Anglia i okres Wojny Róż to okres ciekawy, pełen intryg i zamieszania, które każdy chce na swój sposób wykorzystać. Świat mężczyzn o wybujałych ambicjach i kobiet, które choć teoretycznie nie mają żadnych praw, a ich obowiązkiem jest rodzenie synów też potrafią nieźle namieszać. Dlatego sięgając po książkę Philippy Gregory "Czerwona Królowa" miałam bardzo duże oczekiwania, tym bardziej, że film nakręcony na podstawie jej książki "Kochanice króla" oraz sama książka zebrały bardzo dobre recenzje. Niestety książka mnie trochę rozczarowała, często irytowała, a przede wszystkim mocno zmęczyła.
Książka opowiada o początkach dynastii Tudorów i kobiecie, która była w stanie poświęcić wszystko żeby jej jedyny syn Henryk Tudor z Lancasterów zasiadł na tronie Anglii, czyli Małgorzacie Beaufort. Poznajemy ją w wieku około 10-11 lat kiedy to ma stawić się przed królem i zerwać zaręczyny z ówczesnym narzeczonym i przyjąć nowego. Jako dziecko nie ma ona w tej kwestii nic do powiedzenia i posłusznie poddaje się woli swoich opiekunów. Gdy dorosła na tyle by zacząć pojmować, o co tak naprawdę chodzi w poczynaniach jej otoczenia sama zaczyna brać sprawy w swoje ręce. Oczywiście na tyle, na ile pozwalają jej prawo i obyczaje. Małgorzata konspiruje, knuje spiski, choć z niewielkimi wyrzutami sumienia nie waha się nawet wydać rozkazu zabicia dwójki małych chłopców, którzy stoją jej na drodze do celu. Decyduje ożenić syna z dziedziczką znienawidzonego rodu, wychodzi za mąż tak by móc jak najwięcej zdziałać. A wszystko po to by spełnić dziecięce marzenie o podpisywaniu się Małgorzata R., Małgorzata Regina, Królowa Matka. Wszystko po to by utwierdzić się w przekonaniu, że taka jest wola Boga i Joanny d'Arc, której wizje nawiedzają ją od dzieciństwa.
Temat ciekawy, bo niewiele się o tym okresie wie. W tedy na dworze królewskim w Anglii było mnóstwo barwnych postaci, od kryształowych dam dworu i prawych do bólu rycerzy, po szemranych konspiratorów, ludzi chorągiewek, którzy przyłączali się do strony, która mogła zapewnić zwycięstwo bądź całkiem spore korzyści materialne. Działo się równie wiele, ludzie snuli własne intrygi, obiecywali i łamali dane słowo w imię swoich lub "wyższych" celów. Do tego jeszcze mnóstwo bitew i utarczek wewnątrz królestwa i cały czas napięte stosunki z Francją. Naprawdę ciekawy okres, który zachęciłby niejednego do zgłębiania historii.
Philippa Gregory odrobiła lekcje historii i osadziła książkę na porządnych fundamentach, czego niektórym powieściom historycznym brakuje. Załączyła nawet mapkę, na której pozaznaczała najważniejsze bitwy oznaczając je odpowiednio różą Yorków lub Lancasterów w zależności od tego który z rodów wygrał. Bardzo szczegółowo opisane są zwyczaje i prawa rządzące tamtą epoką, nawet znajduje się trochę miejsca na opis strojów.
Niestety książka ma jeden bardzo duży minus, a jest nim sama główna bohaterka, która jest jednocześnie narratorem. Niby fajnie, bo możemy prześledzić jak zmieniała się postać Małgorzaty z wiekiem i kolejnymi doświadczeniami. Z drugiej strony odnosiłam wrażenie, że dorosła Małgorzata niczym nie różni się od tej jedenastolatki, którą wydano za dwa razy starszego mężczyznę. Do tego wszystkiego uparta świętość na pokaz. Ciągłe twierdzenie, że to czy tamto stało się bo Bóg tak chciał albo porównywanie się do Matki Boskiej... Było tego zdecydowanie za dużo, przez co czułam się jakbym czytała pamiętnik dewotki, która obarcza cały świat za swoje niepowodzenia i uważa za jedyną świętą. Na początku jest to irytujące, ale potem doprowadza do szału i zwyczajnie nudzi. Dzięki czemu nawet jeżeli działo się coś ciekawego to było skutecznie zagłuszane przez wybujałe ego Małgorzaty. Była po prostu nawiedzona i despotyczna, a to najgorsze z możliwych połączeń.
Zdecydowanie lepiej by było, gdyby narrator był wszechwiedzący i autorka pokazała ten okres z szerszej perspektywy. Byłoby dużo ciekawiej i dynamiczniej. Na pewno nie omijałabym dużych partii tekstu żeby tylko uniknąć nabożnego bełkotu głównej bohaterki, który mnie prześladował nawet w tedy, gdy ona sama nie była obecna. Strasznie despotyczna i nawiedzona, a na końcu jeszcze zgorzkniała postać.
Muszę za to mocno pochwalić tłumacza. Czasem trudno jest przełożyć tekst książki pisanej współczesnym językiem, a co dopiero stylizowanym na staroangielski. Naprawdę świetna robota, chociaż czasami zdarzały się współczesne kwiatki, ale było ich naprawdę niewiele i można je wybaczyć.
Książka mogła być naprawdę świetna, ale wszystko co w niej mogło przyciągać przyćmiło nawiedzenie głównej bohaterki. Książka jest bardzo męcząca i jeśli ktoś dobrnie do końca to nie ma siły się ekscytować silnym przyspieszeniem akcji, do którego tak naprawdę wszystko zmierzało. Nie jest to tak, że mi się nie podobało, bo mój mały wewnętrzny historyk był zadowolony i nie było nudno, ale książka mnie bardzo zmęczyła. Jest to na pewno pozycja dla ludzi bardzo cierpliwych i odpornych na zmęczenie.
Źródło ilustracji:
www.lubimyczytac.pl
Książka opowiada o początkach dynastii Tudorów i kobiecie, która była w stanie poświęcić wszystko żeby jej jedyny syn Henryk Tudor z Lancasterów zasiadł na tronie Anglii, czyli Małgorzacie Beaufort. Poznajemy ją w wieku około 10-11 lat kiedy to ma stawić się przed królem i zerwać zaręczyny z ówczesnym narzeczonym i przyjąć nowego. Jako dziecko nie ma ona w tej kwestii nic do powiedzenia i posłusznie poddaje się woli swoich opiekunów. Gdy dorosła na tyle by zacząć pojmować, o co tak naprawdę chodzi w poczynaniach jej otoczenia sama zaczyna brać sprawy w swoje ręce. Oczywiście na tyle, na ile pozwalają jej prawo i obyczaje. Małgorzata konspiruje, knuje spiski, choć z niewielkimi wyrzutami sumienia nie waha się nawet wydać rozkazu zabicia dwójki małych chłopców, którzy stoją jej na drodze do celu. Decyduje ożenić syna z dziedziczką znienawidzonego rodu, wychodzi za mąż tak by móc jak najwięcej zdziałać. A wszystko po to by spełnić dziecięce marzenie o podpisywaniu się Małgorzata R., Małgorzata Regina, Królowa Matka. Wszystko po to by utwierdzić się w przekonaniu, że taka jest wola Boga i Joanny d'Arc, której wizje nawiedzają ją od dzieciństwa.
Temat ciekawy, bo niewiele się o tym okresie wie. W tedy na dworze królewskim w Anglii było mnóstwo barwnych postaci, od kryształowych dam dworu i prawych do bólu rycerzy, po szemranych konspiratorów, ludzi chorągiewek, którzy przyłączali się do strony, która mogła zapewnić zwycięstwo bądź całkiem spore korzyści materialne. Działo się równie wiele, ludzie snuli własne intrygi, obiecywali i łamali dane słowo w imię swoich lub "wyższych" celów. Do tego jeszcze mnóstwo bitew i utarczek wewnątrz królestwa i cały czas napięte stosunki z Francją. Naprawdę ciekawy okres, który zachęciłby niejednego do zgłębiania historii.
