poniedziałek, 19 maja 2014

Solaris

Przyznam się szczerze i bez bicia, że ze Stanisławem Lemem mam problem i to całkiem spory. Jest to już postać niemal legendarna i jako jedyna chyba doczekała się ekranizacji swojej książki za granicą. Powinnam, więc była się zmobilizować jakiś czas temu i coś przeczytać. Na przeszkodzie jednak stanęła mi mała czytelnicza trauma chyba rodem z podstawówki o ile dobrze pamiętam. 
Nie wiem kto układając listę lektur był "mądry" i doszedł do wniosku, że dziecko w podstawówce lat 10 zrozumie lemowskie "Bajki robotów". Nie wiem, czy było to spowodowane tym, że trzeba Lema polskiej młodzieży przedstawić nawet za cenę znienawidzenia go albo, że skoro bohaterami tych opowiadań są roboty to podstawówka jest miejscem najlepszym do ich omawiania. Najzwyczajniej w świecie nie wiem. Wiem za to, że ja mając lat 10 szczerze znienawidziłam Lema, bo nie potrafiłam ich zrozumieć mimo, że miało to naprawdę baśniowy charakter. Z resztą nie tylko ja tak czułam. Dlatego kiedy moi znajomi przeżywali fascynację twórczością Stanisława Lema, to ja unikałam go jak ognia. Kiedyś jednak podczas wieczornej rozmowy z kolegą ze studiów rozmawialiśmy trochę o sci-fi i jakoś tak mi się głupio zrobiło, że nie miałam w rękach innych jego książek. Tym sposobem wypożyczyłam jedną z najbardziej znanych książek Lema, czyli "Solaris" i muszę się przyznać, że przepadłam dla niej bez reszty...
Ciężko tak naprawdę jest powiedzieć, o czym tak naprawdę jest ta książka. Patrząc z jednej strony to historia osadzona w realiach science-fiction, w której bohaterowie zamknięci na stacji badawczej muszą się zmierzyć z obcym i brakiem odpowiedzi na próby porozumienia z nim. Z drugiej strony to opowieść psychologiczna, w której kluczem do otwarcia jest niespodziewane pojawienie się zmarłej żony Krisa Kelvina oraz prawdopodobnie innych bliskich zmarłych u wszystkich członków załogi, co prowadzi ich w stan lekkiego z czasem pogłębiającego się obłędu. Trzecim poziomem są rozważania na temat metodologii badań i tego jak człowiek mierzy wszystko swoją miarą, co w skrócie można podsumować łacińską sentencją ignoramus et ignorabimus.
Długo musiałam trawić te powieść, która biegnie niespiesznym i nieco rozedrganym rytmem. Czasem ciężko zrozumieć, co jest prawdą, co jest snem, a co jeszcze jest wytworem umysłu, który ma zbyt wiele sprzecznych danych to przetworzenia. Dodatkowo wszystko to jest poprzeplatane historią odkrywania planety, jej badań i prób kontaktu z istotą, która zamieszkuje Solaris. Historią doświadczeń na niej przeprowadzanych oraz zastanawianiem się, czy te byty, które nawiedzają załogę stacji są wynikiem działań naukowców, próbą kontaktu i zrozumienia ludzi, czy badaniami przeprowadzanymi na nich przez istotę zamieszkującą planetę.
Pytań jest więcej niż odpowiedzi i czytelnik często czuje się równie mocno zagubiony jak Kelvin, który szukając odpowiedzi na dręczące go pytania. Poruszane są problemy nie tylko powiązane z poczuciem winy i rozterek wewnętrznych człowieka, ale też jego bezsilności wobec rzeczy niezrozumiałych. Lem pokazuje, że nawet nauka potrafi stanąć bezradnie przed różnymi problemami wynikającymi z całkowitej odmienności napotkanych form istnienia. Pokazuje także jak bardzo ludzie przykładają swoją miarę do wszystkiego, co spotkają na swojej drodze i jak bardzo ich to obciąża. Nawet, gdy udają się w kosmos są obciążenia wspomnieniami z Ziemi i wyrzutami sumienia, od których nawet tak wielkie odległości nie potrafią ich uwolnić. Najbardziej dominującym uczuciem w tej powieści jest samotność. Nie tylko ta fizyczna, gdzie człowiek nie może nawiązać kontaktu z innymi, ale też o takiej wewnętrznej samotności, w której chociaż ma się potrzebę podzielenia z kimś swoimi problemami to nie można tego zrobić, bo sam człowiek nie jest w stanie ich zdefiniować.
Na pewno nie zrozumiałam "Solaris" w całości i na pewno jeszcze do niej wrócę, bo przepadłam w tym świecie bez reszty. Chyba dlatego, że czasami tak jak bohaterowie zamknięci na stacji badawczej czuję się bezradna i zagubiona, ale mimo to staram się znaleźć odpowiedzi na różne pytania. Z lepszym lub gorszym skutkiem, ale jednak. Jednym słowem przepadałam dla tej książki i chyba mogę ją postawić na tej samej półce, co "Władcę Pierścieni" i "Diunę", czyli jednych z ważniejszych dla mnie książek .
Mimo, że już jakiś czas upłynął od przeczytania tej książki to zdarza mi się trochę nad nią rozmyślać i to chyba podstawowe zadanie pisarza. Zmusić czytelnika, by myślał o tym, co przeczytał jeszcze długo po zamknięciu książki. Lemowi udało się to w 100%, choć dalej nie obiecuję, że przeczytam "Bajki robotów".
Powinnam jeszcze słówko napisać o filmie Soderberga na podstawie "Solaris", ale ten w porównaniu z książką wydał mi się strasznie jałowy, chociaż reżyser wykorzystał jeden fajny zabieg, który często stosują w chińskich filmach. Pobawił się kolorem chcąc wywołać odpowiednie uczucia w widzu, co troszkę się udało. Niestety zderzenie scenariusza z wizją Lema przypomina trochę zderzenie komara z pędzącym samochodem.



Książka bierze udział w Wyzwaniu bibliotecznym u MK


Źródło ilustracji:
http://ecsmedia.pl/c/solaris-b-iext7771888.jpg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz