piątek, 5 kwietnia 2013

Punkt Borkmanna

Punkt Borkmanna jest to punkt, w którym nie potrzeba już więcej informacji żeby rozwiązać kryminalną zagadkę, a przynajmniej tak twierdził mentor Van Veeterena. Jest to jednocześnie tytuł drugiej z serii dziesieciu książek o bezimiennym komisarzu Van Veeterenie. 
W małej nadmorskiej miejscowości Kaalbringen dochodzi do brutalnego morderstwa. Ktoś używając siekiery niemalże odrąbuje głowę lokalnego bogacza obracającego nieruchomościami Ernsta Simmela, ale to nie wszystko. Miesiąc wcześniej też dochodzi do podobnego morderstwa z tym, że ofiarą jest przestępca i ćpun Heinz Eggers. Tych dwóch ludzi i spraw pozornie nie łączy nic po za narzędziem zbrodni, a może jest jakieś drugie dno, do którego nie potrafi dokopać się lokalna policja.
W tym momencie na scenę wkracza komisarz Van Veeteren, który został oddelegowany przez swojego szefa do pomocy przy dochodzeniu. Już na samym wstępie podłapuje wspólny język z komendantem i ocenia pozostałą część zespołu ambitną insp. Beate Moerk i drobiazgowego insp. Kropke. Zostaje także zarzucony mnóstwem informacji, które udało się zebrać na temat pierwszej ofiary i patrzy jak rośnie ilość materiałów na temat drugiej.
W zasadzie mam wrażenie, że wszyscy czekają na trzecią ofiarę, która przyniosłaby rozwiązanie sprawy. Ofiara owszem pojawia się, jest to syn znanego lekarza, ale rozwiązania jak nie było tak nie ma. Rośnie natomiast liczba informacji. Sprawa wlecze się beznadziejnie długo. Nikt nic nie widział, nikt nic nie wie, a jeśli już to informacje nie są przydatne.
Wszystko nabiera tempa, gdy zespół śledczych dostaje pewien raport i znika Beate Moerk. 
Lubię szwedzkie kryminały, ale z tym miałam malutki problem. Wcześniej zapoznałam się z Hakanem Nesserem przy okazji serii o Gunnarze Barbarottim - niezwykle ciepłym i rodzinnym inspektorze kryminalnym, którego mimo różnych wad bardzo polubiłam.
Natomiast Van Veeteren jest jego zupełną przeciwnością. Gburowaty, zapatrzony w siebie i pewny swoich wybitnych zdolności. Parę razy stwierdził nawet, że całe to dochodzenie nie jest potrzebne bo jemu wystarczy, że zobaczy kogoś i będzie mógł wskazać go jako mordercę zwanego Rzeźnikiem. Po za tym jego podejście do współpracowników, a przynajmniej jego opinie o nich potrafią być irytujące. Pewnie dlatego nie byłam w stanie go polubić i nie mogłam go rozgryźć, bo jest o nim bardzo mało informacji. Wiadomo tylko tyle, że się rozwiódł i, że prawdopodobnie jego syn jest w więzieniu. Z resztą to, że rzeczony Erich jest jego synem to tylko moje domysły, może się okazać zupełnie co innego. Na pewno powinnam przeczytać pierwszą książkę inaczej chyba nie będę w stanie rozgryźć tego faceta do końca.
Kolejnym problemem (przynajmniej dla mnie) jest fakt, że tak naprawdę nie wiadomo gdzie to wszystko się dzieje. Owszem podobnie jak w przypadku Barbarottiego miejscowość, w której wszystko się dzieje jest wymyślona, ale tam przynajmniej jest określone państwo - Szwecja. Tutaj natomiast nie znamy nawet państwa, a nazwy własne i imiona bohaterów wskazują na kilka możliwości. Mamy więc nazwiska typowo holenderskie, belgijskie, szwedzkie, a nawet polskie. Podobnie jest z nazwami miejscowości, które mogą się równie dobrze znajdować się w państwach nad Bałtykiem lub Atlantykiem.
Podobnie jak w innych książkach Nessera sprawa kryminalna nie jest najważniejsza. Najważniejsi są bohaterowie i ich interakcje. Na co pozwala mu świetny sposób budowania postaci. Pokazuje jak człowiek radzi sobie z presją, a także prawdziwy obraz pracy policji, a to w dzisiejszych czasach jest potrzebne. Większość ludzi myśli, że policja działa jak w amerykańskim C.S.I. gdzie nawet badania DNA (o zgrozo!) trwają kilka minut. Nesser pokazuje jak zespół policjantów zmaga się z nadmiarem informacji i minimalną ilością dowodów.
Podobnie jak większość kryminałów skandynawskich atmosfera jest dość depresyjna, ale to nie zniechęca do książki. Ciekawie poprowadzona fabuła nie pozwala się na długo oderwać mimo mało sympatycznego głównego bohatera.
Dodatkowym atutem jest możliwość zajrzenia w myśli mordercy. Jest parę fragmentów, w którym Rzeźnik wypowiada się osobiście i przedstawia swój sposób myślenia. Jest to także dobry sposób na odświeżenie iu zrewidowanie własnych poglądów na to, co udaje się wypracować ekipie z Kaalbringen. Na pewno dużym plusem tej książki są świetne napisane i przede wszystkim bardzo naturalne dialogi. Choć raz czy dwa pogubiłam się w tym, co kto mówi.
Mimo kilku dość poważnych zastrzeżeń z mojej strony książkę oceniam bardzo wysoko. "Punkt Borkmanna" czyta się bardzo dobrze i szybko.Z tym, że lepiej chyba jednak będzie zacząć przygodę z tą serią od pierwszej książki.




Źródło ilustracji:
www.publio.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz