niedziela, 3 listopada 2013

Silverthorn

Może pomyślicie sobie, że jeśli chodzi o muzykę jestem monotematyczna i jakiś psychofan, gdzieś tam ze mnie wychodzi, ale nic na to nie poradzę. Uwielbiam Kamelot. Po za tym jest to jeden z niewielu zespołów, który obowiązkowo musi być na mojej playliście inaczej czegoś by mi przez cały dzień brakowało. Jak nic uzależnienie, ale co tam. Za to jak panowie z Tampa grają dam się pokroić i bardzo żałuję, że ich trasa koncertowa nie biegnie gdzieś bliżej, bo do Monachium to jednak kawałek drogi mam. Paradoksalnie nie żałuje też, że nie pojechałam na ich koncert do Krakowa dwa lata temu, ale o tym za chwilę.
Jak pisałam przy okazji recenzji "Poetry for the Poisoned" i kilku słów o zespole Conception uwielbiam głosu Roya Khana, który nierozerwalnie kojarzy mi się z Kamelotem i który niestety w 2011 odszedł z zespołu z powodów zdrowotnych. O czym dowiedziałam się tuż przed tym jak próbowałam dogadać się ze stroną ticketpro i kupić bilet. Pierwsza myśl była taka, że wokalista dociągnie trasę koncertową z zespołem do końca, ale potem okazało się, że jednak nie i Kamelot szukał zastępstwa. Padło na Fabio Lione, ale po pierwsze ja się trochę obraziłam (No bo jak tak można?! Jedyny koncert w Polsce i tu taki numer!) i jakoś nie potrafiłam (Dalej nie potrafię) wyobrazić sobie tego muzyka po za Rhapsody of Fire. Dlatego z koncertu zrezygnowałam, a przeglądając filmiki na yt jakoś nie żałuję, choć wiadomo, że koncert to zupełnie inna atmosfera. No, ale wypadałoby wrócić do tematu.
Mój foch na Kamelot trwał sobie w najlepsze, a tymczasem panowie szukali nowego wokalisty i pracowali nad nową płytą. Kiedy w sieci pokazały się krótkie fragmenty nowych piosenek promujące album razem z informacją, że Khana zastąpił Tommy Karevik z Seventh Wonder (o tutaj o nich pisałam) podeszłam do tego z dość sporą rezerwą. Pierwsze, co mnie zaskoczyło to fakt, że Tommy często brzmi jak młodsza wersja Roy'a, ale co najważniejsze to, to że go nie kopiuje. Świetnie wpasował się w klimat zespołu i śpiewa nieco inaczej niż z chłopakami z SW - trochę bardziej lirycznie, chociaż pazurek w tym jest.
Trochę bardziej niż zwykle rozpisałam się o wątkach pobocznych. Czas więc przejść do meritum, czyli właściwego bohatera dzisiejszej notki, czyli ostatnią płytę Kamelotu - "Silvetrhorn".
Na płycie jest 12 utworów, które trochę przypominają to, co do ej pory zespół nagrywał na płytach "Black Halo", czy "Epica". Utwory są dość zróżnicowane i w naprawdę ciekawy sposób opisują historię pewnej dziewczynki imieniem Jolee, która zginęła tragiczną śmiercią w XIX w i to jakie konsekwencje za sobą ta śmierć pociągnęła. Temat niby nieciekawy, ale sposób jaki trio Karevik/Youngblood/Palotai go przedstawił jest fascynujący.
Teksty piosenek są bardzo emocjonalne, podobnie jak podpierająca je muzyka, która uderza w czułe struny osoby słuchającej i mocno oddziałuje na wyobraźnię. W niektórych utworach zespół wsparty jest przez muzyków symfonicznych w tym przez Eclipse mało znany kwartet smyczkowy z Niemiec (np. "My Confession", "Falling like the Fahrenheit").
Karevik podobnie jak Roy Khan czaruje głosem. Od spokojnych i mocno chwytających za serce ballad np. "Song for Jolee", czy w jednej z części "Prodigal Son". Potrafi też zaśpiewać agresywniej i silniej np. "Sacrimony (Angel of afterlife)", a co najważniejsze świetnie łączy takie delikatne i agresywne elementy, co najlepiej słychać w "My Confession". Pisząc o wokalistach nie wolno też zapomnieć o dwóch paniach, które się na tej płycie udzielają. Są to Elize Ryd z Amaranthe i Alissa White-Gluz z The Agonist. Elize Ryd "Sacrimony (Angel of afterlife)", gdzie popisała się świetnym growlem, który do tej pory wydawał się być zarezerwowany wyłącznie dla panów. Jednak przysłowiowe "rzyganie" to nie jedyny atut tej wokalistki, która świetnym czystym wokalem popisała się "Prodigal Son".
tworzy z Tommym świetny duet, co słychać w trzech utworach, gdzie ich głosy świetnie się uzupełniają dodatkowo wokalistka świetnie odegrała rolę Jolee i udzielała się w partiach przeznaczonych dla chóru. Druga z pań udziela zdecydowanie mniej, ale w sposób głęboko wpadający w pamięć zwłaszcza w
Ta płyta jak wspomniałam jest też dopracowana pod względem muzycznym. Jak w przypadku "Poetry for the poisoned", gdzie popisywał perkusista, tak tutaj popis swoich umiejętności daje klawiszowiec zespołu, czyli Olivier Palotai. To właśnie on nadaje ten melancholijny ton całej płycie i porusza wyobraźnię, a reszta wydaje się być dopełnieniem.
Bałam się trochę tej płyty i podchodziłam do niej bardzo ostrożnie, ale teraz żałuję, że trwa tylko około 56 minut (chyba, że ktoś doliczy dwa bonusowe nagrania). Słucha się świetnie i to kawałek dobrej roboty otwierający nowy rozdział w historii zespołu. "Silverthorn" to płyta, której warto posłuchać i dać się ponieść. Jak ktoś chce posłuchać to poniżej są linki do kilku klipów na yt.


Byłabym zapomniała! Jak poprzednie płyty również "Silverthorn" ma świetną okładkę, która choć przypomina mi troszeńkę Final Fantasy to bardzo dobrze wpasowuje się w klimat krążka.



Źródła ilustracji:
www.kamelot.com

5 komentarzy:

  1. okładka jest cudowna a i muzyka boska!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow :-) Może mojemu przyjacielowi się spodoba - on lubi takie alternatywne klimaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są świetni! Daj mu do posłuchania, jestem ciekawa, czy mu się spodoba ^^

      Usuń