poniedziałek, 3 czerwca 2013

Her name is Alice

Kto nie zna "Alicji w Krainie Czarów"? Chyba każdy jeśli nie czytał to przynajmniej widział Disnejowską wersję tej bajki nie bajki. Bo utwór Dogsona (pseud. Lewisa Carrolla) ciężko włożyć do jakiejkolwiek szufladki. Naszpikowany aluzjami i odwołaniami, utrzymany w tej urzekającej i nie mającej sensu sennej logice utwór, w którym nic nie jest takie jak powinno albo wydaje się być bardziej mniej lub mniej bardziej. 
Widziałam wiele adaptacji i czytałam kilka tekstów inspirowanych Alicją.  Z polskich autorów watro zwrócić uwagę na dwóch: Andrzeja Sapkowskiego (opowiadanie "Złote popołudnie") i Jacka Piekare ("Alicja", "Alicja i ciemny las"). We wszystkich tych utworach czasem trudno nadążyć za szaleństwem, a po skończeniu nie siedzieć i nie gapić się z głupią miną w ostatnią stronę, ale wszystkie trzy moim zdaniem trzeba przeczytać, bo są tego więcej niż warte.
Z "Alice in the Wonderland" w 2010 roku postanowił zmierzyć się Tim Burton, który swoją drogą kiedyś pracował w studiu Disneya. Reżyser znany jest z często szalonych i dość nietypowych filmów. "Gnijąca panna młoda", "Edward Nożycoręki", "Batman", "Sok z żuka" to tylko niektóre z jego obrazów, po których zastanawiałam się co temu człowiekowi siedzi w głowie i już samo to podpowiadało, że jego Alicja będzie tą bardziej niż mniej. Gdy zobaczyłam w obsadzie Johnny'ego Deppa to już nie musiałam się w ogóle przekonywać do zobaczenia tego filmu. Ci dwaj panowie często razem pracują i wychodzą z tego świetne filmy. Wspomniany "Edward Nożycoręki" jest już klasyką, ale "Ed Wood", "Jeździec bez głowy", "Sweeney Todd" czy "Charlie i Fabryka Czekolady" to też genialne filmy, które można oglądać wiele razy i się nie znudzą.
Jaka jest jego wizja "Alice in the Wonderland"? Moim zdaniem równie szalona i oniryczna, co obie książki Dogsona. Jak w wielu filmach tego reżysera wszystko wydaje się być szalone, mroczne i czasem przerysowane. Mocno ucharakteryzowani aktorzy, często nawet zniekształcani i barwne scenografie, choć często przygaszone, ale w dalszym ciągu niepokojące. Trochę jak w śnie na granicy koszmaru.
Nie jest to słodki obraz z disnejowskiej kreskówki, w którym oglądamy małą Alicję i jej przygody w tym magicznym zwariowanym świecie. U Burtona Alicja wpada do króliczej nory już jako dorosła kobieta, która w realnym świecie musi się zmierzyć z oczekiwaniami ze strony rodziny i wiktoriańskiego społeczeństwa. Kiedy wpada w wir wydarzeń jest w trakcie ucieczki przed zaręczynami i nie do końca wierzy w to co się dookoła niej dzieje. Uparcie twierdzi, że cała ta Kraina Czarów z zastępem dziwnych postaci jest tylko snem, z którego kiedyś się obudzi. Irytuje ją niemal każde wspomnienie, że czekano na nią by obaliła rządy Królowej Kier i twierdzi, że nie jest tą Alicją, za która wszyscy ją mają. Nie pamięta swojej przygody z dzieciństwa, ale też nikt jej nie próbuje pomóc sobie przypomnieć.
Znów spotykamy naszych (bo nie Alicji) starych znajomych Kota z Cheshire, Marcowego Zająca, Białego Królika, który twierdzi, że jest wiecznie spóźniony i Szalonego Kapelusznika, ale coś jest nie tak. Kraina Czarów jest bardziej mroczna i niebezpieczna, bo Czerwona Królowa rządzi twardą ręką i wszystkich za cokolwiek skraca o głowę. Wszyscy wydają się być jeszcze bardziej szaleni ze strachu, a Kot jeszcze bardziej cyniczny niż zazwyczaj. Bez triumfatora i pokonania Żaberzwłoka nie ma szans na poprawę sytuacji.
A Alicja, czy okaże się Tą Alicją?
W miarę rozwijania się filmu dziewczyna zaczyna nabierać pewności siebie i zaczyna podejmować wyzwania jakie się przed nią pojawiają np. odebranie miecza, którym zanosi Białej Królowej, czy próba uratowania Szalonego Kapelusznika. W końcu sama podejmuje decyzję o tym żeby stanąć naprzeciw Żaberzwłoka i...
