poniedziałek, 22 lipca 2013

Live long and prosper

Macie może taką serię książek, filmów albo czegokolwiek innego, co na stałe wdarło się wam do świadomości i powoduje, że macie na tym punkcie kręćka? No bo ja mam i nawet jest tego całkiem sporo. Jednym z takich moich małych kręćków (małych, bo mam zdecydowanie większe) jest Star Trek
Co prawda nie szaleje za serialem z lat 60-tych, bo każda próba obejrzenia jakiegokolwiek odcinka powoduje u mnie niekontrolowane napady śmiechu. I o ile jestem bezkrytyczną fanką Spocka to już cała reszta załogi przyprawia mnie o zakwasy w przeponie. Chętnie też bym przeczytała książkę Nimoya "I Am Not Spock", ale to raczej marzenie ściętej głowy, bo nie dość, że książka z 75 roku to w Polsce raczej marne szanse na jej dostanie. O ile Star Trek OS w moim przypadku był raczej legendarny to już kolejne odsłony tego fenomenu były już bardziej realne. Ja już wychowałam się na Star Treku: Następne pokolenie z kapitanem Picardem. Wiadomo, tam też zdarzają się momenty, gdzie płacze ze śmiechu i zastanawiam się co brał autor scenariusza. Jest mi  jednak bliższy chociaż brakuje Spocka i w ogóle Wolkan.
Jednak seriale to nie mój konik. Kiedy mają więcej niż dwie serie zaczynają mnie nużyć i wyszukuje powtarzające się schematy, motywy i dziury w scenariuszach, a nie na tym polega zabawa. Zdecydowanie jestem fanem filmów pełnometrażowych dlatego strasznie się cieszyłam jak swego czasu Ale Kino puszczało
wszystkie 10 filmów dotyczących uniwersum Star Treka.
Sześć filmów ze Spockiem w tym jeden, który głęboko poruszył moje biologiczne serce ekowariata, czyli "Star Trek IV: Powrót na Ziemię". Tam załoga Enterprise musi zmierzyć się z tajemniczą sondą, która próbuje nawiązać kontakt z jakimiś istotami na Ziemi. Niestety okazuje się, że są to humbaki, które ludzie wybili doszczętnie, a sonda nie dostając odpowiedzi powoduje spore zniszczenia i planecie grozi zagłada. Spock, Kirk i reszta załogi cofają się w czasie żeby naprawić szkodę wyrządzoną przez głupich ludzi z XX wieku. Po drodze mają sporo mniej lub bardziej zabawnych wpadek związanych z nagłym cofnięciem się w czasie. Po za tym przekaz niesiony przez film jest bardzo aktualny i warto zwrócić na niego uwagę, choć wiem, że większość ludzi będzie na to patrzeć z przymrużeniem oka.
Kolejne już dotyczą dalszych załóg pracujących na statku klasy Enterprise, czyli kpt. Jean-Luc Picard i spółka. Z tych czterech filmów moim ulubionym jest "Star Trek: Pierwszy kontakt", w którym nie dość, że pojawia się Borg to jeszcze mamy możliwość uczestniczenia w tym jak ludzie stawiają pierwsze kroki w kierunku Federacji. Jest to nawet zabawne kiedy ludzie z przyszłości patrzą niemal z nabożnym podziwem na tych z przeszłości. Po za tym jest też poruszany problem człowieczeństwa jako takiego z perspektywy kogoś kto bardzo chce zostać człowiekiem (dla tych, którzy nie wiedzą chodzi o androida Data). Borg daje mu możliwość odczuwania takich samych bodźców jak ludzie i Data staje przed trudnym dla siebie wyborem.
No i tym sposobem dochodzimy do dwóch nowych produkcji spod znaku Star Treka. Tym razem nie idziemy w przyszłość jak to miało miejsce w filmach z Patrickiem Stewartem, ale cofamy się do przeszłości, a konkretniej do momentu sprzed uformowania się ostatecznej załogi USS Enterprise. Kirk jak to Kirk jest trochę mniej okrzesanym wariatem, który słucha się bardziej instynktu niż rozumu. Czyli Chris Pine nie miał jakoś wybitnie utrudnionego zadania, musiał tylko troszkę ubrudzić mundur kapitana i dodać mu trochę buty i braku pokory Spock to Spock, kieruje się jak zwykle żelazną logiką, przez co doprowadza Kirka do szału  (Bones'a swoją drogą też, ale o nim za chwilę). No i tu był problem. Zachary Quinto miał twardy orzech do zgryzienia, bo Spock Nimoya stał się legendą i ten młody aktor musiał się z tym zderzyć. Sama przyznaję się do tego, że miałam pewne "ale". Na szczęście udało się wybrnąć z tego całego zamieszania i J.J. Abrams fajnie poprowadził niektóre wątki. Romans Spocka i Uhury? Kto by pomyślał ;) No i przecież zapomniałabym o McCoyu. Zarówno Carl Urban i DeForest Kelly przeszli samych siebie. Doktorek jest obłędny i stanowi coś pośredniego między Kirkiem, a Spockiem.
Po za tym w obu nowych filmach pojawił się Leonard Nimoy! O ile więc w "Star Treku" (2009) bardziej kupiałam sie na bieżących wydarzeniach tak w "Star Trek: W ciemność" (2013) cały czas czekałam na Nimoya (wiem mam bzika). Po za tym ten nowy Star Trek jest inny, jak dla mnie nawet trochę dziwny. Z jednej strony fajnie, bo i więcej się dzieje, a bohaterzy unikają górnolotnych gadek o niczym i wszystkim. Tutaj jak już się pojawiają to wynikają z sytuacji i mają swój sens. Fajne jest nawet to, że bohaterowie się trochę ubrudzą, a statek ucierpi bardziej niż w innych filmach.
Z drugiej zaś strony mam wrażenie, że pierwotne założenia tego świata gdzieś się troszkę rozmywają i toną w masie efektów specjalnych. Niby to ten sam Star Trek, ale zupełnie inny. Spock w romantycznej relacji z Uhurą? Spock, którego czasem trzeba przywołać do porządku? Nawet odwrócenie niektórych scen np. umierający z promieniowania Kirk wydawało się troszkę na siłę, ale no cóż...
I tak mi się podobało. Bo trzeba przyznać trochę racji reżyserowi. Gdyby wyskoczyć z grzecznymi i poprawnymi politycznie bohaterami z lat 60-tych pewnie wzbudziłoby to więcej śmiechu niż podziwu, a tak każdy może w tych nowych wersjach znaleźć coś bliskiego sobie.
A i coś co mnie ubawiło i sprawia, że audi zyskało w moich oczach:


Live long and prosper!



Źródła ilustracji:
www.trainerscity.com
quadritrek.blogspot.com
www.fanpop.com
hatak.pl

2 komentarze:

  1. Dość ciekawa seria, jedna z niewielu, w których fabule się nie gubiłem. Zresztą widać po fanach, jak wielką robi furorę. Polecam fanom gatunku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawa i co ważne oddziaływuje pozytywnie na ludzi, bo nie tylko sie przebierają w mundury Federacji, ale całą masę pchnęło w bardziej naukową stronę ;)

      Usuń