O tym, że niektóre europejskie filmy są dziwne pisałam już przy okazji "Jabłek Adama" i "Whisky dla aniołów", ale właśnie to stanowi ich największy atut. Są inne od typowo hollywoodzkich produkcji jakimi częstuje telewizja. Rzadko kiedy można obejrzeć coś innego niż powtórki tych samych hitów sprzed lat, a jeśli już puszczą "Gwiezdne Wojny" albo "Władcę Pierścieni" to człowiek wysiada nerwowo na długaśnych, często ponad półgodzinnych reklamach. Koszmar. Po za tym z reguły w niedziele do południa lecą same powtórki albo programy "śniadaniowe". Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy podczas bezsensownego przeskakiwania z kanału na kanał trafiłam na coś ciekawego.
"Mała miss" (2006) to film dziwny, choć nie w taki sam sposób jak w filmach europejskich i do tego jest debiutem reżyserskim. No może nie do końca, bo Jonathan Dayton i Valerie Faris reżyserowali wcześniej reklamy, klipy oraz każde z nich osobno ma na swoim koncie jakiś film, ale mimo wszystko łatwiej jest tworzyć osobno niż razem. O czym jest film?
Jest to historia rodziny Hooverów, w której podstawowym problemem jest komunikacja między poszczególnymi członkami. A nawet dochodzi do skrajności w której Dwayne postanawia porozumiewać się z rodziną za pomocą notatnika i ołówka. Do tego zbuntowanego nastolatka dochodzi jeszcze: młodsza siostra Olive, dziadek erotoman wyrzucony z domu spokojnej starości za posiadanie narkotyków, wujek świeżo po próbie popełnienia samobójstwa, Richard wiecznie sfrustrowana głowa rodziny i mama Sheryl, która próbuje ogarnąć ten cały cyrk. A cyrk robi się jeszcze większy, gdy mała Olive kwalifikuje się do kolejnego etapu konkursu małych miss.


Nie jest to przesłodzona komedyjka z happy endem, która nie próbuje na siłę być odkrywcza. Nie ma przesadnego patosu, ani łzawych historyjek. Jest to fajna historia z świetnie poprowadzonymi postaciami i bardzo dobrymi dialogami, a czasem z odpowiednim komentarzem nie wymagającym długich wywodów. Jest odrobina absurdu i czarnego humoru, a ci dziwacy na koniec podróży już w cale nie wydają się tacy dziwni jak na początku, bo koniec końców każdy z nas może odnaleźć w sobie cechy poszczegónych bohaterów.

Podsumowując. Watro zobaczyć "Małą miss" bo jest to przykład ciekawego i dobrego filmu zza oceanu, który nie jest to filmowa papka jaką zazwyczaj serwuje telewizja. Reżyserzy z wdziękiem wykorzystują pewne utarte schematy i nie silą się na oryginalność, za to w fajny sposób pokazują relacje w dziwnej rodzinie Hooverów.
Źródła ilustracji:
film.interia.pl
www.filmweb.pl
esensja.stopklatka.pl
Widziałam i miło wspominam! Ten charakterystyczny rodzaj humoru, który zaczyna się już w momencie ukazania tytułu (słowa "sunshine") na tle ponurej twarzy wujka, należy do moich ulubionych. ;)
OdpowiedzUsuńTen moment mówi sam za siebie :)
Usuń