wtorek, 19 lutego 2013

Zanim znowu zabiję

Pierwszej randki z książkami Mariusza Czubaja niestety nie pamiętam zbyt dobrze. "Kołysanka dla mordercy" polecona przez panią z biblioteki długo leżała na biurku nieprzeczytana, a po przeczytaniu zginęła gdzieś mojej pamięci. Nie przywiązałam się ani do zagadki, ani do głównego bohatera, chociaż autorowi trzeba oddać honor. Była napisana bardzo dobrym językiem, ale czegoś mi brakło. 
Kiedy w stosiku, który dostałam w bibliotece znalazła się kolejna pozycja Czubaja, coś mi zaczęło dzwonić i jak tylko skończyłam "Plewy na wietrze" Anny Brzezińskiej to sięgnęłam po "Zanim znowu zabiję". Kryminał z piłką nożną w tle? Czemu nie. Lubię jedno i drugie, więc może być ciekawie.
No i się zaczęło od dość mrocznego prologu, w którym opisywane są przeżycia porwanego chłopca. Głodzone i przywiązane do słupa w jakiejś piwnicy dziecko krąży wśród najróżniejszych myśli. Czuje, że nie przeżyje tego, ale cudem udaje mu się uciec. Bo znajduje w sobie siłę żeby nie rzucić się na jedzenie, przyniesione przez oprawcę, który z powodu niespodziewanego telefonu gdzieś wyszedł. To jest pierwsza część, po której myślałam, że fabuła będzie kręcić się dookoła tych wydarzeń. No i się pomyliłam, w drugiej części prologu nie jesteśmy już w Belgii, ale w Polsce dokładnie 10.04.2010. W Warszawie w okolicach "Markotu" jesteśmy świadkami samobójstwa piłkarza, które nie zostaje zauważone z powodu wydarzeń, którymi żyła cała Polska.
Tego samego dnia, ale o innej porze i w innym miejscu poznajemy naszego bohatera i komentatora wszystkiego, co będzie się działo. Po pierwszych kilku stronach i przemyśleniach Rudolfa Heinza miałam wrażenie, że ten człowiek nie potrafi patrzeć na świat inaczej niż przez pryzmat swojego pesymizmu. Skomplikowana sytuacja rodzinna, frustracja powodowana wykonywanym zawodem, brak dbania o siebie. Wszystko to brzmi znajomo i spotęgowane w podobnym stopniu, co w powieściach Arnaldura Indriðasona. Z tą różnicą, że Heinz nienawidzi ojca za to, że porzucił jego i matkę, a Erlendur Sveinsson sam porzucił swoją rodzinę. Może Hipis nie ma tak skomplikowanych relacji z synem, co Sveinsson z córką, ale w obu przypadkach z książek wręcz bije trudny do przyswojenia pesymizm. Chociaż Heiznowi brakuje błyskotliwości Maca Taylora z CSI to w jakiś sposób można w nim odnaleźć nawiązania do tej postaci. Kto Oglądał "Kryminalne Zagadki Nowego Jorku" pewnie zgadnie.
Wracając do sprawy. Ojciec, który wraca po latach prosi syna, profilera w katowickiej policji o pomoc w rozwiązaniu zagadki samobójstwa Jacka Kosa (piłkarza z prologu). W tym samym czasie ze szpitala psychiatrycznego ucieka Inkwizytor, który kiedyś o mal nie spalił naszego bohatera żywcem. 
Zrozumiałe są dla mnie zarówno reakcja na osobę Josepha Heinza i niechęć jaką wywołuje w jego synu, ale niektóre są czasem przerysowane, co może drażnić. Bo próbując nawiązać jakąś relację z synem na siłę wciąga go do swojego piłkarskiego świata, co oczywiście nasz policjant w swoim często dość irytującym stylem komentuje. Sama zagadka wydaje mi się dość chaotyczna. Bo nagle z Katowic przenosimy się do Warszawy, a potem pakujemy się w sam środek zalanego Sandomierza, gdzie znajdujemy zwłoki dziennikarza sportowego. Kolejny raz Warszawa i Katowice. Potem znów na złamanie karku pędzimy do Darłowa. W tym momencie miałam ochotę wziąć i porządnie trzepnąć Heinzem, bo przecież logiczne było, że nie tam powinien być i nie tej osoby szukać. Sam narzeka na niedomyślność i nieudolność akcji policyjnych, a tu nagle sam nie widzi rozwiązania, które ma pod samym nosem. Częste rozmyślania i wspomnienia potrafią skutecznie rozwalić akcję, która czasem szalona nagle traci impet. Powodowało to, że często odkładałam książkę albo przebiegałam przez tekst dość pobieżnie. 
Dużym plusem był pokazywany czasem obraz społeczeństwa i komentarze na jego temat. Od grypy kiboli, do szaleństwa jakie ogarnęło ludzi po katastrofie Smoleńskiej. Fajnie się te momenty czytało zwłaszcza, że człowiek sam był tego świadkiem i miał to samo podejście do tego wariactwa, co Heinz. Dobrym pomysłem było też wykorzystanie motywów piłkarskich i fanatyzmu niektórych bohaterów. Chociażby ojca Heinza, który w dalszym ciągu żył "na murawie".
Podsumowując książka pokazywała w jakiś sposób obraz społeczeństwa i "rodziny policyjnej". Jednak tchnęła często niestrawialnym pesymizmem, a wyjaśnienia niektórych wątków były jak na mój gust zbyt pobieżne. Zakończenie tego półprywatnego śledztwa też było łatwe, może nawet zbyt łatwe do przewidzenia. Trochę niepotrzebny wydaje mi się też wątek Inkwizytora, tak jakby autor na siłę próbował połączyć "Zanim znów zabiję" z wcześniejszymi częściami cyklu. Spodziewałam się jakiejś bardziej spektakularnej akcji z tym psychopatą, a tu mocno rozczarowujący finał.
Myślę, że jest to książka warta przeczytania, ale czy zapamiętania nie wiem. W moim przypadku pewnie będzie tak jak z "Kołysanką dla mordercy". Zginie gdzieś w tłumie ciekawszych zagadek i bohaterów.


źródło ilustracji:
www.wab.com.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz