Pokazywanie postów oznaczonych etykietą duet pisarski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą duet pisarski. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 grudnia 2013

Dobry omen

Ile aniołów może zatańczyć na główce od szpilki? Teoretycznie ani jeden, bo aniołowie nie tańczą, ale jeśli się uprzeć to można znaleźć jednego, który pewnie by zatańczył, gdyby miał dobrą partnerkę. Jeżeli jednak upierać się jeszcze bardziej, to na główce od szpilki mogą zatańczyć miriady miriad aniołów. Koniec końców demony też są aniołami, tyle, że upadłymi. Ci natomiast z racji swojego upadku tańczyć potrafią, chociaż nie koniecznie tak jak to sobie wyobrażamy.
Pomieszanie z poplątaniem prawda? No i taki jest właśnie "Dobry Omen" duetu Gaiman & Pratchett.
Wszystko zaczyna się od tego, że na świat ma zostać sprowadzony Antychryst. Z tym, że syn Szatana jest niemowlęciem, które trzeba podmienić i odpowiednio wychować, żeby wielki NIEWYSŁOWIONY plan mógł dojść do skutku. To zadanie spada na diabła nazwiskiem A.J. Crowley, któremu wcale nie uśmiecha się przykładać ręki do potencjalnego Armegeddonu. Z tej prostej przyczyny, że mimo swojego zadania szerzenia zła na Ziemi bardzo polubił ludzi. Dlatego, więc konsultuje te sprawę ze swoim przyjacielem i jednocześnie wrogiem, czyli aniołem Azirafalem. Obaj wykoncypowali więc, że trzeba Antychrysta wychować tak, żeby był bardziej ludzki niż diabelski. Niestety kiedy przychodzi wyczekiwany Dzień Ostateczny okazuje się, że doszło do pomyłki przy pomienianiu dzieci przez zakonnice satanistki i dziecko poddawane sprzecznym sygnałom od nauczycieli, którymi zostało otoczone okazuje się być zwyczajnym dzieckiem. W tedy Crowley z Azirafalem wpadają w lekką panikę, przy czym naszemu demonowi grunt się bardziej pod nogami pali, bo spartaczył zadanie i piekło może mu się na głowę zwalić. Panowie postanawiają, więc odszukać Antychrysta i zapobiec Armageddonowi.
Żeby nie było jednak zbyt prosto. Wokół tego wszystkiego śledzimy losy czterech Jeźdźców Apokalipsy (i tak jest Śmierć, mówiący DUŻYMI LITERAMI!). Podglądamy życie prawdziwego Antychrysta imieniem Adam Young, który tworzy ze swoimi przyjaciółmi gang rozrabiaków, ale w gruncie rzeczy jest dobrym dzieckiem. Wysłuchujemy przistoynych i akuratnych profecyi Agnes Nutter odczytywanych przez zawodowych potomków, które choć dziwaczne sprawdzają się całkowicie. Pojawia się romansik między tropicielem wiedźm, a wiedźmą, czyli Newtonem Pulsiferem, a Anathemą Device (co Agnest też przepowiedziała). Świat zaczyna szaleć, a Głód z Wojną, Skażeniem i Śmiercią mkną na swych motorach żeby w końcu zacząć Arnageddon, a za nimi Crowley w płonącym Bentley'u, na różowym skuterze Azirafal w ciele mrs. Tracy z przyklejonym do pleców tropicielem wiedźm, żeby Armageddonowi zapobiec. Czyli ponownie pomieszanie z poplątaniem.
Paradoksalnie rzecz biorąc to podobał mi się ten bałagan. Szaleństwo Pratchetta oderwane od rzeczywistości z nutką zadumy tak charakterystyczną dla Gaimana. Każda z opowiadanych równolegle historii biegnie swoim rytmem i jest przerywana w różnych często dziwacznych momentach, by zacząć się w jeszcze dziwaczniejszych. Ale książki Pratchetta mają właśnie to do siebie, że to co u innych autorów powoduje, że dostaję nerwicy, to u niego wydaje się być jak najbardziej naturalne i na miejscu, a jeśli to wszystko jest jeszcze okraszone tym, co potrafi Gaiman to ja jestem w siódmym niebie. Chociaż muszę się przyznać, że na początku odnosiłam wrażenie, że "Dobry Omen" ma tak naprawdę tylko jednego autora. Z jednej strony to duży plus, bo książka jest spójna (choć w przypadku Pratchetta ciężko mówić o spójności) i nie ma się wrażenia, że pisał ją schizofrenik. Kiedy jednak się wczytać troszkę bardziej to można zobaczyć, że jest w tym wszystkim drugie dno.
Jeszcze słóweczko o okładce. Tak jak w środku, tak i na zewnątrz mamy pomieszanie z poplątaniem. Fajne w niej jest to, że kiedy czytamy książkę to łatwo możemy zidentyfikować postacie, a nawet sytuacje, które się na okładce pojawiły. Zombie Sputnik Corporation świetnie wykonała swoją robotę i zachowała pratchettowski klimat.
Mi się "Dobry Omen" podobał, ale nie jest to książka dla wszystkich, ponieważ trzeba lubić twórczość Pratchetta i Gaimana. Jeżeli sięgnie po nią ktoś, kto nie wie czego się spodziewać to się zrazi, ale jeśli sięgnie po nią ktoś kto uwielbia chociaż jednego z dwóch autorów, to z przyjemnością będzie śledził pomieszanie z poplątaniem jakie panuje w przededniu Armageddonu.
A wnioski jakie z całej tej awantury płyną? Nic wielkiego i wydumanego. Po prostu: czerń jest warunkiem istnienia bieli.

