piątek, 1 lutego 2013

Biali bogowie



Kupiłam ich już jakiś czas temu razem z Marzeniem Celta Mario Vargasa Llosy w ramach bożonarodzeniowego prezentu dla siebie. Początkowo miał być sam Llosa, ale jak to ze mną bywa po wejściu do księgarni, jak zwykle dostałam małpiego rozumu. No i na jednej książce się nie skończyło.
Na fantastykę i kryminał nie miałam ochoty, bo o to zazwyczaj dba pani w bibliotece więc grzebałam po półkach w poszukiwaniu tak naprawdę niewiadomo czego. No i znalazłam Białych bogów. Nie pierwszy raz mi się obił o uszy ten tytuł i postanowiłam, że to właśnie oni zasilą moją biblioteczkę.
Wydawca z tyłu pisze, że :

„Prowokacyjna, ironiczna i perwersyjna powieść ukazuje barbarzyństwo cywilizowanej dwudziestowiecznej Europy w zderzeniu z rzekomym barbarzyństwem dzikiego plemienia indiańskiego […].”

No cóż… Jest to dość odważny i zaczepny opis, ale po głębszym zastanowieniu muszę przyznać, że inaczej chyba nie da się tej książki określić. Jednak zacznijmy po kolei.
Naszymi bohaterami są Niemcy, którzy uciekają z upadłej Rzeszy po II Wojnie Światowej. Narratorem jest szesnastoletni chłopak Erich Linden, który w swój już nie dziecinny, ale i jeszcze niedojrzały sposób opowiada historię swojej rodziny. Całość zaczyna się na statku do Argentyny - płynie tam razem z matką i młodszym bratem do wuja Klausa, który po śmierci swojego brata (oficera Wermachtu) postanowił ożenić się z wdową po nim.
Opowieść można podzielić na dwie części. Część pierwsza (krótsza) rozgrywająca się na statku. Jest opowieścią o jego rodzinie, relacjach z młodszym bratem. Przeplatana wspomnieniami i planami chłopaka na przyszłość, a w zasadzie tym jak imponować wujowi, który jest lekarzem. I część druga, w której jak w greckiej tragedii wszystko obraca się przeciwko bohaterom. Kłopoty w porcie, katastrofa samolotu, nagłe i brutalne wepchnięcie w rzeczywistość dzikiej przyrody.
Erich z rodziną chronią się w dżungli, o przetrwaniu w której nie mają pojęcia. Dostają coś w rodzaju pomocy ze strony  plemienia Yayomi, które uważa ich za delfiny.  Niespodziewanym wsparciem i źródłem wiedzy staje się dla nich schorowany antropolog, który mieszka z Indianami. Jednak ta pomoc też nie pozwala im na zachowanie wpojonych norm zachowania i powoli zaczynają się budzić w nich szaleństwo, wyrachowanie, brutalność… Całą książkę kończy dramat Zeppiego, po którym wszystko sypie się lawinowo.
Co o niej myślę? Na pewno muszę przynajmniej częściowo się zgodzić z wydawcą. Książka jest prowokacyjna i na pewno perwersyjna, ale czy ironiczna? Owszem w pewien sposób obrazuje ironię cywilizowanego człowieka postawionego w ekstremalnych warunkach i zderzającego się z obcą kulturą.  Bez elektryczności i innych udogodnień nie daje sobie rady. Jednak przeraża mnie dosłowna brutalność niektórych opisów. Wyrachowanie nastoletniego Ericha, którego wrzucono z jednej skrajności w drugą i jego pragmatyczne podejście do kobiet, miłości, życia jako takiego, też nie pozwala na dobry odbiór książki. Jest raczej strasznie irytujące. Nic nie jest tam proste, ani czarnobiałe, a cywilizacja może okazać się o wiele bardziej prymitywna niż dzikie plemię. Z każdą kolejną stroną spotykamy się z narastającym szaleństwem, chaosem. Pomysł autora jest dobry i nietypowy, zwłaszcza osadzenie powieści w czasie tuż po upadku III Rzeszy, ale na tym chyba się kończy.
Nie jest to może najprzyjemniejsza i najłatwiejsza z książek, które dane było mi przeczytać. Wiem też, że na pewno do niej nie wrócę. Lubię książki, w których analizie poddawana jest ludzka psychika, ale dla mnie Biali bogowie to za dużo. Zbyt ekstremalna.
Warto także dodać, że książka dużo straciła też na tłumaczeniu. Już sam tytuł nie jest trafnie dobrany. Bardziej adekwatny wydaje mi się angielski The dolphin people. Język jakim jest napisana sprawia wrażenie zbyt infantylnego nawet jak na rozwydrzonego nastolatka. Często odnoszę też wrażenie, że niektóre fragmenty są tłumaczone zbyt dosłownie. Czy przetłumaczyłabym to lepiej? Pewnie nie, ale tu niczego to już nie zmieni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz