czwartek, 20 marca 2014

Universum marvelum filmorum: Thor i The Avengers

Ostatnio było poważnie, więc dzisiaj będzie już zupełnie niepoważnie, bo o kilku filmach na podstawie kilku komiksów.
Jako małe dziecko nigdy nie ciągnęło mnie do jak to mówią "dziewczyńskich rzeczy". Uwielbiałam bawić się samochodami i kolejkami, ganiać po ogródku z łukiem z patyka i sznurka, czy doprowadzać ciotkę do zawału wrzeszcząc znienacka "Na potęgę posępnego czerepu!" (kto zgadnie z czego to okrzyk?). Potem jakoś samo z siebie wyszło, że gdy telewizja zaczęła puszczać seriale animowane oparte na komiksach Marvela i wpadłam do reszty. Od X-menów, przen Niesamowitego Hulka, Iron Mana skończywszy na Spidermanie (którego teraz wręcz nie trawię). Mieli w sobie coś, co jako mały dzieciak pokochałam. I wcale nie przeszkadzało mi, że są do bólu amerykańscy. Do samych pierwowzorów w tedy było raczej ciężko sięgnąć, ale potem udało się dostawać jakieś pojedyncze zeszyty. W każdym bądź razie nigdy z tych opowieści nie wyrosłam. Kiedy więc zaczęłam oglądać filmy z bohaterami z uniwersum Marvela przepadłam. Żeby nie przedłużać...
Ostatnio Polsat puścił "Avengersów". Film, w którym grupa superbohaterów najpierw nie potrafi się ze
sobą dogadać, bo każdy uważa, że sam sobie da radę, a w końcu jednoczy się by uratować świat. Fabuła oczywista do bólu i piekielnie przewidywalna, a mimo wszystko ogląda się niemal z zapartym tchem. Niesamowite efekty specjalne, gwiazdorska obsada i dialogi, które powodują napady szalonego śmiechu, czego chcieć więcej? Rozrywka w czystej postaci. 
Zlepek kilku różnych filmów i bohaterów o różnym temperamencie, powoduje, że "Avengers" to mieszanka obok której ciężko przejść obojętnie. Mamy więc Tony'ego Starka (Robert Downey Jr), który wszystkie rozumy pozjadał i cwaniaczy niemal na każdym kroku. Patriotycznego i uczciwego do bólu Kapitana Amerykę (Chris Evans). Poczciwego Bruca bannera, którego lepiej nie wkurzać, bo można obudzić wielką, zieloną i niszczącą wszystko na swojej drodze masę mięśni zwaną Hulkiem (Mark Ruffalo). Do tego dochodzi Thor, który czuje się w obowiązku posprzątania po braciszku Lokim (Chris Hemsworth i Tom Hiddleston) oraz kilku agentów TARCZY, którzy próbują nad tym chaosem zapanować, czyli Czarna Wdowa (Scarlett Johansson), Phil Coulson (Clark Gregg) oraz Nick Furey (genialny Samuel L. Jackson). TARCZY i Furey'owi pewnie udałoby się nad tym chaosem temperamentów zapanować, gdyby miał też wsparcie ze strony Sokolego Oka (Jeremy Renner), ale tego przywłaszczył sobie Loki chcący zapanować nad światem i rządzić.
Wszystko zdaje się sypać. ci, którzy mieli ratować świat kłócą się między sobą, o to który jest lepszy, a tymczasem nasz czarny charakter zdobywa kolejne punkty i zdaje się, że doprowadzi do inwazji, która pozwoli mu zawładnąć Ziemią. Wszystko zmienia jedno wydarzenie i... jak to zwykle w amerykańskich filmach bywa. Garstka bohaterów ratuje świat przed zagładą.
Oczywiście nie jest tak górnolotnie przez cały film. Uśmiałam się jak norka oglądając śmiertelnie poważnego Furey'a, czy Steva Rogersa ścierającego się z cwaniaczącym Starkiem, który najchętniej poszedłby na jakąś imprezę. Lub Hulka siejącego zamęt i zniszczenie do kwadratu. jak pisałam wcześniej "Avengers" to rozrywka w czystej postaci i w doborowej obsadzie aktorskiej. Ach, no i ten genialny czarny charakter, do którego ma się więcej sympatii niż antypatii. 
Po za tym w tym filmie można doszukać się drugiego dna, które koniec końców przechodzi na pierwszy plan. Tak jak w piosence przewodniej, chodzi o pokonywanie własnych słabości  a na końcu o tym, że wznosząc się ponad podziały i pracując razem można osiągnąć bardzo dużo.
Jedna tylko uwaga z mojej strony. Trzeba się trochę orientować w tym całym szalonym świecie pełnym superbohaterów, bo można się zgubić. Oglądałam "Mścicieli" z rodzicielem, który nijak się w tym światku nie potrafił ogarnąć, bo tylko "X-menów" ze mną oglądał, a tu ich nie było. Oczywiście nie było tak, że musiałam wszystko tłumaczyć, ale było sporo pytań. Chociaż w momentach takich jak ten poniżej pytań nie było żadnych :D
Niestety, o ile przy "Hobbicie" nie miałam zastrzeżeń do polskiego dubbingu tak tutaj muszę przyznać, że był on fatalny. Bohaterowie brzmieli jak w kreskówkach dla dzieci przez co ani na moment nie byłam w stanie traktować ich poważnie, a czasem trzeba było. Czarna Wdowa brzmiała jak malutka dziewczynka, a Tony Stark jak zblazowany nastolatek z gimnazjum, koszmar! Jak, więc ktoś chce obejrzeć to polecam napisy i słuchawki żeby innym nie przeszkadzać, bo tej demolki trzeba słuchać głośno.
Kiedy obejrzeliśmy z tatą "Avengersów" najzwyczajniej w świecie zachciało nam się więcej, a ponieważ tata najmniej kojarzył z całej tej zgrai Thora to padło na niego.
Pierwsza część jest po prostu genialna. Poznajemy dwóch braci Thora i Lokiego ()wspomniany wcześniej genialny duet), walczących o uwagę ojca Odyna (Anthony Hopkins), który musi zdecydować o tym, czy stery Asgaardu powierzyć jednemu z nich. Wyboru zbyt wielkiego nie ma. Thor jest dziecinny i skłonny bić się ze wszystkimi dookoła, co też robi, bo wbrew zakazowi ojca wybiera się do Nilfneimu, by walczyc z olbrzymami, którzy wtargnęli do zbrojowni na zamku. Z drugiej strony Loki, który niby wydaje się tym poważniejszym i bardziej rozgarniętym bratem, ale mimo wszystko wiecznie gra na dwa fronty, mąci i miesza.
W końcu Thor zostaje za swoje samowole i szczeniackie zachowanie ukarany zesłaniem do Midgaardu, gdzie ma nauczyć się pokory. Tymczasem Odyn zapada w śpiączkę, a władzę przejmuje Loki, który nie potrafi się pogodzić z prawdą o swoim pochodzeniu, a jednocześnie pragnie władzy. 
Na szczęście młody bóg gromów trafia na słodką i głupiutką (w moim odczuciu!) panią naukowiec, której TARCZA odbiera cały dorobek życia. W tym momencie do młodego, gniewnego boga zaczyna powoli docierać to o czym cały czas mówił mu ojciec i zaczyna pojmować, że bycie przywódcą to nie tylko uparte dążenie do konfrontacji, ale gra która wymaga cierpliwości i umiejętności. Nie szczeniackiej buty. Jednym słowem Thor pozbawiony nadludzkich mocy zaczyna dorastać.
Uwielbiam mitologię nordycką i Kennetha Branagh, który nadał filmowi tego szekspirowskiego uroku. Nie każdemu "Thor" w jego reżyserii może przypaść do gustu, bo jest bardzo teatralny i komiksowy (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Branagh jako reżyser buduje genialny klimat i z niedorzeczności takich jak banda wojowników galopująca po tęczowym moście robi atut, ale od początku trzeba poddać się jego konwencji. Nie jest to rozwałka w typowym amerykańskim stylu. Dla mnie jedynym najsłabszym punktem tego filmu jest postać Jane Foster, granej przez Natalie Portman. Wystarczy, że Thor ściągnie koszulkę, a mózg pani doktor zamienia się w kisiel i Jane zachowuje się jak totalna małolata. Dodatkowo pogłębia to fatalny polski dubbing.
O ile "jedynka" bardzo mi się podobała, bo była bardzo klimatyczna tak "dwójka", czyli "Thor: Mroczny świat" jest skokiem ze zrzuceniem poprzeczki.