czwartek, 18 lipca 2013

Dziewczyna w tunelu

Jakiś miesiąc temu pisałam o "Trzech sekundach" duetu Anders Roslund i Börge Hellström. Podobała mi się, więc po raz kolejny postanowiłam zaryzykować i sięgnęłam "Dziewczynę w tunelu"
Na początku myślałam, że źle mi się ją czytało, bo nie miałam głowy do książek innych niż "Fizjologia człowieka" Traczyka i "Fizjologia zwierząt" Nielsena. Niestety okazało się, że nawet po egzaminie nie jestem w stanie skupić się na książce dłużej niż 10 minut. Z czego to wynikało? Jest kilka powodów, między innymi fabuła.
Panowie zdążyli przyzwyczaić do poruszania trudnych i niewygodnych tematów, więc nie oczekiwałam lekkiego kryminału. Często też sprawa pokazywana jest z różnych perspektyw, więc jakiejś super spójnej książki też nie oczekiwałam, ale też nie spodziewałam się takiej sieczki!
Dobrze już nam znana maruda i człowiek nie do życia jakim jest Grens dostaje rano telefon o tym, że dostanie kolejną sprawę i to na dodatek piekielnie dziwną. Ktoś w środku zimy wyrzucił w Sztokholmie ze starego autobusu czterdzieścioro dwoje rumuńskich dzieci ubranych w jednakowe dresy. Wszystko jest dziwne i nie do końca wiadomo od której strony to wszystko ugryźć. Dzieci są przerażone, zaniedbane i uzależnione od narkotyków (jeden z chłopców pogryzł Svena Sundkvista, gdy ten próbował mu odebrać tubę z klejem). Jakby tego było mało Grensowi i jego zespołowi przydzielono jeszcze jedno śledztwo. W podziemiach szpitala znaleziono zwłoki kobiety, której twarz pogryzły szczury. Dodatkowo na na miejscu zbrodni znaleziono odciski kogoś kto okradał budynki użyteczności publicznej, ale nigdy nie zostawił śladów włamania. Później też okazuje się, że kobieta była matką dziewczynki, która zaginęła dwa i pół roku wcześniej.
No i oczywiście wszystko dodatkowo komplikuje ten upiorny komisarz. Wydaje się, że wyładowuje swoje frustracje i niemoc związaną z pogorszeniem stanu zdrowia jego żony/partnerki (nie wiem, bo tłumacz używa zamiennie, a z tekstu nic nie wynika) na wszystkich, którzy nawiną się pod rękę i ewidentnie wpływa to na jego ocenę śledztwa. Tak nie pomyliłam się te dwie sprawy teoretycznie prowadzi Grens, ale faktycznie sprawą dzieci zajmuje się Mariana Hermansson, a zwłokami kobiety i jej zaginionej córki, która prawdopodobnie żyje gdzieś w sieci tuneli oraz kanałów stolicy Szwecji.
Ach, no i byłabym zapomniała, jest jeszcze jedna ważna perspektywa. Oglądamy jak wygląda życie młodej dziewczyny w kanałach w towarzystwie człowieka, który spędził tam większość życia. Na początku nie wiadomo kim jest, ale potem łatwo jest się tego domyślić i rozjaśniają się też przyczyny tego dlaczego uciekła pod ziemię.
Na początku bardzo mnie to wszystko zainteresowało. Dwa pozornie różne i bardzo trudne tematy. Problem dzieci ulicy, które zostały potraktowane jak śmieci i dziewczyna, która wolała uciec z domu niż zmagać się z piekłem jakie zgotowali jej najbliżsi. Rzeczy, o których się nie mówi bo są niewygodne i przeczą wizerunkowi społeczeństwa jaki chcemy mieć. Niestety duet Roslund i Hellström porwali się z motyką na słońce.
Każda z tych spraw mogła by być spokojnie osobną książką, a tak mamy dwa dochodzenia, w które czytelnik nie ma możliwości się zagłębić, bo sami autorzy pływają przez większość czasu po powierzchni. A jeśli nawet już kopią głębiej to nagle przerywają i przenoszą nas do drugiej sprawy. Z resztą sprawa dzieci wywiezionych do Sztokholmu i jak się okazuje też innych europejskich państw w ogóle schodzi na drugi plan. Częściej oglądamy ją z perspektywy sfrustrowanej, zmęczonej i nie mogącej za wiele zrobić Hermansson niż patrzymy na jej działania. Jak się łatwo domyślić dominuje sprawa prowadzona przez Grensa i Sudkvista, ale i tutaj jest niewiele lepiej. Krótkie, poszarpane informacje o śledztwie przeplatają się z życiem prywatnym komisarza i historią bezimiennej dziewczyny. Odbiór też dodatkowo podział książki, bo nagle okazuje się, że druga część rozgrywała się 50 godzin wcześniej niż pierwsza i tak dalej. 
Traciłam rachubę czasu i wątek. Czułam się sfrustrowana, zawiedziona i wkurzona, bo wydawca obiecał mroczny thriller, a dostałam bubel. Poszatkowany tekst (znów mam wrażenie, że ten duet nie umiał się dogadać pisząc te książkę), pomieszana oś czasu, pływanie po powierzchni, nerwowe ruchy jednego z głównych bohaterów i próba wzruszania na siłę. Koszmar!
Jeżeli ktoś chce zapoznać się z twórczością tych panów to polecam wspomniane już "Trzy sekundy", a te które do tej pory przeczytałam, czyli "Dziewczyna, która chciała się zemścić", "Odkupienie" i "Dziewczyna z tunelu" lepiej unikać szerokim łukiem. Czyta się fatalnie i choć poruszane tematy wydają się ciekawe to niestety na tym wszystko się kończy. Książki męczą, a najbardziej "Dziewczyna z tunelu". Naprawdę nie wiem jak można z ciekawego tematu i niezłego pomysłu na historię zrobić coś takiego, co zamiast przyciągać odrzuca. To już nie chodzi o temat, który jest trudny i najchętniej wielu zamiotło by to pod dywan, ale sam sposób pisania doprowadzał mnie do szału. Panuje tam po prostu kompletny chaos. Wiem jedno długo o ile w ogóle nie sięgnę już po ich książki, bo przynajmniej na ten moment to strata czasu, siły i energii.
No i jeszcze jedno. Okładka kompletnie do książki nie pasuje i nie wiem jak ma się kawałek faceta z rewolwerem do jej treści. Gdyby chociaż miał glocka albo sig sauera może by jakoś można to było powiązać, a tak?


Źródło ilustracji:
www.inbook.pl

środa, 5 czerwca 2013

Zostały tylko trzy sekundy

Pamiętacie pewnie jak przy okazji recenzji "Krzyku pod wodą" wspominałam, że do pisarskich tandemów mocno zrazili mnie Anders Roslund i Börge Hellström. Po przeczytaniu "Odkupienia" i "Dziewczyny, która postanowiła się zemścić" obiecałam sobie, że już nie sięgnę po żadną ich książkę.
Obie książki poruszały dość trudne, ale i ciekawe tematy, bo kary śmierci i handlu ludźmi. Niestety na tym się skończyło. W pierwszej nie przekonała mnie historia, która była zbyt naciągana. W drugiej podejście policjanta prowadzącego śledztwo i fakt, że zniszczył mocny dowód rzeczowy tylko dlatego żeby nie zszargać dobrego imienia swojego zmarłego współpracownika. Po za tym sposób pisania, który na mój gust był bardzo niespójny, jakby panowie czasem nie potrafili się dogadać i doszli do wniosku, że nic już z tym więcej nie zrobią.
Na szczęście, czy może nieszczęście w stosiku, który dała mi pani w bibliotece była piąta w ich dorobku książka: "Trzy sekundy". Panowie znów poruszyli bardzo niewygodny i trudny temat jakim jest rozpracowywanie mafii narkotykowych z wykorzystaniem tzw. wtyczek. Jak wypadli tym razem?
Po raz kolejny spotykamy Ewerta Grensa, którego nie lubię chyba jeszcze bardziej niż Van Veeterena z "Punktu Borkmanna" Nessera. Zarozumiały, arogancki, trudny we współpracy opryskliwy dziwak, który potrafi nękać swoich współpracowników telefonami w środku nocy, bo akurat ubzdurało mu się uzyskać odpowiedź na jakieś trudne pytanie. Śpi w swoim gabinecie na komendzie, a mieszkanie traktuje jak coś w rodzaju sanktuarium które rzadko kiedy odwiedza. Potrafi też w kółko puszczać piosenki Siv Malmkvist i generalnie wszystkim uprzykrzać życie. Nawet szef ma z nim problem, więc starają się sobie nie wchodzić wzajemnie w drogę. Po za tym jest oczywiście świetnym śledczym. Nie wiem, czy jego wizerunek miało ocieplać przywiązanie do żony, która w wyniku poważnego wypadku stała się rośliną. Mogłabym to podziwiać, cieszyć się, że istnieje taka miłość, której nic nie przekreśli, ale niestety ogólna niechęć jaką wzbudził we mnie komisarz Grens na to nie pozwoliła.
Wszystko zaczyna się od morderstwa, którego przebieg dokładnie poznajemy. W pewnym sztokholmskim mieszkaniu ma się odbyć transakcja narkotykowa. Szwedzki kontakt i dwóch polaków odbierają amfetaminę z żołądków kurierów, którą miał kupić pewien gangster. Niestety wszystko się skomplikowało, gdy kupiec okazał się policyjną wtyczką, a szwed, który również był wtyczką nie był w stanie powstrzymać jednego z polaków przed zastrzeleniem intruza. Gdyby próbował robić coś więcej to pewnie i jego by zabili.
Śledztwo w tej sprawie ma prowadzić Ewert Grens, nie wie on jednak, że jego przełożeni z góry ustalili, iż nigdy tej sprawy nie rozwiąże. Bo priorytetem jest nie złapanie mordercy, a rozbicie polskiej mafii narkotykowej.
W czasie trwającego śledztwa policyjna wtyczka o pseudonimie Paula ma zostać umieszczona w zakładzie karnym, gdzie na zlecenie mafii ma przejąć handel narkotykami. Żeby to się udało jego oficer prowadzący "udoskonala" kartotekę Pieta Hoffmanna  i tworzy z niego nieobliczalnego groźnego przestępce, mimo iż wcześniej był tylko drobnym złodziejem, który kradł żeby mieć kasę na prochy. Bardzo wiarygodnie odgrywa on swoją rolę brutalnego przestępcy i w końcu trafia do więzienia, gdzie powoli zaczyna zdobywać szacunek oraz stopniowo przejmować kontrolę nad handlem narkotykami.
Wszystko byłoby w porządku i może Pietowi udałoby się dociągnąć zadanie do końca, gdyby nie dociekliwy Grens i fakt, że przełożeni utajnili wszystko zamiast wprowadzić śledczego w sprawę. Niestety uznali oni, że łatwiej jest wsypać wtyczkę i się jej pozbyć żeby nie wyszło na jaw nadużycie władzy.
W tym momencie akcja książki zaczyna pędzić na złamanie karku. Piet rozpoczyna szaleńczą walkę o życie. Zaczyna wykorzystywać swój plan awaryjny i reputacje groźnego socjopaty. Tymczasem Grens chce uwolnić zakładników i robi wszystko żeby to było możliwe łącznie z próbą ściągnięcia wojskowego strzelca wyborowego mimo iż jest to niezgodne ze szwedzkim prawem. Czas upływa co raz szybciej i komisarz jest zmuszony podjąć decyzję, której unikał całą swoją służbę. Po tym wydarzeniu ciągle czuje niepokój, a co raz bardziej doskwierające mu poczucie winy zmusza go do zadawania kolejnych pytań, na które uzyskuje niespodziewane odpowiedzi.
Mówi się, że ciekawość zabiła kota, ale nie tym razem. Dociekliwemu komisarzowi udaje się rozwiązać kilka trudnych i niesamowicie frustrujących spraw, a mi udało się dobrnąć do końca tej pokaźnej książki bez ochoty wyrzucenia jej za okno. Tym razem udało się temu duetowi stworzyć ciekawą i trzymającą w napięciu wielowątkową historię. Książka ta ma swoje plusy i minusy, ale tym razem jest troszkę więcej pozytywów niż w dwóch wcześniejszych.
Śledzimy losy i wewnętrzną walkę policyjnej wtyczki, która mimo zapewnień policji może być w każdej chwili wystawiona. Także to jak taki człowiek stara się prowadzić w miarę normalne życie, ale prowadzona działalność i tak w końcu je niszczy. Autorzy próbują także dokonać moralnej oceny takiego postępowania i ceny jaką za to ponosi informator, jego rodzina oraz wykorzystująca go policja. Panowie oprócz faktów dotyczących pracy takiej osoby przyłożyli się do tego od strony psychologicznej dzięki czemu Piet Hoffman i jego rozterki są bardzo realne.
Roslund i Hellström także pokazali jak bardzo ludzie mający władze są jej w stanie nadużywać i naginać przepisy do własnych potrzeb. Zmusza to do zastanowienia się kto w tym momencie jest większym przestępcą. Ten, kto działa na zlecenie policji rozpracowując jakąś organizację, czy ci którzy coś takiego zlecili i wszystkie niewygodne fakty oraz przekroczenia zamiatają pod dywan.
Zaskoczyła mnie też bardzo postać Ewerta Grensa. Nie stało się tak, że od razu go polubiłam, ale zaszła w nim pewna zmiana. W "Trzech sekundach" spotykamy go w jakiś czas po śmierci żony z czym nie bardzo potrafi sobie z tym poradzić. Dopiero lekarka z domu opieki uświadamia go, że nie może żyć żałobą, a musi ją przeżyć, bo to czego się najbardziej obawiał już się stało. Całą książkę trawi on te słowa i zaczyna się powoli zmieniać. Potrafi nawet zacząć współpracę ze znienawidzonym dotąd młodym prokuratorem. W końcu też przełamuje się i idzie odwiedzić na cmentarzu żonę.
Jest to chyba najlepsza z książek tego tandemu jaką czytałam i myślę, że warto po nią sięgnąć, mimo iż finał całej historii wydaje się mocno nieprawdopodobny. Historia jest świetnie zbudowana i mocno dopracowana, co ją bardzo uwiarygodnia. Czasem wydaje się ciągnąć i odnosi się wrażenie, że panowie się nie dogadali, ale na szczęście dzieje się tak tylko czasami. Jeśli więc ktoś chce zacząć przygodę z książkami Andersa Roslunda i Börge Hellströma to niech sięgnie po "Trzy sekundy".


Źródło ilustracji:
www.merlin.pl

środa, 8 maja 2013

Krzyk pod wodą

Nie przepadam za książkami pisanymi przez dwóch pisarzy. Skutecznie mnie do nich zniechęcili Anders Roslund i Börge Hellström Odkupieniem. Jak do tej pory skutecznie unikałam takich duetów i cieszyłam się, że zanim dostałam książkę tych dwóch panów to udało mi się przeczytać wszystkie książki o Martinie Becku pisarskiej pary Maj Sjöwall i Per Wahlöö. Książki tych autorów nazywanych przez Timesa Online "matką i ojcem skandynawskiego kryminału" są warte uwagi i poświęcenia im dłuższej chwili. Pewnie napiszę o tej dwójce kiedyś coś więcej, ale tym razem będzie o Krzyku pod wodą.
Jest to książka napisana przez pisarską parę Jeanette Øbro Gerlow i Olego Tornbjerga, czyli coś czego jak do tej pory unikałam jak ognia ( co nie było to nawet takie trudne, bo niewielu ma odwagę pisać w tandemie). Dodatkowo okazało się jeszcze, że jest to ich debiut, a do tych też nie miałam ostatnio szczęścia. Całe szczęście moje obawy, co do tego jak będzie wyglądał ten kryminał się nie potwierdziły.
Dla głównej bohaterki Katrine Wraa książka rozpoczyna się na życiowym zakręcie. Poróżniona ze swoją angielską szefową psycholog spędza czas w Egipcie nurkując ze swoim Australijskim chłopakiem. Utalentowana psycholog tak na dobrą sprawę nie wie, co ma ze sobą zrobić i w tedy nadarza się okazja, która tez ją trochę przeraża. Dostała propozycję pracy w duńskiej policji, która tworzy specjalną jednostkę do walki z przestępczością zorganizowaną i szef wydziału zabójstw dochodzi do wniosku, że przyda im się w szeregach psycholog, specjalista od profilowania ofiary i zabójcy, kognitywnej techniki przesłuchań oraz profilowania geograficznego.
Katrine ma początkowo obawy przed powrotem do rodzinnego kraju z powodu dość traumatycznego przeżycia, ale szybko decyduje się przyjąć propozycję.
Gdy zaczyna pracę w Kopenhadze doszło do brutalnego morderstwa. Ktoś zamordował znanego powszechnie lubianego lekarza położnika. Nowy szef Katrine dochodzi do wniosku, że dobrze będzie jak kobieta weźmie udział w dochodzeniu i przyjrzy się pracy duńskiej policji "od kuchni". Przydzielają ją jako partnerkę do Jensa Høgha, który początkowo obawia się współpracy z psychologiem, ale przełamuje się i zaczyna jej ufać. Nie bez znaczenia jest tu też fakt, że Katerine Wraa podoba mu się jako kobieta i im więcej ze sobą pracują tym bardziej zaczyna liczyć na coś więcej niż tylko wspólną pracę.
Początkowo śledztwo drepcze w miejscu. Zbierane są dowody, ale z powodu śniegu nie było ich zbyt dużo, do tego wszystkiego dochodzi jeszcze nietypowe zachowanie żony denata oraz niechęć jaką to powoduje w Katrine i Jensie. Dodatkowo niezbyt przychylne nastawienie do metod jakimi posługuje się psycholog też niczego nie ułatwia. Mimo to dość szybko udaje się znaleźć podejrzanego. Jest nim emigrant z Czeczeni, którego żona zmarła po porodzie i winą za to obarczył lekarza, pod opieką którego była. Mężczyzna nachodził doktora Winthera w domu i w pracy, a policja znalazła go nieprzytomnego, umazanego krwią w domu. Sprawa wydaje się rozwiązane, ale ani Katrine ani Jens nie wydają się przekonani, co do winy tego zrozpaczonego człowieka, dlatego dalej drążą kilka wątków, które wypłynęły po przesłuchaniach świadków i ze znalezionych dowodów. Pojawia się co raz więcej pytań, na które ciężko znaleźć odpowiedź i robi się co raz ciekawiej.
Równolegle do śledztwa prowadzonego przez naszych bohaterów snuta jest opowieść o pewnej dziewczynce, która nie miała zbyt szczęśliwego dzieciństwa i piętna jakie na niej to odcisnęło. Na początku nie wiadomo dokładnie do czego ma się ta historia odnosić, ale im dalej się to ciągnie zaczynamy się domyślać, że to dziecko, a później młoda kobieta jest mordercą. Przyznaję się, że autorom tej książki udało się wciągnąć mnie w pułapkę i sama też przyłapałam się na schematycznym myśleniu, ale o tym więcej nie piszę, bo musiałabym zdradzić finał.
Krzyk pod wodą jak przystało na skandynawski kryminał zarysowuje kulturę w jakiej obracają się bohaterowie. Same główne postacie też są bardzo dobrze zbudowane i wielowymiarowe. Nie są ani czarne ani białe. Jens jest dobrym śledczym, ale ma problemy z wychowaniem nastoletniej córki o której istnieniu dowiedział się kilka lat wcześniej. Katrine zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń i szarpie się ze swoją przeszłością. Ofiara zabójstwa, o której nikt nie mówi złego słowa też okazuje się zupełnie innym typem człowieka niż sądzą jego współpracownicy i znajomi.
Troszkę irytowała mnie forma zapisu dialogów. Przyzwyczaiłam się do tego, że myślniki nie pojawiają się w wypowiedziach bohaterów, a tutaj tak było, więc na początku troszkę się dziwiłam. Na szczęście szybko udało mi się przestawić i cieszyć dobrze zbudowanymi dialogami.
Kolejną dobrą rzeczą w tej książce jest to, że można było troszkę bliżej przyjrzeć się pracy psychologa zajmującego się profilowaniem zarówno sprawcy, jak i ofiary.
No i chyba najważniejsza rzecz. Mimo, że w pewnym momencie zdaje się, iż śledztwo drepcze w miejscu to autorzy tak naprawdę wyciągając kolejne tajemnice ofiary i jej otoczenia budują co raz większe napięcie, które jest trochę jak lawina z kamieni. Zaczyna się od jednego małego kamyka, a potem lecą co raz większe. Podobnie jest tutaj na koniec napięcie jest ogromne, dzieje się bardzo dużo i szybko. Ciężko oderwać się od książki.
Naprawdę polecam ten kryminał i podpisuję się pod wszystkimi pochwałami, które są napisane na plecach książki. Jest to debiut i to w dodatku pisany przez małżeństwo, ale jak już wcześniej wspomniałam złe wrażenia dotyczące tego typu duetów nie potwierdziły się. Ba, będę nawet czekać na kolejne książki z Katrine Wraa, a te będą na pweno jak  powiedzieli sami autorzy (wywiad tutaj).


Źródła ilustracji:
www.merlin.pl