Tym razem za sprawą Arlandura Indridasona i jego "Jeziora" wyszłam po za mój ulubiony krąg krajów skandynawskich i zawitałam na Islandii. Nie jest to moje pierwsze spotkanie z książkami tego autora. Kiedy czytałam "W bagnie" pomyślałam sobie, że jest to taki islandzki Wallander, który ma znacznie bardziej skomplikowaną sytuacje życiową. Kiedy więc sięgałam po "Jezioro" wiedziałam czego mniej więcej mogę się spodziewać po tej książce i nie rozczarowałam się.
Islandzka ziemia, a konkretniej jezioro Kleifarvatn postanowiło odkryć swoje tajemnice. Podczas pomiarów poziomu wody w jeziorze hydrolog znajduje szkielet z dziurą po uderzeniu w czaszce, kobieta zgłasza to na policję. Szefostwo dochodzi do wniosku, że tą sprawą najlepiej zajmie się Erlendur Sveisson, który jest dość dziwnym człowiekiem i ma coś w rodzaju obsesji na punkcie zaginięć. Kiedy razem ze swoimi partnerami Sigurdurem Olim i Elinborg odkrywają, że zwłoki zostały przywiązane do radzieckiej radiostacji sprawa zaczyna robić się co raz dziwniejsza. Szpiedzy na Islandii? Zaczynają dość żmudne dochodzenie, które co chwilę napotyka na jakiś opór. Albo nie mają dostatecznej wiedzy na dane tematy albo spotykają się z problemami ze strony ambasad, które nie koniecznie chcą się dzielić tym w co były zamieszane w czasie Zimniej Wojny albo też ludzie, którzy mogliby coś wiedzieć nie koniecznie chcą się swoją wiedzą dzielić.
Jest też druga historia. Pojawia się rzadziej, ale ma duże znaczenie dla sprawy szkieletu z Kleifarvatn. To historia młodego człowieka, Islandczyka, który dorastał w duchu socjalizmu i pragnął wprowadzać jego idee w swoim kraju. Ponieważ był zdolny i partyjne władze miały związane z nim duże nadzieje to wysłały go na Uniwersytet w Lipsku żeby mógł się kształcić i poznawać socjalizm. Tam jednak powoli zaczyna do niego docierać, że to co poznał na Islandii diametralnie różni się od tego, co zastał w NRD. Poznaje też dziewczynę, która stopniowo otwiera mu oczy, a potem zostaje porwana przez Stasi.
W pewnym momencie historia z przed lat dogania teraźniejszość i Erlendur razem z partnerami rozwiązują sprawę, choć finał jest tragiczny i wcale nie przynosi zadowolenia. Zmusza też do zastanowienia nad problemem winy i kary.
Jest jeszcze trzeci wątek, wokół którego w zasadzie obraca się książka. Poznajemy dokładniej komisarza Erlendura - człowieka samotnego, który zmaga się z licznymi problemami natury osobistej. Jest człowiekiem trudnym we współpracy i ciężko nawiązać z nim bliższy kontakt. Ma problemy z dorosłymi już dziećmi, które tak w zasadzie opuścił, gdy rozwiódł się z ich matką i to one go odnalazły. Córka jest narkomanką, która nie potrafi wyrwać się z nałogu, syn jest alkoholikiem, ale twierdzi, że udało mu się przynajmniej na te chwilę pokonać nałóg. Komisarza cały czas dręczą wyrzuty sumienia z powodu tego jak zachował się wobec swoich dzieci. Sam nie wie czego do końca chce, spotykać się z dorosłymi dziećmi, które mają do niego żal, czy zostawić wszystkich w spokoju. W pewnym momencie nawet złości się na Evę Lind i mówi, że przestanie próbować jej pomagać, ale czy tak zrobi?
Oprócz tego zmaga on się jeszcze z jedną rzeczą. Kiedy był dzieckiem w zamieci śnieżnej zaginął jego młodszy brat mimo, że jemu udało się uratować. Zdarzenie to odcisnęło na nim duże piętno i przez to bardziej zainteresował się sprawami zaginięć. Skrupulatnie bada każdy możliwy wątek i dlatego też nie odpuszcza sprawy człowieka z jeziora. Kiedy w czasie tego śledztwa wypływają też inne wątki ma żal do policjanta, który prowadził śledztwo w sprawie zagięcia, bo zbagatelizował niektóre dowody i poszlaki.
Cała książka jest utrzymana w dość przygnębiającym klimacie ze względu na życie głównego bohatera i wydarzeń z życia studentów z Lipska. Można tutaj tak jak w porządnym skandynawskim kryminale znaleźć nie tylko ciekawą zagadkę, ale też trochę głębiej zanurzyć się w psychice bohatera. Indridason zbudował bardzo dobry portret psychologiczny Erlendura, bo na nim głównie skupia się cała książka. Pozostali bohaterowie zostali potraktowani trochę po macoszemu albo autor pozwolił sobie na zasugerowanie, że jest to spojrzenie komisarza na innych ludzi. Postacie studentów z Lipska są natomiast przedstawiane z perspektywy jednego z nich i to on stopniowo podsumowuje ich charakterystyki.
Co dla mnie było bardzo interesujące i przykuło najwięcej uwagi to historia. Indridason przedstawia historię Islandii niczego nie koloryzując. Stara się raczej uzasadnić dlaczego historia ta potoczyła się tak, a nie inaczej. Również stara się zrozumieć, co kierowało ludźmi do podejmowania takich, a nie innych decyzji.
"Jezioro" mimo dość depresyjnego klimatu wciąga (z resztą wszystkie książki tego autora są mocno depresyjne lub mroczne). Zwłaszcza pod koniec trudno było się od niej oderwać mimo iż tak naprawdę w pewnym momencie wiadomo było, co się tak naprawdę stało i czyj szkielet leżał na dnie jeziora, które postanowiło w pewnym momencie odsłonić swoje tajemnice. Po te książkę spokojnie mogą sięgać wszyscy miłośnicy kryminałów skandynawskich i na pewno nie będą rozczarowani. Ja natomiast jeżeli tylko pojawią się inne książki Indridasona to chętnie je przeczytam.
Źródła ilustracji:
www.empik.com
Oprócz tego zmaga on się jeszcze z jedną rzeczą. Kiedy był dzieckiem w zamieci śnieżnej zaginął jego młodszy brat mimo, że jemu udało się uratować. Zdarzenie to odcisnęło na nim duże piętno i przez to bardziej zainteresował się sprawami zaginięć. Skrupulatnie bada każdy możliwy wątek i dlatego też nie odpuszcza sprawy człowieka z jeziora. Kiedy w czasie tego śledztwa wypływają też inne wątki ma żal do policjanta, który prowadził śledztwo w sprawie zagięcia, bo zbagatelizował niektóre dowody i poszlaki.
Cała książka jest utrzymana w dość przygnębiającym klimacie ze względu na życie głównego bohatera i wydarzeń z życia studentów z Lipska. Można tutaj tak jak w porządnym skandynawskim kryminale znaleźć nie tylko ciekawą zagadkę, ale też trochę głębiej zanurzyć się w psychice bohatera. Indridason zbudował bardzo dobry portret psychologiczny Erlendura, bo na nim głównie skupia się cała książka. Pozostali bohaterowie zostali potraktowani trochę po macoszemu albo autor pozwolił sobie na zasugerowanie, że jest to spojrzenie komisarza na innych ludzi. Postacie studentów z Lipska są natomiast przedstawiane z perspektywy jednego z nich i to on stopniowo podsumowuje ich charakterystyki.
Co dla mnie było bardzo interesujące i przykuło najwięcej uwagi to historia. Indridason przedstawia historię Islandii niczego nie koloryzując. Stara się raczej uzasadnić dlaczego historia ta potoczyła się tak, a nie inaczej. Również stara się zrozumieć, co kierowało ludźmi do podejmowania takich, a nie innych decyzji.
"Jezioro" mimo dość depresyjnego klimatu wciąga (z resztą wszystkie książki tego autora są mocno depresyjne lub mroczne). Zwłaszcza pod koniec trudno było się od niej oderwać mimo iż tak naprawdę w pewnym momencie wiadomo było, co się tak naprawdę stało i czyj szkielet leżał na dnie jeziora, które postanowiło w pewnym momencie odsłonić swoje tajemnice. Po te książkę spokojnie mogą sięgać wszyscy miłośnicy kryminałów skandynawskich i na pewno nie będą rozczarowani. Ja natomiast jeżeli tylko pojawią się inne książki Indridasona to chętnie je przeczytam.
Źródła ilustracji:
www.empik.com
Chętnie zapoznałabym się z tą książką :-)
OdpowiedzUsuńSięgnij też po inne jego książki. Najlepiej zacząć od "W bagnie" bo jest pierwsza z serii wydanej w Polsce (w Islandii są jeszcze ze cztery wcześniejsze).
Usuń"mimo dość depresyjnego klimatu wciąga"
OdpowiedzUsuńTo właśnie ten depresyjny klimat najbardziej wciąga w książkach Indridasona! :)
A praktykę polskich wydawców polegającą na wydawaniu tomów od środka serii szczerze hejtuję.
Tak, chyba masz racje z tym klimatem. To cały urok tych książek.
UsuńJeszcze można to strawić jak wydają przynajmniej po kolei, ale jak już skaczą z początku na koniec to to jest katastrofa do kwadratu
Wtedy zazwyczaj cierpliwie czekam, aż wydadzą wszystko i dopiero wtedy biorę się za czytanie :)
Usuń