enzymy i hormony to nie synonimy!
Rzadko mi się to zdarza, ale widziałam kiedyś film z Deppem o podobnej tematyce i uważam, że był o wiele lepszy niż "Mąż". "Na żywo", gdzie głównemu bohaterowi porywają córkę i grożą, że ją zabiją jeśli on nie zrobi tego czego chcą. Wszystko było o wiele lepiej zbudowane. Bohaterowie bardziej realni niż w książce Koontza i o wiele lepiej budowane napięcie (bez zbędnych wątków, które sprawiały w książce sprawiały, że w ogóle go nie było).
Pewnie długo po twórczość tego jednego z bardziej płodnych amerykańskich pisarzy nie sięgnę. "Mąż" zniechęcił mnie dość skutecznie zarówno do autora jaki i do thrillerów (przynajmniej na jakiś czas).
To mój drugi thriller przeczytany w odstępie kilku dni i kolejne rozczarowanie. Niestety większe niż w przypadku "Śmiertelnego napięcia" Alex Kavy, który czytało się dość dobrze i nawet potrafił utrzymać w napięciu.
W takim razie będę omijać tą książkę szerokim łukiem :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie mogła być lepsza, bo postawienie człowieka w tak ekstremalnych warunkach daje naprawdę dużo możliwości, a tu klapa.
UsuńJa książki dobieram po tytule. Może to i źle, ale tak mam. Ten tytuł mnie nie przywołuje ;)
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest ;) Tytuł niezbyt odkrywczy, ale opis z tyłu książki i fakt, że dostałam ją w stosiku od znajomej bibliotekarki zachęcił. Niestety niezbyt ciekawa się okazała
UsuńSłyszałam dużo dobrego o tym autorze, ale jakoś kryminały ostatnio wyleciały z mojej biblioteczki. Aktualnie próbuję jedną książkę doczytać, ale ciężko mi idzie. ;)
OdpowiedzUsuńA co to jest za książka?
UsuńJak chcesz coś dobrego to nie sięgaj po "Męża" bo był fatalny.
Od Anne Rice "Wampir Armand". Kroniki Wampirze były pierwszymi książkami od których zaczęła się moja przygoda z biblioteką. Jak tu zobaczyłam tomy, które nie były dostępne dla mnie kilkanaście lat temu, to bardzo się cieszyłam że w końcu serię doczytam. Na razie powiem tylko, że jest katastrofa. I że doczytam to coś tylko po to by wylać żale na blogu.
OdpowiedzUsuńJa wysiadłam przy "Lestacie" , ale sam "Wywiad z wampirem" był świetny^^
UsuńWzW był świetny, Lestat dla mnie też. Fantastyka zaczęła się przy kolejnych tomach, przy czym od IV to już science fiction :D
OdpowiedzUsuńJa Koontza uwielbiam, ale tej powieści akuratnie czytałam. Polecam jego "Nieznajomych" i "Przepowiednię", moim zdaniem najlepsze :)
OdpowiedzUsuń"Mąż" był okropny, ale skoro mówisz, że te dwie warte przeczytania to spróbuję dać mu jeszcze jedną szansę
Usuń