piątek, 21 marca 2014

Sezon burz, czyli fanfiction w wykonaniu Sapkowskiego

Dużo o "Sezonie burz" słyszałam, przeczytałam też całkiem sporo recenzji, jedne radziły raczej chłodne i zdystansowane, inne wychwalały nowe dzieło Sapkowskiego pod niebiosa. Opowieści o wiedźminie Geralcie z Rivii przeplatały się u mnie niemal przez cały okres szkolny, więc trochę nie wiedziałam co zrobić. Sagi, co prawda nie trawiłam, ale opowiadania jeszcze do końca liceum czytałam wielokrotnie i z dużą przyjemnością, więc trochę mnie ten dysonans zdziwił. Postanowiłam, więc nie lecieć na łeb na szyję do księgarni jak miałam w planach, ale grzecznie poczekać na swoją kolejkę w bibliotece. Niestety muszę stwierdzić, że była to chyba najlepsza decyzja jaką mogłam zrobić.
Zaczyna się zgrabnie, jak w opowiadaniach od polowania i ubicia potwora dręczącego ludzi. Kłopoty zaczynają się jednak w pewnym maleńkim państewku, gdzie Geralt w wyniku manipulacji pewnej czarodziejki zostaje zamknięty w lochach oskarżony o przekręty finansowe, a potem wypuszczony za kaucją wpłaconą przez tę samą czarodziejkę. Jeszcze większe kłopoty zaczynają się, gdy okazuje się, że ktoś ukradł jego miecze. Tym sposobem białowłosy wiedźmin zostaje wplątany w gierki rozgrywające na pałacu w Kerack, zamku czarodziei w Rissbergu i machinacje pewnego łotra, który chce rządzić. To tak w telegraficznym skrócie.
Niby wszystko fajnie. Są potwory zarówno ludzkie, tworzone przez ludzi oraz istoty ze świata legend. Są kłopoty i dylematy przed którymi staje Geralt. Są starzy bohaterowie, próbujący sobie jakoś radzić z tym co im autor funduje. Niestety jest jedno bardzo duże "ALE". "Sezon burz" przypomina bardziej średniej klasy fanfic niż książkę pisaną przez AS'a. Jeszcze gorzej to wygląda jak sobie człowiek uświadomi, że to AS napisał fanfic do własnej twórczości! Inaczej tego nie mogę nazwać i jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo zaczęło się naprawdę bardzo ciekawie, a apetyt na przeczytanie książki z przyjemnością definitywnie odebrały panie z kordegardy w Kerack (kto czytał ten wie) i uwierzcie, że nie było nic bardziej obrzydliwego i żenującego. Nie przeszkadzały mi nawet flaki rozwleczone po wiosce.
Kuleje wszystko. Od klimatu, którego w zasadzie nie ma bo umknął gdzieś między jedną intrygą, a drugą pozostawiając jedynie swoje nikłe wspomnienie. Kto czytał wcześniejsze dzieje wiedźmina ten wie, że klimat był jednym z głównych atutów. Sapkowski potrafił zbudować porażający klimat nawet w króciutkim kilkustronicowym opowiadaniu, a tu mamy go jak na lekarstwo. Barwnych postaci też brak. Niby jest opętany czarodziej  i jego szalone eksperymenty, ale jest boleśnie przerysowany, sztuczny, a jego motywacje chyba są tylko wynikającym z powietrza kaprysem autora. Koral jest zlepkiem kilku bohaterek ze starego cyklu i bardziej irytuje niż przekonuje. Ja w każdym bądź razie na miejscu Geralta nie robiła do niej maślanych oczu, bo może po za kolorem włosów nie było w niej nic wartego uwagi. O wiele ciekawszą postacią była jej asystentka, ale na nią też w pewnym momencie brakło Sapkowskiemu pomysłu.
Jeszcze bardziej przykro mi się zrobiło, gdy z Geralta, który wyróżniał się na tle innych bohaterów nie zostało za wiele po za białymi włosami. W niektórych momentach charakteryzuje się kompletnym brakiem myślenia (czego wcześniej nie było). Chociaż doskonale zna charakter czarodziei, to niezwykle łatwo daje się wmanewrować w ich intrygę. Niesłychanie ułatwia to też kompletny brak myślenia i łatwe wpakowanie się w cos w rodzaju związku z Koral. To był cios poniżej pasa. jedynym bohaterem, który zachowuje się tak jak kiedyś jest chyba Jaskier.
Strasznie brakuje tu też dialogów. Zarówno pod względem jakości i ilości. Pojawiają się one rzadko i najczęściej są to monologi jakichś opętańców. Kiedy już się jakaś rozmowa wywiąże to brakuje humoru i ciętych ripost, a jak pojawiają się głębsze myśli to brzmią aż za bardzo patetycznie.
Do tego wszystkiego muszę jeszcze dorzucić prześladujące mnie przez całą książkę deja vu. Cały czas miałam wrażenie, że to wszystko już kiedyś było, ale w jakiejś innej dużo lepszej formie. Wrażenie to pogłębiał jeszcze taki bardzo śmieszny zabieg. Na początku rozdziału Sapkowski pisał jedno zdanie, po czym prowadził historię zupełnie w inną stronę, by po jakimś czasie znów zacząć od tego zdania. Za pierwszym razem odniosłam wrażenie, że musiała mi zakładka w torebce wypaść i, że już ten fragment czytałam wcześniej. Kiedy pojawiło się to kilka razy już aż takiego szoku nie było, ale dalej miałam wrażenie, że po sto razy czytam to samo, a strony w książce uciekają.
Książka jak na Sapkowskiego jest mocno przeciętna i chyba nie warta by ją kupować do kolekcji. Będę wredna, ale moim zdaniem książka odpowiada poziomem wszystkiego filmowi Marka Brodzkiego z 2001. To coś jak z "Kłamcą" Ćwieka - początek genialny, a koniec to już równia pochyła.  Gdzieś przeczytałam, że "Sezon burz" to w wykonaniu skok na kasę, ja bym jeszcze dodała rozpaczliwą próbę przypomnienia o sobie, bo wielu teraz wiedźmina kojarzy bardziej z grą niż książką.
Nie mogę jednak powiedzieć, że było całkiem źle. Czasami zdarzały się przebłyski dawnego wiedźmina, ale to zdecydowanie zbyt mało.
Ta książka to chyba moje największe rozczarowanie ostatnich lat. Oczekiwałam chyba zbyt wiele, a dostałam fanfiction Sapkowskiego na podstawie twórczości Sapkowskiego. Jedyne co dobre z tej afery wyszło to fakt, że znów mam ochotę na spotkanie ze starym dobrym Geraltem.

Książka bierze udział w Wyzwaniu Bibliotecznym u MK

2 komentarze:

  1. mam na półce, ale na razie mnie nie ciągnie zostały mi jeszcze 3 książki z serii o Wiedźminie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za bardzo do czego, ale stary wiedźmin jest zacny ^^

      Usuń