niedziela, 27 lipca 2014

Pollyanna w wersji sci-fi

Nie umiem, nie potrafię, nie mogę...! To był chyba jeden z większych czytelniczych koszmarów jaki czytałam, a co gorsza sama się za niego zabrałam, bo przecież Stephanie Meyer nie może być aż tak koszmarną autorką. Co z tego, że popełniła coś co było serią o błyszczącym wampirze i ślepo zapatrzonej w niego lasi. Przecież pomysł na "Intruza" jest wręcz genialny, nie można go było zepsuć, dodatkowo książka zebrała świetne recenzje, więc pomyślałam, że może jednak warto? 
Niestety autorka wręcz koncertowo zepsuła coś, co mogło być kawałkiem świetnego sci-fi i do teraz nie potrafię zrozumieć skąd te wysokie oceny na lubimyczytać.pl. Wypadałoby jednak zacząć od początku.
Ziemię opanowuje pasożytnicza rasa, która mówi o sobie dusze. Przejmują oni ludzkie ciała zabijając świadomość właściciela, powodując że stopniowo ludzie jako tako przestają istnieć. Opiera się im jedynie niewielka grupa, na którą polują Łowcy. Właściwa historia zaczyna się, gdy w ciele złapanej dziewczyny zostaje umieszczona dusza o imieniu Wagabunda, jednak bardzo szybko okazuje się, że Melanie nie chce poddać się bez walki i za wszelką cenę chce chronić najbliższych przed wykorzystaniem jej wspomnień w celu ich wytropienia. Niestety wszystko się komplikuje, gdy Wagabunda zakochuje się w Jaredzie - ukochanym Melanie i zaczyna tęsknić do jej młodszego brata Jamiego. Obie wyruszają więc na ich poszukiwania i ponoszą wszystkie tego konsekwencje.
Pomysł na historię nie jest jakoś przesadnie nowy, bo motyw przejmowania ludzkich ciał przez kosmitów pojawiał się często w filmach, chociaż nie zawsze odbywało się to w taki sposób i nie zawsze dotyczyło całej ludzkości, ale jak wynikało z opinii, z którymi się spotkałam "Intruz" miał podchodzić do sprawy głębiej, bardziej psychologicznie, a nawet stawiać pytania o istotę człowieczeństwa. Muszę przyznać, że nawet tak się zaczęło. Walka Melanie Stryder o to by nie dostać się w ręce obcych. Dylematy duszy, która przejęła jej ciało, walka o jego całkowite przejęcie i pozbycie się pierwszej właścicielki, a przy okazji odnalezienie innych ludzi, na których nie pasożytują dusze. Także próby odnalezienia się w społeczeństwie Wagabundy były ciekawe. Zwłaszcza, że od początku jest ona outsiderem w tym idealnym świecie i nie potrafiła się dostosować do tego, co ją otaczało, a nawet nie do końca potrafiła sobie poradzić z natłokiem uczuć jakich doświadczała. W sumie jest to dla mnie pierwszy duży błąd, bo skoro przejmują ciała i pośrednio zabijają jej właściciela to raczej trudno mówić o tym by Obcy odbierali jakieś uczucia, co innego nowe wrażenia zmysłowe. Można jednak przestać zwracać na to uwagę i dalej przyglądać się walce dwóch świadomości o kontrolę nad ciałem. To było naprawdę bardzo ciekawe.
Niestety wszystko to, co stopniowo przekonywało mnie do tej książki spektakularnie gruchnęło w momencie, gdy doszłam do fragmentu wspomnień Melanie. Okazuje się, że ma ona siedemnaście lat i wręcz bez pamięci zakochuje się w Jaredzie, który ma lat dwadzieścia sześć. To drugi poważny zgrzyt w tej historii, ale nad tym pewnie też udałoby mi się przejść do porządku dziennego, gdyby nie ciąg dalszy i efekt Pollyanny rodem ze "Zmierzchu". Po pierwsze główna bohaterka robi z obiektu swoich uczuć wręcz świętego, który by muchy nie skrzywdził, chociaż na początku obszedł się z nią dość obcesowo. Po drugie bez żadnych obaw i głębszego zastanowienia zgadza się z nim mieszkać na pustyni. Po trzecie dochodzimy do dość kompromitującego opisu próby wyznania bożyszczu o imieniu Jared swoich uczuć i zaproponowanie mu wspólnego życia w pełnym wymiarze. Po czwarte próba zaciągnięcia Jareda przez Melanie do łóżka kończy się serią żenujących i drętwych żartów o braku prezerwatyw ponieważ "boski" tego nie przewidział robiąc zapasy, a następnie dostajemy górnolotną gadkę o tym, że nie chce powoływać dzieci na ten straszny świat, w którym muszą się ukrywać. Blech..., a to wszystko w jednym dwu-trzy stronicowym fragmencie książki!
Na szczęście potem jest troszeczkę lepiej i pojawia się odrobinka tego klimatu sprzed wspomnianej katastrofy, ale nie na długo. Mordercza droga przez pustynię, odnalezienie Mel i Wagabundy przez wuja Jeba, po którym następuje seria nerwowych chwil oraz sielanki, w której wspólnota ocalonych zaczyna akceptować intruza, a nawet chce wysłuchiwać jego opowieści. Intruz oczywiście odnajduje ukochanych, ale jeden chce go zabić, a drugi dostrzega w nim utraconą siostrę i chce go chronić za wszelką cenę. I znów jest wręcz do bólu idealnie.
Przebrnięcie przez połowę tego tomiszcza (wydanie jakie jest u mnie w bibliotece to słoń pisany dużą czcionką i w twardej oprawie) było piekielnie trudne, a przebijanie się dalej okazało się wręcz koszmarem, gdy przeczytałam ostatni rozdział z  epilogiem. Mogłabym w tamtym momencie zamknąć książkę, bo nie działo się nic czego nie dałoby się przewidzieć, a od idealnych statków kosmicznych zaprojektowanych przez dusze w ciałach rasy zwanej Pająkami z trzema umysłami, bo z trzema mózgami, czy idealnych lekarstwach, które "na prawdę" leczą, robiło mi się wręcz nie dobrze. Trudno też zapomnieć o wszechobecnym efekcie Pollyanny, który potęgował dodatkowo fakt, że książka jest pisana w pierwszej osobie.
Straszne, a mogła to być naprawdę świetna książka, gdyby tylko Stephanie Meyer nie uderzyła w to, co podobało się dzieciom czytającym "Zmierzch" i naprawdę przemyślała, co chce napisać. Niestety znów było mnóstwo uwielbienia dla głównego męskiego bohatera, a od wzajemnej uprzejmości i przepraszania robiło się wręcz niedobrze. Naprawdę wolałabym o tym zapomnieć...
Nie polecam i obiecuję sobie, że nie tknę niczego, co wyjdzie spod pióra tej autorki, a jest nadzieja, bo pewnie ekranizacje "Zmierzchu" i "Intruza" były raczej sukcesami, a rzesze fanów ciągnęły na to do kin.


P.S.
Jeśli kogoś uraziłam to przepraszam, ale musiałam.

4 komentarze:

  1. Po Meyer nie spodziewam się głębi psychologicznej i wnikliwych analiz. Kilka lat temu pochłonęłam sagę Zmierzch i uważałam, że to fajne czytadła, ale teraz już bym tak nie myślę i od książek tej autorki trzymam się z daleka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się dałam naciąć na recenzje na lubimyczytać.pl i chyba przestanę tam zaglądać

      Usuń
  2. Kuzynka zabrała mnie do kina na "Intruza" i nie było wcale tak źle. ;) Wspomniana przez ciebie "walka dwóch świadomości o kontrolę nad ciałem" to chyba najciekawszy element tej historii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak i to było fajne, niestety potem pani Meyer uderzyła w sobie dobrze znaną i wypracowaną w Zmierzchu nutę zmieniając tylko imię ubóstwianego męskiego bóstwa

      Usuń