Philippa Gregory odrobiła lekcje historii i osadziła książkę na porządnych fundamentach, czego niektórym powieściom historycznym brakuje. Załączyła nawet mapkę, na której pozaznaczała najważniejsze bitwy oznaczając je odpowiednio różą Yorków lub Lancasterów w zależności od tego który z rodów wygrał. Bardzo szczegółowo opisane są zwyczaje i prawa rządzące tamtą epoką, nawet znajduje się trochę miejsca na opis strojów.
Niestety książka ma jeden bardzo duży minus, a jest nim sama główna bohaterka, która jest jednocześnie narratorem. Niby fajnie, bo możemy prześledzić jak zmieniała się postać Małgorzaty z wiekiem i kolejnymi doświadczeniami. Z drugiej strony odnosiłam wrażenie, że dorosła Małgorzata niczym nie różni się od tej jedenastolatki, którą wydano za dwa razy starszego mężczyznę. Do tego wszystkiego uparta świętość na pokaz. Ciągłe twierdzenie, że to czy tamto stało się bo Bóg tak chciał albo porównywanie się do Matki Boskiej... Było tego zdecydowanie za dużo, przez co czułam się jakbym czytała pamiętnik dewotki, która obarcza cały świat za swoje niepowodzenia i uważa za jedyną świętą. Na początku jest to irytujące, ale potem doprowadza do szału i zwyczajnie nudzi. Dzięki czemu nawet jeżeli działo się coś ciekawego to było skutecznie zagłuszane przez wybujałe ego Małgorzaty. Była po prostu nawiedzona i despotyczna, a to najgorsze z możliwych połączeń.
Zdecydowanie lepiej by było, gdyby narrator był wszechwiedzący i autorka pokazała ten okres z szerszej perspektywy. Byłoby dużo ciekawiej i dynamiczniej. Na pewno nie omijałabym dużych partii tekstu żeby tylko uniknąć nabożnego bełkotu głównej bohaterki, który mnie prześladował nawet w tedy, gdy ona sama nie była obecna. Strasznie despotyczna i nawiedzona, a na końcu jeszcze zgorzkniała postać.
Muszę za to mocno pochwalić tłumacza. Czasem trudno jest przełożyć tekst książki pisanej współczesnym językiem, a co dopiero stylizowanym na staroangielski. Naprawdę świetna robota, chociaż czasami zdarzały się współczesne kwiatki, ale było ich naprawdę niewiele i można je wybaczyć.
Książka mogła być naprawdę świetna, ale wszystko co w niej mogło przyciągać przyćmiło nawiedzenie głównej bohaterki. Książka jest bardzo męcząca i jeśli ktoś dobrnie do końca to nie ma siły się ekscytować silnym przyspieszeniem akcji, do którego tak naprawdę wszystko zmierzało. Nie jest to tak, że mi się nie podobało, bo mój mały wewnętrzny historyk był zadowolony i nie było nudno, ale książka mnie bardzo zmęczyła. Jest to na pewno pozycja dla ludzi bardzo cierpliwych i odpornych na zmęczenie.
Źródło ilustracji:
www.lubimyczytac.pl
Mnie Philippa Gregory zawsze uwodziła słowem, tej książki jeszcze nie czytałam, ale zajrzę z ciekawości
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj, może tylko mnie irytowała Małgorzata Beaufortówna
Usuńjak sama piszesz książkę źle się czyta, ja osobiście nie przepadam za tym przedziałem czasowym w literaturze, ale nie oceniam...za zwyczaj w takich sytuacjach słucham się tych co czytali, więc podziękuję;)) pozdr
OdpowiedzUsuńJest bardzo męcząca, choć potencjał był.
Usuń