Po zniszczeniu bifrostu i szaleństwach Lokiego w "Avengersach" Thor ze swoją wesołą kompania próbują z dobrym skutkiem zaprowadzić porządek we wszystkich dziewięciu królestwach osadzonych na gałęziach mitycznego jesionu. niestety na horyzoncie pojawia się coś dużo groźniejszego niż skutki knowań młodszego braciszka siedzącego w lochu. Zbliża się koniunkcja światów i ze snu budzą się mroczne elfy, których celem jest zniszczenie wszechświata. No i tu zaczyna się zabawa. Thor wraca na Ziemię, bo jego ukochana do której wzdycha po udanej bijatyce nagle zniknęła z oczu Strażnika. Okazuje się, że wchłonęła ona jakąś mroczna siłę, która jest w stanie zniszczyć wszechświat. Młody bóg zabiera ją do Asgaardu chcąc wyleczyć i ochronić, ale Odyn ma odmienne zdanie. Gdy na zamek napadają mroczni elfowie Odyn okazuje się być strasznie krótkowzroczny i zachowawczy, a Thor mimo młodego wieku postanawia podjąć ryzyko i z pomocą brata boga kłamstwa dokopać Mrocznym Elfom. Światy nawzajem się przenikają, więc często też zaglądamy co się dzieje z dr Selvigiem, który ewidentnie oszalał, ale w tym szaleństwie ma jakąś metodę na próbę pokonania ciemnych sił grożących zniszczeniem życia wszelakiego.
No i tu niestety jest sporo zgrzytów. Asgaard jest światem na bardzo magicznym, ale i pełnym technologii (genialne statki). Niestety Mroczni Elfowie, którzy powinni być jeszcze bardziej magiczną i nadprzyrodzoną siłą wydają się żywcem wyjęci z uniwersum Star Treka, przypominając bardziej Romulan niż elfów. Jane Foster dalej ma kisiel zamiast mózgu, gdy w pobliżu pojawia się Thor. Wszystko jest fajne i zabawne do momentu, gdy mamy na podorędziu Lokiego, Selviga (Stellan Skarsgard) i szalony humor sytuacyjny np. scena gdy Thor pyta w metrze jak może dojechać do Greenwich. Gdy jednak bohaterowie próbują być poważni trąci niepotrzebnym patosem i typowym amerykańskim poczuciem obowiązku ratowania świata. Thor wydoroślał, ale jednocześnie utracił swój charakter, który urzekł w pierwszej części, całe szczęście jest jeszcze Loki. I to właśnie ten genialny szwarccharakter ratuje film, bo to on z całego grona (oprócz Selviga i Darcy) wydaje się być najbardziej prawdziwy. A scena, w której zamienia siebie i Thora w inne postaci jest genialna.
Generalnie w "Thorze: Mroczny świat" brakuje ręki reżysera rozumiejącego ten lekko szekspirowski klimat opowieści. Szkoda, że Kenneth Branagh nie dołożył swoich trzech groszy. Mam nadzieję, że jak będą dokręcać część trzecią (furtkę sobie zostawili) to ten brytyjski reżyser i aktor specjalizujący się w sztukach Szekspira będzie miał coś do powiedzenia.
Nie jest to film tak genialny jak jedynka, ale również warto obejrzeć. Tyle, że nie z polskim dubbingiem, który jest fatalny. Mam wrażenie, że w Polsce jak coś jest firmowane przez Disney'a i na podstawie komiksów to trzeba temu dać dziecinny dubbing. I chociaż autorzy dialogów odwalają kawał dobrej roboty to niszczy to cała reszta, od reżysera, na aktorach dubbingujących skończywszy.
No to  by było chyba na tyle. Weekendowy maraton w "Universum marvelum filmorum" uważam za bardzo udane. Teraz muszę tylko namówić tatę na wszystkie trzy części "Iron Mana" albo wszystkich "X-menów", bo ja niestety mam tak, że sama takich filmów oglądać nie lubię, bo niestety strasznie dużo gadam podczas ich oglądania.
Mam nadzieję, że ktoś z was może kiedyś sięgnie po te filmy. Są świetne (niektóre mniej) i jeżeli chcecie się rozerwać to polecam z całego serca.


Źródła ilustracji:
http://www.wired.com/geekmom/wp-content/uploads/2012/03/marvel-characters.jpg
http://blogs-images.forbes.com/larissafaw/files/2012/04/Marvels-The-Avengers.jpg
http://hatak.pl/contents/thor_dw_2-1375370559.jpg
http://koziol.info.pl/wp-content/uploads/2011/05/Thor-plakat1.jpg

2 komentarze:

  1. świetna recenzja. Masz rację, dubbing strasznie zjarany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Czasem sie zastanawiam czemu nie poprzestaną na napisach zamiast gonić Niemców w kiepskim dubbingu.

      Usuń