niedziela, 21 lipca 2013

Welcome to Mercy Falls

Tym razem nie będzie ani o filmie, ani o książce, choć będzie o pewnej historii, która dzieje się w dwóch równoległych światach. Jednak tym razem historia została opowiedziana przez Seventh Wonder.
Grupa powstała w 2000 roku w Sztokholmie i gra tak zwany metal progresywny. Aktualnie zespół tworzy pięciu muzyków w tym Tommy Karevik, który zastąpił mojego ulubionego wokalistę w zespole Kamelot i jak na razie radzi sobie całkiem nieźle (choć Roy Khan to nie jest).
"Mercy Falls" to trzeci studyjny album w dorobku Seventh Wonder (2008). Nie jest to jednak zwykła płyta będąca składanką 12-15 często nie łączących się ze sobą kawałków, ale album koncepcyjny (co swoją drogą jest jedną z cech metalu progresywnego).
Na płycie opowiedziana jest pewna historia, która dzieje się tak jakby dwutorowo. Wszystko zaczyna się od dziwnego wypadku samochodowego, po którym mężczyzna prowadzący samochód zapada w śpiączkę. Od tego momentu słuchamy dwóch historii. Jedna rozgrywa się w świecie rzeczywistym i dotyczy najbliższych mężczyzny w śpiączce. Jego żony i syna, dla których sytuacja jest trudna do zaakceptowania. Druga historia jest już trochę dziwniejsza i rozgrywa się w głowie mężczyzny w śpiączce. Trafia on do pewnego miasta (tytułowe Mercy Falls) i próbuje się z niego wyrwać. W ciągu kolejnych piosenek poznajemy obie historie, to jak z tym faktem radzą sobie bohaterowie, co było przyczyną wypadku i jak to wszystko się kończy.
Z góry muszę zaznaczyć, że nie mam zbyt wielkiej wiedzy by profesjonalnie oceniać muzykę na tej płycie. Nie będę się wiec wypowiadać na temat szczegółów czysto technicznych. Mogę za to powiedzieć, że z mojego punktu widzenia jest to kawał dobrej roboty.
Każda piosenka jest inna i na swój sposób opowiada odpowiedni fragment wspomnianej historii, które dodatkowo są wspierane przez nagrania z wypadku, rozmowy lekarzy z żoną, a nawet kobiety z synem, a nawet rozmowy małżonków, która doprowadziła do wypadku (krótkie nagranie "Back in time"). Są piosenki zagrane akustycznie ("Tears for a father"), a czasem goniące w szaleńczym tempie ("There and back"). Także dostajemy około 70 minut muzyki, która jest zróżnicowana pod wieloma względami, ale mimo to pozostaje spójną historią. 
Jednak dla mnie nawiększym atutem całej płyty jest to, że muzycy wydobywają z instrumentów i siebie nie tylko odpowiednie dźwięki, ale tworzą coś co gra też na uczuciach. Każda z piosenek pobudza różne emocje i robi to bezbłędnie. Zarówno muzycy jak i wokalista włożyli w cały album spory ładunek emocjonalny, który łatwo wyczuć nawet jeśli nie jesteśmy w stanie zrozumieć o czym śpiewa Karevik. Wystarczy wsłuchać się w melodie i pozwolić jej ponieść się.
Moim zdaniem warto wygospodarować sobie te nieco ponad godzinkę i  wsłuchać się w ten album. Jest to coś czego zdecydowanie nie usłyszymy w radiu, bo melodie są dość skomplikowane, ale to w tym tkwi ich siła. Dodatkowo na uwagę zasługuje jeszcze sprawny wokalista, który (przynajmniej moim zdaniem) czaruje i każdej z piosenek pokazuje na co go stać. Od łagodnych ballad po mocniejsze i wymagające czasem krzyknięcia piosenki.
Co mogę jeszcze powiedzieć? "Mercy Falls" to jak na razie najlepszy album w dorobku Seventh Wonder (chociaż "The Great Escape" też jest bardzo dobry) i chętnie do niego wracam. Z ciekawością czekam też na następny krążek chłopaków zapowiedziany ponoć na ten rok.
Jeśli ktoś chce posłuchać to tutaj jest całe "Mercy Falls". Wypadałoby też powiedzieć, która z piosenek najbardziej przypadła mi do gustu i muszę się tutaj przyznać, że czuję się jak osiołek z bajki Fredry. Dlatego jeśli ktoś nie ma ochoty na całość to polecam przynajmniej te trzy, chociaż najlepiej jest zapoznać się z całością:



Źródła ilustracji:
www.progarchives.com
www.metal-rules.com

2 komentarze:

  1. Świetna kapela, najlepsze historie opowiada Manowar.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jup, też prawda. Choć u mnie bezkonkurencyjny jest Kamelot z "Black Halo" i "Epicą" na motywach "Fausta" :)

      Usuń