"Alicja w Krainie Czarów" całą magię zawdzięcza aktorom, którzy się w niej pojawili. Helena Bonham Carter genialnie zagrała Czerwoną Królową i nie wiem, czy któraś aktorka dałaby radę z taką dumą zagrać kogoś z tak wielgachną głową. Stephen Fry z wdziękiem i typowym angielskim urokiem podłożył głos Kotu, a rozdwojony Matt Lucas znany z różnych często durnych komedii też był niczego sobie. Nie wspominając o pojawiającym się niestety za rzadko Alanie Rickmanie.
Duży ukłon w stronę Mii Wasiokowskiej za odegranie Alicji, która dorosła i nie była przesłodzoną laleczką, ale czasem dość irytującą młodą damą.
Jednak moje serce skradł Depp i jego Szalony Kapelusznik. Przyznaję, że na początku bałam się, że będzie on podobny do Willego Wonki, ale gdy tylko go zobaczyłam obawy poszły w las. Tylko ten aktor mógł zagrać tak zbzikowaną postać! Romantyczną, czasem dramatyczną, szaloną, jak ze snu. Genialna charakteryzacja plus doskonała gra aktorska. Depp potrafi się odnaleźć w mocno surrealistycznych scenach np. gdy ciągnie małą Alicję przez cały stół albo robi jej sukienkę z falbanki. Poza tym chemia między Kapelusznikiem, a Alicją. Rzecz, która wywołała ożywioną dyskusję. Czy to już miłość, czy jeszcze przyjaźń? Doszukiwanie się w całej tej sprawie drugiego dna. Nie wiem, ale czasem aż prosiło się o pociągniecie ich relacji w stronę bardziej romantyczną ;) Chociażby po obejrzeniu sceny na balkonie, w której chciało się stanąć za uchem tego wariata, krzyknąć mu w ucho "No weź przytul ją wreszcie" i popchnąć w stronę dziewczyny. Ach, no i rozmowy o właściwym rozmiarze.
No, ale żeby nie było tak słodko. Dużym minusem w całym filmie była postać i wątek Białej Królowej. Jeszcze tak biernej postaci nie widziałam. Czekała aż wszyscy za nią coś zrobią, ewentualnie delikatnymi sugestiami popychała Alicję w stronę, którą wyznaczyła przepowiednia. No i jeszcze nie przepadam za Anne Hathaway bo z tym swoim szerokim uśmiechem i wielkimi oczami w każdym filmie wydaje mi się nienaturalna. Tutaj też niestety tak było, bardziej przypominała marionetkę niż potencjalną królową Krainy Czarów.
Mam też spory żal do polskiego dystrybutora, bo w Dzień Dziecka puścił "Alicję" z dubbingiem, a to okaleczyło trochę film. potraktowano go jak film dla dzieci, a nie wszystko co robi Disney musi być dla dzieci! Zwłaszcza jak reżyserem jest Tim Burton.
Polecam ten film wszystkim. Warto obejrzeć i skonfrontować swoje wyobrażenie o "Alicji w Krainie Czarów" z tym obrazem. Mi się bardzo podobało i za każdym razem jestem tak samo oczarowana.
Dla tych, co dotrwali do końca. Na płycie "Almost Alice", która promowała film obok ścieżki dźwiękowej ("Alice in Wonderland Original Motion Picture Soundtrack") znalazła się piosenka słuchanego przeze mnie ostatnio dość namiętnie zespołu Shinedown. Wokalista ma genialny głos, więc życzę miłego słuchania.




Źródła ilustracji:
www.filmweb.pl
www.wkinach.pl
www.themovies.pl
www.stopklatka.pl

7 komentarzy:

  1. Bardzo podoba mi się Twój blog :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja się nie polubiłam z Alicją. Nie podobała mi się książka po polsku, nie podobał mi się oryginał (ukłony ku staroangielskiemu). Nie widziałam nowej kinowej odsłony Tima, ale już na tyle zraziłam się do takich surrealistycznych wizji, że uciekam przed nimi gdzie pieprz rośnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To obejrzyj, cokolwiek! Niekoniecznie Alicje, ale inne jego filmy. Są świetne ^^

      Usuń
    2. Inne oglądałam. I tu się zgodzę, że są udane. :)

      Usuń
  3. Znana mi jest tylko jedna wersja "Alicji...", oczywiście ta tradycyjna :) co do filmu to obejrzałam i chętnie do niego wracam

    Pozdrawiam !
    www.pamietnik-czytania.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To siegnij np. po "Złote popołudnie" Spkowskiego, fajna rzecz ^^

      Usuń