niedziela, 6 października 2013

Roll the fire with Conception

Zaczął się październik, choć ja mam wrażenie, że ze względu na temperaturę mamy gdzieś koniec listopada. W ogóle widząc ostatnio na termometrze -3 stopnie  rano pomyślałam sobie, że zniknęły gdzieś miesiące między sierpniem i grudniem. Tak jakby ktoś zagiął czasoprzestrzeń. W takich przypadkach mam ochotę zagrzebać się pod kocykiem i nie wystawiać nosa. Nie czytam w tedy dużo, wolę sobie poleżeć wygodnie i pobłądzić gdzieś myślami, a żeby trochę odizolować się od świata włączam jakąś dawno niesłuchaną płytę.
Tym razem padło na Conception. Mało znaną (chociaż o dziwo mają polską zakładkę na wikipedii) norweską grupę grającą metal progresywny. Zespół powstał w 1989 roku w Rauffos i gdyby dalej istniał miał by tyle lat co ja, ale panowie grali razem tylko mniej więcej do 1997 roku. W sumie szkoda, bo przez tych kilka lat nagrali cztery całkiem ciekawe płyty i gdyby grali dalej razem pewnie jeszcze kilka ciekawych projektów by powstało. Jednak zespół przestał istnieć i panowie poszli każdy w swoją stronę. Roy Khan został wokalistą Kamelotu, o którym pisałam przy okazji "Poetry for the Poisoned", a Tore Østby (założyciel grupy) stworzył z dwoma innymi muzykami zespół Ark, który grał w podobnym klimacie co Conception.
Wracając jednak do tematu. Z zespołem Conception zetknęłam się kiedyś przez przypadek na Youtubie, gdzie w proponowanych nagraniach powiązanych z Kamelotem pojawił się singiel "Roll the fire". Potem zaczęłam grzebać za nimi coraz więcej. Fajnie było posłuchać głosu Khana w zupełnie innych aranżacjach niż te, które znałam z Kamelotu. W Conception brzmi on troszkę bardziej dziko, co w towarzystwie muzyki, w której wyraźnie słychać wpływy flamenco sprawia naprawdę niesamowite wrażenie. 
Pierwszą płytę "The Last Sunset" nagrali w 1991 roku, a w 1994 roku wyszło jej wznowienie z dużo "Parallel Minds", gdzie pisaniem tekstów zajął się już Khan, a muzyką Østby i w zasadzie ta dwójka zajmowała się tworzeniem kompozycji na resztę płyt.
bardziej klimatyczną okładką. Płyta jest dość zróżnicowana, choć jak się dobrze wsłuchać można znaleźć pewne punkty styczne. Następną płytą było nagrane w 1993 roku
"Parallel Minds" jest chyba jedną z bardziej znanych płyt zespołu ze względu na to, że do piosenki z tej płyty zespół nagrał jedyny w karierze teledysk. Klip byłby całkiem przyzwoity, ale ze względu wokalistę tarzającego się w piasku z nieznanych mi powodów jest troszkę dziwny. Po za tym płyta ta już wydaje się trochę bardziej spójna stylistycznie, ale nie jest to granie "na jedno kopyto". Są na niej nagrania bardziej energetyczne jak "Parallel minds" z wpadającą w ucho perkusją i piosenki, w których wokalista uwodzi swoim głosem ("Silent crying", czy "Soliloqui").
Trzecią płytą Conception jest "In Your Multitude". Ze wszystkich czterech płyt ta jest zdecydowanie najcięższa i trzeba mieć troszkę czasu lub odpowiedni nastrój żeby na spokojnie ją przesłuchać. Podobnie jak w przypadku dwóch poprzednich płyt Roy Khan hipnotyzuje głosem, a Tore Østby napisał świetną muzykę, która wypełnia pozostałą przestrzeń. Świetne, choć nieco ciężkie gitarowe granie i nadająca temu wszystkiemu rytm perkusja, która trochę mniej zwraca na siebie uwagę. Nie ma tutaj jak w przypadku "Parallel minds" łzawej ballady, ale jest za to nieco spokojniejsze i świetnie zagrane "Sanctuary".
Ostatnią płytą jest "Flow". Nagrany w 1997 roku album otwiera ciekawe i zapadające w pamięć "Gethsemane". Kolejne dwa utwory ("Angel (Come walk with me)" i "A virtual lovestory") wydają się podobne i równie hipnotyczne, co pierwszy. Wszystkie trzy nagrania mają sporo punktów stycznych, ale jeżeli się dobrze wsłuchać można spokojnie dać się ponieść muzyce, która prowadzi w zupełnie różne miejsca. Najlżejszym i chyba najbardziej charakterystycznym utworem na tej płycie jest tytułowe "Flow", taki kawałek do pobujania się. Pojawiają się też dwie bardzo fajne balladki, których słucha się niezwykle przyjemnie. Ta ostatnia płyta jest chyba jedną z bardziej przystępnych, ale nie wpływa to na nią negatywnie. Dalej słychać charakterystyczne dla zespołu elementy. Świetne gitarowe solówki i genialny wokalista bawiący się, czarujący głosem, w którym często mocno daje o sobie znać klasyczne operowe śpiewanie.
No i co jest najważniejsze. Panowie z Conception równie dobrze sprawowali się w koncertach na żywo, co się zdarza ostatnimi czasy bardzo rzadko.
Fajnie by było gdyby jeszcze kiedyś zagrali razem (ostatni raz grali w 2005 roku na Prog Power USA), ale ze względu na to, że Roy Khan oficjalnie wycofał się z grania jest to bardzo mało prawdopodobne. Szkoda, bo uwielbiam głos tego wokalisty i chętnie dałabym mu się jeszcze przez jakiś czas poczarować. Nieważne, czy w towarzystwie Conception, czy Kamelotu. Obie grupy są świetne chociaż grają zupełnie różny typ muzyki. 
Jeśli ktoś chce to zapraszam do posłuchania zespołu. Według mnie warto czasem sięgnąć po ich muzykę i dać się tej piątce norwegów pouwodzić zarówno w wersji studyjnej jak i na żywo.

 
Jeśli ktoś by jeszcze chciał posłuchać Conception na żywo, a przede wszystkim przekonał się do nich to zapraszam do posłuchania nagrania z tego koncertu. Jakość nagrania pozostawia wiele do życzenie, ale można spokojnie przymknąć na to oko i dać się ponieść.



Źródła ilustracji:
en.metalship.org
www.wikipedia.pl


4 komentarze:

  1. muzyka dla moich uszu!! uwielbiam takie brzmienia;))

    OdpowiedzUsuń
  2. I znów u Ciebie muzyczny post. A jak to się kończy u mnie? Standardowo... czyli odpalam Winampa i wygrzebuję na liście zespół o którym aktualnie piszesz. I znów odkurzam wspomnienia. W końcu z muzyką zawsze są jakieś związane :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż... :) w końcu muzyka (zwłaszcza ta) to spora część mojego życia :D
      I bardzo dobrze, fajnie jest się troszkę oderwać od rzeczywistości i pobujać wśród wspomnień ^^

      Usuń