poniedziałek, 17 marca 2014

Studium uzależnienia

"Requiem dla snu" obejrzałam całkiem niedawno, do czego trochę wstyd się przyznać, ale tak jakoś nigdy nie było po drodze, a filmy o uzależnieniach też raczej nie zachęcały. W końcu się zmobilizowałam z kilku powodów. Pierwszym był reżyser Darren Aronofsky, który nakręcił genialnego "Czarnego Łabędzia" i "Pi", a drugim Jared Leto z 30 Seconds to Mars (czasami sobie słucham i wspominam gimnazjum) no i świadomość, że byłam w stanie obejrzeć nudnego "Aleksandra" z tym aktorem.
Jest to historia o czwórce ludzi pochodzących z Brooklynu, którzy pogrążają się w świecie ciężkich uzależnień i robią wszystko by w tym świecie pozostać. Nie chcą się mierzyć z rzeczywistością, bo wydaje im się dużo gorsza niż świat po działce. Są w stanie zrobić wszystko dla kilku gramów narkotyku i kilkunastu minut otępienia jakie on wywołuje. Jenny, Harry i Tyrone najpierw kupują narkotyki za pieniądze uzyskane z kradzieży telewizora matki Harry'ego, a potem z prowadzenia drobnej dilerki, która daje im pozory wolności i samodzielności. Sara - matka Harry'ego uzależnia się od jedzenia, telewizji, a potem obsesyjnie pragnąc schudnąć popada w uzależnienie od środków psychotropowych, które przepisuje jej jakiś lekaż nie zważający na to co się dzieje z pacjentką. W końcu wszystko przybiera szalone tempo, gdy na rynku zaczyna brakować prochów i trójka przyjaciół zaczyna popadać w obłęd i desperację. Są w stanie zrobić wszystko dla kolejnej działki. Marion zaczyna się prostytuować, Harry i Tyron wyjeżdżają w poszukiwaniu towaru.
Tymczasem mama Harry'ego mimo ostrzeżeń syna, który zdaje sobie sprawę z piekła jakie powoduje uzależnienie od narkotyków nie słucha go i robi wszystko by schudnąć do czerwonej sukienki. W pewnym momencie przestaje jej nawet robić różnicę kiedy jakie tabletki bierze, byle tylko przestać myśleć o jedzeniu i wyobraża sobie, że jest w telewizji. W końcu prochy przejmują władzę nad jej życiem i popada w skrajny obłęd.
Ta opowieść dosłownie miażdży. Aronofsky przeskakuje między różnymi obrazami pokazując jak działa człowiek na prochach. Co się dzieje z narkomanem, któremu tych środków zaczyna brakować. Pokazuje jak życie każdego z tych bohaterów powoli kończy się chaosem, nad którym nie są w stanie zapanować.
Jednak nie jest to tylko opowieść o uzależnieniach, ich przyczynach i konsekwencjach. Jest to też historia o próbach bohaterów do szczęścia, miłości i lepszego życia, którego pragną bohaterowie. Jednak nie mogąc sobie poradzić w otaczającej ich rzeczywistości idą na skróty zamieniając marzenia w senny koszmar, z którego nie mogą się obudzić. Marion zamiast mieć butik z ubraniami własnego projektu handluje z chłopakiem i jego przyjaciółmi prochami. Harry kocha matkę, ale nie jest w stanie znieść jej uzależnienia od słodyczy, telewizji i ciągłego wypominania samotności. Ucieka od niej, okrada ją, ale mimo wszystko chce ją w jakiś sposób uszczęśliwić. Sara ucieka od samotności w świat rojeń i telewizji. Gdy zaś interes z handlem narkotykami upada Harry boleśnie uświadamia sobie, że Marion bardziej kocha prochy niż jego i dla nich jest w stanie poświęcić dosłownie wszystko.
Ostatecznie każdy zostaje ze swoim własnym piekłem sam i musi sobie zacząć z nim radzić płacąc różną cenę za popełnione błędy.
Dużym atutem jest też muzyka, zwłaszcza ten wbijający się w podświadomość motyw z piosenki przewodniej. Nadaje on filmowi klimat iście dantejskiego piekła w jakim pogrążają się bohaterowie.
Co ciekawe film jest nakręcony na podstawie książki o tym samym tytule napisanej przez Huberta Shelby'ego, który sam przez wiele lat był uzależniony od heroiny. Jestem naprawdę ciekawa jak taki stan można oddać w książce, bo to co pokazał Aronosky w filmie było przerażające.
Film jest ciężki, brutalnie odsłaniający prawdę o uzależnieniu i współuzależnieniu. Obraz jest szalony i przez świetny montaż (zwolnienia, przyspieszenia, dzielenia ekranu) niesamowicie wciąga i brutalnie uderza w widza, gdy bohaterowie zaczynają tracić kontrolę nad życiem. Aktorzy odegrali swoje role fenomenalnie. Zwłaszcza Ellen Burstyn (Sara Goldfarb) mocno zapada w pamięć.
Nie wiem, co jeszcze można o tym filmie napisać. Żeby go samemu ocenić trzeba go zobaczyć i nie nastawiać się na happy end, bo narkotyki takiej możliwości nie dają. Jest to film dla ludzi, którzy mają naprawdę mocne nerwy, przynajmniej tak mi się wydaje. Mnie ta apokalipsa trzymała się naprawdę bardzo długo i nie umiałam się po niej trochę pozbierać. Idealne studium uzależnienia.


Źródło ilustracji:
http://1.fwcdn.pl/po/91/36/9136/6908595.3.jpg

2 komentarze:

  1. ja lubię ten film jeśli tak można o nim powiedzieć...lata temu wzbudził we mnie sporo emocji, a tak jak piszesz muzyka jest mega!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba można, ja pewnie do niego za jakiś czas wrócę. Już bardziej na spokojnie.
      Tak, muzyka bardzo dużo daje w filmach

      Usuń