środa, 28 sierpnia 2013

"Ostatni ślad" - kryminał podszyty kiepskim romansem

Macie taką magiczną stronę w książkach po przeczytaniu, której choćby nie wiem jak nudna historia by nie była to czytanie idzie szybciej? Ja mam. Najczęściej jest to 100 stron, chyba, że książka jest maleństwem jak "Zamieć śnieżna i woń migdałów" Läckberg albo zbiorem opowiadań. Są książki, w których nie zauważam tej granicy, ale są też takie w których dobrnięcie do setki graniczy z cudem i ciągnie się w nieskończoność.
Tak było w przypadku "Ostatniego śladu" Charlotte Link. Do setnej strony dobrnęłam w tej książce dopiero po trzech dniach i ciężkich bojach, a była to dopiero 1/5 całej powieści. Na szczęście potem nie było już tak źle, ale i tak zawiodłam się na lekturze, bo po opisach na książce i w sieci spodziewałam się czegoś znacznie lepszego.
W życiu Rosanne Hamilton nie dzieje się najlepiej. Niby ma wszystko, o czym marzy nie jedna kobieta: kochającego męża i wspaniałego przybranego syna, piękny dom w państwie, gdzie wielu by chciało mieszkać. Jednak okazuje się, że to w cale nie jest taka sielanka. Kobieta jest sfrustrowana tym, że jej rola ogranicza się do bycia kurą domową oraz nieustannego łagodzenia sporów między ojcem i synem, tęskni także za Anglią, której jej mąż nie cierpi. Kiedy, więc pojawia się możliwość wyrwania się choć na chwilę z tego wszystkiego i choćby na krótko powrócić do zawodu dziennikarki decyduje się przyjąć zlecenie od swojego byłego szefa. Dodatkową motywacją jest też fakt, że pierwszy z całego cyklu artykułów, które ma napisać dotyczy jej zaginionej przed pięcioma laty koleżanki Elaine Dawson. Rosanne zaprosiła ją na swój ślub w Gibraltarze, ale dziewczyna nigdy tam nie dotarła. Najpierw z powodu mgły odwołali jej lot, potem przystała na propozycje obcego mężczyzny, który obiecał jej nocleg, a w końcu słuch o niej zaginął. Policja szybko umorzyła sprawę dlatego, że kobieta była dorosła, a jej niepełnosprawny brat tak uprzykrzał wszystkim życie, że śledczy doszli do wniosku, że wolała uciec od tego wszystkiego. Natomiast media i brat postanowili obarczyć kogoś winą za to zaginięcie i posądzili marca Reev'a, czyli mężczyznę, który udzielił Elaine schronienia o jej zgwałcenie, zamordowanie i ukrycie zwłok. Jak sam Reev twierdził, że te oskarżenia są bezpodstawne i przyczyniły się poniekąd do złamania mu kariery i życia osobistego.
Rosanne próbuje dociec, co tak naprawdę się stało i zamiast skupić się na napisaniu artykułu zaczyna prowadzić coś w rodzaju prywatnego śledztwa, które porusza całą lawinę tragicznych zdarzeń. Dodatkowo zakochuje się w podejrzanym o zamordowanie koleżanki z dzieciństwa mężczyźnie i za wszelką cenę stara się udowodnić, że prawda leży po jego stronie. Nawet nie zauważa jak zakochuje się w kimś kogo zupełnie nie zna.
"Ostatni ślad" to książka, którą trudno czytać szybko i z przyjemnością. Jak wspomniałam dobrnięcie do setnej strony zajęło mi dość sporo czasu i to jeszcze bardziej działa na jej niekorzyść. Mocno poszarpany początek pełen wątków, które często nijak się do siebie mają, a potem w jakiś niesamowity sposób łączą się ze sobą. No bo jak inaczej wytłumaczyć, że paszport zaginionej dziewczyny trafia w ręce kobiety, która rozpaczliwie chce uciec od partnera psychopaty albo dlaczego mężczyzna, który czerpie przyjemność z zadawania bólu nie zabił nikogo więcej przez pięć lat? Po za tym sama postać głównego podejrzanego, który w oczach Rosanny jest czysty, ale nigdy nie jest do końca szczery i trzyma wszystkich na dystans. Z góry wiadomo, że coś z nim jest nie tak.
Niemal wszystkie wydarzenia w książce miały ślimacze tempo. Czasami coś przyspieszało i pojawiał się dreszczyk emocji, ale niestety później drastycznie zwalniało i robiło się nudne. Efekt ten dodatkowo pogłębiał nużący język i sposób pisania. Na pewno nie może to być wina tłumaczenia, bo tłumacze wydawnictwa Sonia Draga zazwyczaj przykładają się do roboty.
Także sposób wykreowania bohaterów doprowadzał mnie wręcz do szału. Dominują tam jednowymiarowe, stereotypowe postacie, które przez większość czasu zachowują się w sposób przewidywalny  i wiadomo jak zareagują na napotkane sytuacje.
Łatwo także było przewidzieć w jaką stronę to wszystko będzie zmierzać zwłaszcza w przypadku Marca i Rosanny między którymi szybko zrodziło się niesamowite uczucie. Uczucie, dla którego zdaniem dziennikarki warto było zaryzykować pięć lat małżeństwa i zaufanie jakim obdarzył ją przybrany syn. Kobieta często zachowywała się irracjonalnie i wykazywała brakiem profesjonalizmu, mimo iż uważała się za profesjonalną i rzetelną dziennikarkę. Podobnie było z wątkiem Pameli i Cedrika miedzy, którymi również coś tam zaiskrzyło. Trąciło taką telenowelą z wątkiem kryminalnym.
W książce pojawiały się ciekawe momenty i zwroty akcji, ale niestety były one przytłaczane przez całą masę nudnych rzeczy i często pozbawionych sensu wydarzeń, czy postaci. Trzeba jednak Charlotte Link oddać trochę sprawiedliwości i przyznać, że jak na kogoś kto nie jest anglikiem świetnie odmalowała tamtejszy klimat.
Koleżanka miała rację narzekając na Charlotte Link. Mi również ta autorka nie przypadła do gustu i raczej nie sięgnę po jej kolejne książki. Było nudno i przewidywalnie, a z ciekawego pomysłu na kryminał (bo ciężko to nazwać thrillerem) została mało prawdopodobna, rozwleczona do granic możliwości historia podszyta tanim romansem.
Ach i byłabym zapomniała o okładce. Rzadko zdarza mi się zwracać na nią uwagę, ale lubię jak jest adekwatna do książki. Tutaj tego nie było, bo w końcu jak ma się zdjęcie pleców dziewczynki z warkoczami do zaginięcia dorosłej kobiety i innych często dość brutalnych wydarzeń?


Źródło ilustracji:
www.publio.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz