Lubię książki Nessera, choć nie szaleję za nim tak jak za Asą Larsson albo Henningiem Mankellem. Z dwóch wykreowanych przez niego skrajnie różnych bohaterów tylko z jednym polubiłam się tak naprawdę, ale mimo to jego książki mają w sobie coś przyciągającego. Coś co sprawiało, ze czytało się je z ciekawością. Niestety zupełnie inaczej było teraz. Pomimo całej sympatii dla komisarza Gunnara Barbarottiego nie potrafiłam czytać "Rzeźniczki z Małej Birmy". A z każdą kolejną stroną czułam jak zapadam w jakąś depresję, przez co czytanie wydłużało się jeszcze bardziej.
Nesser opowiada w tej książce dwie równoległe historie. Pierwsza z nich dotyczy Gunnara Barbarottiego, który nie potrafi sobie ułożyć życia po niespodziewanej choć w jakiś sposób przewidzianej śmierci żony Marianne. Autor pokazuje jak żałoba wpływa na inspektora. Jego ocenę rzeczywistości, funkcjonowanie w rodzinie i pracy. Drugą historią jest prowadzone przez inspektora śledztwo w sprawie zaginionego przed pięciu laty Arnolda Morindera, które w końcu doprowadza go do morderstwa w gospodarstwie Mała Birma kilkanaście lat wcześniej. W tym przypadku akcja dzieje się równolegle w przeszłości i teraźniejszości.
Widzimy jak Barbarotti radzi sobie z dochodzeniem, do którego nie ma serca i uważa za niepotrzebną robotę lub głupi pomysł przełożonego na coś w rodzaju terapii. Na początku się nie przykłada i skupia na swoim bólu, ale z czasem zaczyna wracać do formy i zastanawiać się nad motywacją Ellen Bjarnebo. Kobiety, która odsiedziała 11 lat za zabicie i poćwiartowanie męża, a potem policja prawie oskarża ją o zabicie Morindera. Gunnar rozmawia z różnymi ludźmi, którzy pojawili się w obu śledztwach w tym z samą Rzeźniczką jak nazwano Ellen Bjarnebo. Dochodzi nawet do wniosku, że coś te dwie sprawy musi łączyć. Do tego Nesser opowiada jeszcze to, co działo się w Małej Birmie przed zabójstwem. Pokazuje jak bardzo jeden człowiek potrafi zniszczyć życie drugiego doprowadzając do granic wytrzymałości psychicznej.
Niby wszystko, co jest charakterystyczne dla książek Hakana Nessere w "Rzeźniczce z Małej Birmy" jest, ale jak do tej pory była to najbardziej męcząca z jego książek. Pewnie dlatego, że na pierwszy plan wysunął się tutaj komisarz, a w zasadzie żałoba i rozpacz Barbarottiego, który czasami zachowywał się tak jakby postradał zmysły. Było strasznie depresyjnie. Nawet nie był potrzebny ten kontrast między śmiercią Marianne i jej następstwami z ciepłym latem jakie w tedy panowało w Kymlinge. Nie było tego widać, a dla mnie równie dobrze mogłoby to wszystko dziać się w zimie lub jesienią.
Do tego dochodziły jeszcze czasami niespodziewane retrospekcje. Czasem wydawało mi się, że autor pisząc o wydarzeniach w Małej Birmie włączył sobie autopowtarzanie, bo w pewnym momencie odniosłam wrażenie, że już to wszystko wcześniej przeczytałam i często zdarzało się, że omijałam spore partie tekstu bez żadnego uszczerbku dla całej reszty (to samo z resztą zdarzało się przy fragmentach dotyczących teraźniejszości).
Jednak książka ma swoje dobre strony. Dobrze wykreowane i ciekawe postacie, wobec których trudno przejść obojętnie. Zagadkowy szef Gunnara, irytująca Bjarnebo, czy Ewa Backman, która wpadła w nieco filozoficzny nastrój.
Ciekawy pomysł na połączenie dwóch spraw, które oprócz jednej z bohaterek nie mają wiele wspólnego, a przy okazji ich odgrzebywania na jaw wychodzą różne inne poboczne tajemnice. Pojawiały się też wątki nieco komiczne np. stary przyjaciel komisarza, które miały dać trochę wytchnienia od mocno depresyjnego klimatu książki.
Przyznam się szczerze, że czytałam już książki, które poruszały podobne tematy i miały podobny, albo nawet dużo cięższy klimat (np. książki Indridasona), ale "Rzeźniczka z Małej Birmy" rozłożyła mnie na łopatki. Czytało mi się ją strasznie źle i ponury nastrój w jaki wprowadzała trzymał się mnie bardzo długo. Gdyby chociaż jeszcze zmuszał do jakiś przemyśleń byłoby dobrze, a tego zabrakło.
Czy warto po nią sięgnąć? Jeśli ktoś chce poznawać Gunnara Barbarottiego to na pewno musi przeczytać te książkę. Jeśli ktoś chce przeczytać coś w podobnym klimacie to lepiej niech sięgnie po Arlandura Indridasona. Bo w tym przypadku Szwed strasznie męczył, a u Islandczyka choć klimat jest dużo mroczniejszy i bardziej depresyjny to jego książki czyta się o wiele lepiej i na dłużej pozostają w pamięci.
Źródło ilustracji:
www.merlin.pl
Nesser opowiada w tej książce dwie równoległe historie. Pierwsza z nich dotyczy Gunnara Barbarottiego, który nie potrafi sobie ułożyć życia po niespodziewanej choć w jakiś sposób przewidzianej śmierci żony Marianne. Autor pokazuje jak żałoba wpływa na inspektora. Jego ocenę rzeczywistości, funkcjonowanie w rodzinie i pracy. Drugą historią jest prowadzone przez inspektora śledztwo w sprawie zaginionego przed pięciu laty Arnolda Morindera, które w końcu doprowadza go do morderstwa w gospodarstwie Mała Birma kilkanaście lat wcześniej. W tym przypadku akcja dzieje się równolegle w przeszłości i teraźniejszości.
Widzimy jak Barbarotti radzi sobie z dochodzeniem, do którego nie ma serca i uważa za niepotrzebną robotę lub głupi pomysł przełożonego na coś w rodzaju terapii. Na początku się nie przykłada i skupia na swoim bólu, ale z czasem zaczyna wracać do formy i zastanawiać się nad motywacją Ellen Bjarnebo. Kobiety, która odsiedziała 11 lat za zabicie i poćwiartowanie męża, a potem policja prawie oskarża ją o zabicie Morindera. Gunnar rozmawia z różnymi ludźmi, którzy pojawili się w obu śledztwach w tym z samą Rzeźniczką jak nazwano Ellen Bjarnebo. Dochodzi nawet do wniosku, że coś te dwie sprawy musi łączyć. Do tego Nesser opowiada jeszcze to, co działo się w Małej Birmie przed zabójstwem. Pokazuje jak bardzo jeden człowiek potrafi zniszczyć życie drugiego doprowadzając do granic wytrzymałości psychicznej.
Niby wszystko, co jest charakterystyczne dla książek Hakana Nessere w "Rzeźniczce z Małej Birmy" jest, ale jak do tej pory była to najbardziej męcząca z jego książek. Pewnie dlatego, że na pierwszy plan wysunął się tutaj komisarz, a w zasadzie żałoba i rozpacz Barbarottiego, który czasami zachowywał się tak jakby postradał zmysły. Było strasznie depresyjnie. Nawet nie był potrzebny ten kontrast między śmiercią Marianne i jej następstwami z ciepłym latem jakie w tedy panowało w Kymlinge. Nie było tego widać, a dla mnie równie dobrze mogłoby to wszystko dziać się w zimie lub jesienią.
Do tego dochodziły jeszcze czasami niespodziewane retrospekcje. Czasem wydawało mi się, że autor pisząc o wydarzeniach w Małej Birmie włączył sobie autopowtarzanie, bo w pewnym momencie odniosłam wrażenie, że już to wszystko wcześniej przeczytałam i często zdarzało się, że omijałam spore partie tekstu bez żadnego uszczerbku dla całej reszty (to samo z resztą zdarzało się przy fragmentach dotyczących teraźniejszości).
Jednak książka ma swoje dobre strony. Dobrze wykreowane i ciekawe postacie, wobec których trudno przejść obojętnie. Zagadkowy szef Gunnara, irytująca Bjarnebo, czy Ewa Backman, która wpadła w nieco filozoficzny nastrój.
Ciekawy pomysł na połączenie dwóch spraw, które oprócz jednej z bohaterek nie mają wiele wspólnego, a przy okazji ich odgrzebywania na jaw wychodzą różne inne poboczne tajemnice. Pojawiały się też wątki nieco komiczne np. stary przyjaciel komisarza, które miały dać trochę wytchnienia od mocno depresyjnego klimatu książki.
Przyznam się szczerze, że czytałam już książki, które poruszały podobne tematy i miały podobny, albo nawet dużo cięższy klimat (np. książki Indridasona), ale "Rzeźniczka z Małej Birmy" rozłożyła mnie na łopatki. Czytało mi się ją strasznie źle i ponury nastrój w jaki wprowadzała trzymał się mnie bardzo długo. Gdyby chociaż jeszcze zmuszał do jakiś przemyśleń byłoby dobrze, a tego zabrakło.
Czy warto po nią sięgnąć? Jeśli ktoś chce poznawać Gunnara Barbarottiego to na pewno musi przeczytać te książkę. Jeśli ktoś chce przeczytać coś w podobnym klimacie to lepiej niech sięgnie po Arlandura Indridasona. Bo w tym przypadku Szwed strasznie męczył, a u Islandczyka choć klimat jest dużo mroczniejszy i bardziej depresyjny to jego książki czyta się o wiele lepiej i na dłużej pozostają w pamięci.
Źródło ilustracji:
www.merlin.pl
A ja nadal stronię od takich ciężkich tematów. Chciałam kupić atlas grzybów (to dopiero pozytywne), ale doznałam szoku, kiedy okazało się, że w Matrasie był 1 cieniutki, a w Empiku atlaso-książka kucharska. Online nie zamówię, bo chcę to zwierzę pomacać na żywo.
OdpowiedzUsuńZ atlasami bywa ciężko. Kiedyś dawno temu świat książki miał bardzo fajny atlas grzybów. Ja na razie mam wersje kieszonkową, która mieści się w kieszeni bojówek i na moje potrzeby wystarcza ^^
UsuńCo do ciężkich tematów, jak od nich stronisz to broń Boże nie bierz do ręki "Rzeźniczki" wpędza w okropną deprechę.
Więc nie wezmę. Atlas znalazłam w dwóch wersjach, polecany przez grzybiarzy autorstwa pana Ewalda Gerhardta. Tyle, że obie wersje są drogie i trudno dostępne.
UsuńNo cóż, uroda porządnego atlasu to wysoka cena niestety
UsuńKurcze, wszyscy to ostatnio zachwalają, a tu proszę! :) Już miałam szukać, ale zaufam Ci i przerzucę sie na Indridasona. :)
OdpowiedzUsuńGeneralnie Nesser jest w porządku, choć są lepsi autorzy, a sama "Rzeźniczka" jest męcząca.
Usuń