czwartek, 6 czerwca 2013

Bad Rain

Początek czerwca i kolejna wizyta w bibliotece. Tym razem zaliczyłam mały poślizg, bo z majowego stosiku został mi jeszcze Nesser i jego "Nieszczelna sieć", ale winę za to ponosi trochę moje własne lenistwo i ponad 500 stron "Trzech sekund". Po za tym niby pogoda sprzyja zaszywaniu się pod kocykiem z książką i kubkiem herbaty, niestety jest tak zimno, że jak tylko trochę się zagrzeje to zasypiam. Na szczęście fiołek i storczyk są innego zdania, co demonstrują całkiem sporą ilością kwiatów. Jak zwykle przytargałam do domu kolejne pięć książek. Uwierzcie biblioteka 500 metrów od domu to czasem przekleństwo! Zawsze obiecuje sobie, że następna wycieczka do biblioteki będzie dopiero, gdy skończę czytać znaczną część książek zalegających na biurku. Ciekawe, czy uda mi się to kiedyś zrealizować.
Tradycyjnie wśród wypożyczonych książek są kryminały. Pierwszy z nich to "Mary, Mary" Jamesa Pattersona, więc znów czeka mnie randka z dr Crossem. Może tym razem nie będzie tak napompowanym balonem jak w "Jacku i Jill" . Drugi to "Grobowiec cesarza" Steva Berry, który obraca się w moich klimatach. Swojego czasu miałam na punkcie Terakotowej Armii porządnego kręćka i jestem ciekawa, czy autor przyłożył się do tej książki od strony merytorycznej. Dlatego też mam nadzieję, że przegryzanie się przez 503 strony będzie przebiegało gładko i sprawnie.
Kolejne dwie książki mają tematykę medyczną i jest to mała odmiana po ostatnich książkach, gdzie dominowali policjanci, czy prywatni detektywi pakujący się w kłopoty lub skomplikowane sprawy.
Będę mieć okazję porównać jak z thrillerem medycznym radzą sobie Polacy i czy Błażejowi Przygodzkiemu z jego "Chirurgiczną precyzją" blisko do książek Robina Cooka, którego książki uwielbiam. Sprawdzę też, czy wszyscy Skandynawowie mają dryg do pisania świetnych historii sensacyjno-obyczajowych, po za tym naczytałam się sporo pozytywnych opinii o "Lekarzy, który wiedziało za dużo" Christera Mjåseta.
Na koniec tej listy, a na początek zmniejszania stosu zalegającego na biurku zostawiłam sobie klasyczny odmóżdżacz. Jest to "Rozbuchana wyobraźnia Olivii Joules", która jak na razie nie zachwyca tak jak jej starsza siostra Bridget Jones stworzona przez Helen Fielding. Bohaterka bardziej irytuje niż śmieszy. Mam za sobą dopiero 70 stron, może jeszcze zdążę polubić Olivię i jej wyobraźnię, która zmierza w naprawdę dziwnym kierunku.
Po za łupami w bibliotece w tym tygodniu udało mi się też w końcu rozwiązać problem braku lampki nocnej! Okazało się, że mojego staruszka udało się jednak naprawić i świeci. Niestety nie jest już tak mobilny jak kiedyś. Nie mogę wyginać ramienia z kloszem tak jak mi się podoba żeby był np. bliżej książki, czy dalej komputera, bo tata postanowił go solidnie zabezpieczyć przed ewentualnym przerwaniem kabla, więc jest bardziej statyczny. Najważniejsze jednak, że świeci i skończą się awantury o nocne czytanie książek.


Wracając jeszcze do nieciekawej aury za oknem, postanowiłam sobie poprawić humor odgrzebując Slasha i jego solowy album "Apocalyptic Love", a wszystko dzięki Alison, która ostatnio recenzowała jego biografię. Mam nadzieję, że wam też ten gitarowy wariat i jego Zły deszcz poprawi humor.

3 komentarze:

  1. Ukradłaś mi fiołka! Też mi kwitnie jak wściekły, ale powinnam raczej powiedzieć, że kwitnie u mojej mamy :P. Za bibliotekę pod domem bym się nie obraziła.

    OdpowiedzUsuń