środa, 2 października 2013

Erynie

"Erynie" Marka Krajewskiego to zdecydowanie nie moja bajka i nie mój klimat z kilku powodów. Nie przepadam za okresem międzywojennym, Lwów i jego koloryt tez jakoś nie bardzo mi odpowiada, a już najbardziej irytujące było rozminięcie się faktycznej zawartości książki z opisem na jej plecach i nie tylko.
O książkach Marka Krajewskiego słyszałam dużo bardzo dobrych rzeczy i bardzo chciałam coś przeczytać. Trochę się wyczekałam. Nie chciałam zaczynać od końca cyklu o Eberhardzie Mocku, a u mnie w bibliotece zawsze były tylko dwie ostatnie części. Za to przy okazji ostatniej wizyty znalazłam pierwszą część z serii o komisarzu Edwardzie Popielskim, czyli wspomniane "Erynie". Liczyłam na coś ciekawego i innego od tego z czym na co dzień mam do czynienia jeśli chodzi o kryminały. No cóż... To po prostu nie moja bajka.
Międzywojennym Lwowem wstrząsnęło morderstwo małego dziecka, a straszność tej zbrodni pogłębia fakt, że ma ona znamiona mordu rytualnego. Ludzie zaczynają na oślep rzucać oskarżenia, które po części uderzają w Żydów. Całe miasto zawyrokowało, że sprawę morderstwa najszybciej może rozwiązać Edward Popielski, który bynajmniej nie ma na to ochoty i pisze prośbę o przejście na emeryturę. W końcu komisarz ustępuje i chce jak najszybciej doprowadzić śledztwo do końca, co w pewien sposób mu się udaje. Choć jak się potem okazuje to nie tego sprawcę co trzeba ukarano i śledztwo znów musi ruszyć.
Wszystko to rozgrywa się w nieco nietypowych porach ponieważ sam pan komisarz jest człowiekiem nietypowym. Ze względu na  epilepsję, której ataki powoduje mrugające światło unika dnia i pracuje w nocy. Dodatkowo nie zawsze postępuje zgodnie z prawem wchodząc w konszachty z lokalnymi przestępcami, a także chętnie folguje swoim zachciankom. Nie zmienia to jednak faktu, że jest bystrym śledczym i kochającym rodzicem dla córki Rity i dziadkiem dla wnuka Jeżyka, dla których jest w stanie zrobić wszystko.
Książka była okropnie męcząca i średnio ciekawa. Może dlatego, że jak wspomniałam na początku okres międzywojenny i barwny klimat Lwowa najzwyczajniej mi nie odpowiadają, a czasem są wręcz niezrozumiałe. Nie potrafiłam się wczuć w panującą w książce atmosferę, a każda kolejna strona co raz bardziej mi uświadamiała, że jestem tam obca. Przez co wydawało mi się, że czytam ją całą wieczność, a w rzeczywistości były to tylko trzy dni!
Nie polubiłam też głównego bohatera i choć w zasadzie nie powinno to być problemem bo podobnie miałam z Van Veeterenem. W przypadku tego drugiego z czasem udało mi się wykrzesać jakieś cieplejsze uczucia i coś w rodzaju szacunku dla umiejętności tak w przypadku Edwarda Popielskiego nie potrafię. Bohater zamiast z detektywem kojarzy mi się bardziej ze starym rozpasanym rozpustnikiem, który jest przekonany, że świat kręci się wokół niego, a jego życie przebiega według określonej matematycznie funkcji. Nie pomogła nawet miłość do córki i wnuka, których chciał za wszelką cenę chronić.
Kolejnym zarzutem jest to, że wydawca zapowiadał ciekawy kryminał, a tak naprawdę w większości było to coś w rodzaju książki obyczajowej poświęconej życiu i problemom Popielskiego, a nie rozwikłaniu tajemniczego morderstwa. Bardzo mnie rozczarowało niemal ekspresowe "rozwiązanie" sprawy, po którym nastąpił długi, nudny opis życia komisarza. Kiedy natomiast wszystko przyspieszyło ja byłam zbyt zniechęcona i znudzona żeby dać się ponieść fabule.
Po za tym jednak trzeba oddać honor autorowi, który przyłożył się do swojej pracy i na wszelkie możliwe sposoby oddawał klimat Lwowa oraz nastrojów panujących w mieście. Drugoplanowe postacie, które przewijają się przez książkę nie są robione na jedno kopyto. Czasem bohaterowie mówią gwarą kompletnie dla mnie niezrozumiałą, co niestety jest strasznie irytujące, ale pocieszam się, że jeśli mieszkaniec tamtego Lwowa przyjechałby na Śląsk też by robił wielkie oczy. Po za tym właśnie takie zabiegi nadają książce sporo autentyzmu.
Naprawdę trudno było mi się zmobilizować do czytania "Erynii"  i raczej nie sięgnę po kolejne książki z cyklu. Po Marka Krajewskiego też raczej długo nie sięgnę. Muszę odpocząć i nabrać dystansu żeby zmierzyć się z jego innymi powieściami. Jak na razie ciężko jest mi się zgodzić z przyznanym mu tytułem mistrza kryminału, bo w "Eryniach" obiecał na początku bardzo dużo, a potem to jakoś się szybko rozmyło. Gdyby nie to, że mam moją żelazną zasadą jest doczytywanie książek do końca to dawno rzuciłabym tym kryminałem w kąt po setnej stronie bez potrzeby dowiedzenia się kto tak naprawdę zabijał.



Źródło ilustracji:
www.merlin.pl

4 komentarze:

  1. to także nie moja bajka! okres wojenny nie zdecydowanie nie i to jeszcze z taką fabułą;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapowiadało się dużo lepiej, niestety po otwarciu czar prysł. W ogóle ten okres jest jakiś taki dziwny

      Usuń
  2. Marek Krajewski to też nie moja bajka, ale mój mąż uwielbia Jego twórczosć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma swoich faworytów, mi Krajewski również nie przypadł do gusty

      Usuń