czwartek, 12 września 2013

Poetry for the Poisoned


Słuchacie muzyki czytając? Ja tak, najczęściej w autobusie, bo tak łatwiej odizolować się od reszty świata i nie zwracać uwagi na rzeżący silnik lub grupki gimnazjalistów bawiących się komórkami lub gadających od rzeczy. Najczęściej puszczam w tedy jakąś mieszankę, która skutecznie to zagłusza, ale nie wymaga skupienia. W tedy w mojej playliście znajdują się Scorpionsi, Amaratnhe, stary dobry HIM, Gunsi i jeszcze kilku innych. Czasem jednak zaplącze się tam coś innego. Coś co powoduje, że zamykam książkę i słucham gapiąc się za okno.
Ostatnio padło na Kamelot, z którym się troszkę pokłóciłam. Nie odmawiam ich nowemu wokaliście talentu (o czym pisałam przy okazji "Mercy Falls"), bo radzi sobie całkiem dobrze i "Silverthorn" to bardzo dobra płyta. Ciężko jest jednak przyzwyczaić się do nowego głosu po 7 płytach, które zespół nagrał z Royem Khanem. Dlatego dzisiaj będzie o ostatnim albumie nagranym z tym w mojej opinii genialnym  wokalistą.
"Poetry for the Poisoned" to dziewiąty studyjny album Kamelotu, na którym jest 15 utworów z czego cztery tworzą jedną spójną całość. Klimat płyty jest dość mroczny i nieco hipnotyzujący, co powoduje, że przy niektórych nagraniach człowiek mimowolnie przestaje robić inne rzeczy i słucha całym sobą.
Co ciekawe łamie ona trochę utartą konwencję power metalu i pojawiają się zazwyczaj nie występujące w tym rodzaju elementy. Dobrym przykładem tego może być "The Great Pandemonium", które przynajmniej mi na początku mocno kojarzy się z kawałkiem "Rule the world" z poprzedniej płyty, ale potem to już zupełnie co innego. Świetna perkusja, która w tym utworze gra w zasadzie pierwsze skrzypce, odrobinka elektroniki oraz pojawiający w tle growl, do tego jeszcze niezawodny Khan.
Watro zwrócić też uwagę na "Poetry for the Poisoned I-IV". Są to różne nagrania, które tworzą świetnie skomponowaną i zaśpiewaną całość. Pojawiające się w tych utworach wokalistki łagodzą trochę klimat i ładnie zgrywają się z Khanem. Moją ulubioną częścią z tego tryptyku jest "So long", które jest troszkę romantyczne i przypomina trochę ballady z wcześniejszych płyt, a których nie ma na "Poetry for the Poisoned". No i znów czarujący głosem norweski wokalista, który świetnie dogaduje się w tym nagraniu z Simone Simmons.
Na tej płycie można znaleźć to z czego jest znany Kamelot, ale też kilka mniej lub bardziej udanych eksperymentów. Jest trochę mroczniej, ale też pojawiają się lżejsze fragmenty. Najlepszym elementem (oczywiście oprócz wokalisty) jest perkusja, na którą zazwyczaj rzadko zwracam uwagę, ale tutaj w większości przypadków gra pierwsze skrzypce nadając rytm i klimat całości. Reszta wydaje się tylko wygładzać i uzupełniać całość. "The Great Pandemonium" lubię za ten nieco hipnotyczny mroczny klimat i przykuwanie uwagi.
Przy okazji Kamelotu nie sposób też nie powiedzieć nic o okładce. Autor naprawdę się napracował i stworzył świetną grafikę. Mroczny obraz, który trochę przypomina niektóre prace Louisa Royo całkiem nieźle wpasowuje się w klimat krążka. Do tego jeszcze dwa świetne klipy. Typowy dla Kamelotu "The Great Pandemonium", w którym pojawiają się członkowie zespołu i trochę kojarzy się z anime. No i "Necropolis", które jest czymś zupełnie innym.
Płyta jest bardzo dobra i różni się od tego, co do tej pory nagrywał zespół. Moim zdaniem warto poświęcić te niecałą godzinę i dać się Kamelotowi zahipnotyzować.



Źródła ilustracji:
www.kamelot.com

4 komentarze:

  1. Moja przygoda z Kamelotem zatrzymała się na tej płycie. Jest genialna i w pełni zgadzam się, że należy do tych płyt, przy których człowiek mimowolnie zatrzymuje się na chwilę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To spróbuj "Silverthorn" z Karevikiem. Jest inna, lżejsza i wiadomo bez Khana, ale też fajnie się słucha.

      Usuń
  2. a ja o tym zespole nie słyszałam, a uwielbiam taką muzykę...jak nic poświęcę mu nie tylko godzinę...co do okładki to jest mega!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam, zachęcam! Grają naprawdę świetną muzykę, ale dopiero od trzeciej płyty ^^

      Usuń