niedziela, 13 października 2013

Nostalgiczny róż...

Japończycy mają tak różną od europejskiej mentalność, że czasem naprawdę trudno ich zrozumieć. Jednych fascynują, innych odstraszają, a jeszcze innych wprowadzają w osłupienie grą pozorów jaka rządzi ich życiem. Na pewno pod wieloma względami są ciekawym narodem. Podobnie jest z prozą Murakamiego.
Pierwszy raz zetknęłam się z książkami tego pisarza w ogólniaku i zachęcona przychylnymi wypowiedziami na pewnym forum poświęconym fantastyce postanowiłam po niego sięgnąć. W bibliotece dorwałam "Sputnik sweetheart" i niestety trochę się sparzyłam. Zupełnie nie zrozumiałam tej historii i nie potrafiłam pozwolić zaczarować się słowu. Moze też po cichu liczyłam na jakieś fantasy skoro polecali je na portalu poświęconym temu gatunkowi, a może byłam jeszcze za młoda i miałam fiu bździu w głowie. Nie wiem... Nie było to jednak czytanie zupełnie na marne, bo choć sama opowieść gdzieś od tamtego czasu wyparowała to sam autor zapadł w pamięć i co jakiś czas dopominał się by sięgnąć po niego znów. W końcu się przełamałam i wypożyczyłam "Norwegian wood".
O czym jest? Zaraz po przeczytaniu książki ciężko powiedzieć, o co autorowi chodziło, bo trochę się to wszystko rozmywa. Tak jakby ktoś wystawił świeżo zapisaną kartkę na deszcz. Jedno, co jest pewne to, to że "Norwegian Wood" opowiada historię roku (i trochę wcześniej i później) życia pewnego młodego człowieka Toru Watanabe. Chłopaka, którego życie w jakiś sposób napiętnowała samobójcza śmierć przyjaciela. Jego dziwnej miłości do Naoko, która wcześniej była dziewczyną jego przyjaciela i o wiele gorzej niż Toru radzi sobie z tym, co się stało. W zasadzie cała ich znajomość jest dość dziwna, wypełniona przeważnie milczeniem lub potokami myśli dziewczyny, która nie potrafi znaleźć odpowiednich słów. W końcu Naoko znika bez śladu po swoich dwudziestych urodzinach i pozostawia Watanabe bez słowa wyjaśnienia. Chłopak postanawia ją na swój sposób odnaleźć, a w międzyczasie w jego życiu pojawia się Midori.
Energiczna, wesoła dziewczyna, która jest zwolenniczką niezależności i swobody seksualnej (lubi filmy pornograficzne, zaczytywała się pisemkami dla kobiet o podobnej tematyce), fascynuje się Watanabe i chce go wciągnąć do swojego świata, a w końcu się w nim zakochuje. Ta znajomość jest trochę szalona ze względu na usposobienie dziewczyny i sam Watanabe nie bardzo czasem rozumie Midori, ale nawet nie zauważa jak przyjaźń przeradza się w coś głębszego. Gdy w końcu zdaje sobie z tego sprawę ma wyrzuty sumienia wobec Naoko, która ze względu na problemy związane z depresyjną naturą trafia do nietypowego sanatorium, a w końcu do szpitala psychiatrycznego.
A wszystko to osadzone w atmosferze końca lat 60-tych. The Beatels, jazz, dzieci kwiaty i protesty na uczelniach, które tak naprawdę wydają się zupełnie nie obchodzić bohaterów powieści, żyjących życiem naznaczonym śmiercią najbliższych.
Jest to ciekawa chociaż bardzo smutna opowieść o zagubieniu, śmierci i odczuwaniu jej przez inne osoby. Tak jak wspomniałam wcześniej cała historia wydaje mi się rozmyta jak atrament na deszczu, ale w tym tkwi urok całej historii (o ile o uroku można mówić). Murakami nie skupia się na tle historycznym, o którym napomyka niezwykle rzadko, ale bardziej na wewnętrznym świecie bohaterów, a przede wszystkim Watanabe. Świat tego chłopaka wydaje się być szary, rozmyty przez deszcz i tylko Midori ze swoimi szaleństwami wprowadza trochę zieleni do jego życia. Cała reszta łącznie z chodzeniem na przypadkowe dziewczyny najczęściej odbija mu się kacem moralnym i wydaje się nie być więcej warte niż popiół. Nawet nie chce mu się studiować, ale robi to bo w zasadzie nie ma nic innego do roboty.
Murakami bardzo starannie dobiera słowa i stara się umiejętnie budować klimat powieści, który jest mocno nostalgiczny, ale często przerywany dziwnymi wydarzeniami. Jak np. opowieść Reiko, czy wyjście z Midori do kina na filmy porno. Bez skrępowania i zbytniego wyuzdania opisuje też sceny łóżkowe, których kilka w powieści się pojawiło, ale nie wydają się one ani odrobinę ekscytujące. Są raczej wyprane z emocji.
Sam czas w powieści też nie jest do końca określony. Watanabe zaczyna swą opowieść na pokładzie samolotu, gdzie po usłyszeniu piosenki "Norwegian wood" rozkleja się. Potem mówi o potrzebie nabrania dystansu do wydarzeń, którym jest poświęcona jego historia i wydaje się, że w tym tonie będzie utrzymana, jednak tak nie jest. Murakami przenosi nas do Tokio pod koniec lat 60-tych i tam ustami Watanabe snuje niespiesznie swoją opowieść, tylko od czasu do czasu wtrącając jakieś informacje z późniejszych okresów życia chłopaka. Nie wiadomo również kiedy się kończy ta historia, czy w latach 60-tych, czy dużo dużo później. Jest to trochę rozmyte.
W przypadku tej książki jeszcze wypadałoby troszkę powiedzieć o okładce, którą zaprojektowała Agnieszka Spyrka. Muszę przyznać, że trafiła w sedno powieści mimo, że okładka jest różowa. Róż, który ani trochę nie jest wesoły, choć w niektórych miejscach jest dość intensywny i zdjęcie kwiatów wiśni w świetny sposób oddają nostalgiczny klimat. Do tego mi bardzo mocno kojarzą się z Japonią, której ukochanym kwiatem jest właśnie sakura.
Na pewno ta okładka bardziej oddaje klimat powieści niż jej tytuł, który z książką ma wspólne tylko to, że "Norwegian wood" była ulubioną piosenką Naoko. Opowieść o Watanabe i jego uwikłaniu pomiędzy uczuciami do dwóch dziewczyn naznaczonym samobójczą śmiercią przyjaciela nie biegnie w rytmie piosenek z lat 60-tych. Bardziej by mi rytmem pasowało "While your lips are still red" Nightwisha, ale zdaję sobie sprawę z tego, że to nie te czasy.
Czy mi się podobało? W jakiś sposób na pewno, choć przyznam, że czasami było to męczące i powodowało, że czułam się trochę zgaszona. Jest to książka, którą powinni przeczytać fani prozy Murakamiego i przede wszystkim im powinna się spodobać. Inni mogą mieć po jej przeczytaniu mieszane uczucia i ja chyba właśnie należę do tej grupy, która nie wie co z tą książką zrobić. Co w cale nie oznacza, że mi się nie podobała. Po prostu nie umiem jej "włożyć do odpowiedniej szufladki".


Źródło ilustracji:
www.empik.com

4 komentarze:

  1. Murakamiego ciężko jest zaszufladkować - ja na razie jestem po jego dwóch książkach - jedna podobała mi się średnio, druga była świetna!(Kafka nad morzem) co do okładki to cała seria mi się strasznie podoba. Tą książkę mam, ale zostawiam ją sobie na później. I tak zgadzam się ze stwierdzeniem że w J. jest inna mentalność, że potrafią pisać w metaforyczny, niezrozumiały często dla nas sposób...i ta symbolika! mój brat jest fanem M. i jego kolega studiuje japonistykę - razem ostatnio dyskutowaliśmy - znając ich kulturę, mitologię, symbole łatwiej jest to wszystko zrozumieć i powiązać;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Trzeba się mocno postarać żeby zrozumieć ich mentalność, a Murakami jest chyba mistrzem w malowaniu słowem. Fakt cała seria ma świetne klimatyczne okładki.

      Usuń
  2. Właśnie sobie uświadomiłam, że poza manią na anime/mangę nigdy nie interesowałam się ich literaturą. Mimo to jakoś nie czuję się przez to uboższa. Jakoś nie mam ochoty próbować zrozumieć współczesnej Japonii. Ten kraj kojarzy mi się ze źle rozumianym poczuciem obowiązku. Jedyne co chciała bym, to poznać przyrodę i zjeść prawdziwe sushi robione ze świeżych produktów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż... Mi się kojarzy też z kilkoma innymi rzeczami. Kwitnące wiśnie, gejsze, samuraje, ale to chyba ta bardziej romantyczna natura Japonii ;)
      Po za tym to kraj pełen dziwactw i tak jak mówisz źle rozumianego poczucia obowiązku.
      A niektóre animki i mangi są naprawdę świetne ^^

      Usuń