niedziela, 1 grudnia 2013

Dobry omen

Ile aniołów może zatańczyć na główce od szpilki? Teoretycznie ani jeden, bo aniołowie nie tańczą, ale jeśli się uprzeć to można znaleźć jednego, który pewnie by zatańczył, gdyby miał dobrą partnerkę. Jeżeli jednak upierać się jeszcze bardziej, to na główce od szpilki mogą zatańczyć miriady miriad aniołów. Koniec końców demony też są aniołami, tyle, że upadłymi. Ci natomiast z racji swojego upadku tańczyć potrafią, chociaż nie koniecznie tak jak to sobie wyobrażamy.
Pomieszanie z poplątaniem prawda? No i taki jest właśnie "Dobry Omen" duetu Gaiman & Pratchett.
Wszystko zaczyna się od tego, że na świat ma zostać sprowadzony Antychryst. Z tym, że syn Szatana jest niemowlęciem, które trzeba podmienić i odpowiednio wychować, żeby wielki NIEWYSŁOWIONY plan mógł dojść do skutku. To zadanie spada na diabła nazwiskiem A.J. Crowley, któremu wcale nie uśmiecha się przykładać ręki do potencjalnego Armegeddonu. Z tej prostej przyczyny, że mimo swojego zadania szerzenia zła na Ziemi bardzo polubił ludzi. Dlatego, więc konsultuje te sprawę ze swoim przyjacielem i jednocześnie wrogiem, czyli aniołem Azirafalem. Obaj wykoncypowali więc, że trzeba Antychrysta wychować tak, żeby był bardziej ludzki niż diabelski. Niestety kiedy przychodzi wyczekiwany Dzień Ostateczny okazuje się, że doszło do pomyłki przy pomienianiu dzieci przez zakonnice satanistki i dziecko poddawane sprzecznym sygnałom od nauczycieli, którymi zostało otoczone okazuje się być zwyczajnym dzieckiem. W tedy Crowley z Azirafalem wpadają w lekką panikę, przy czym naszemu demonowi grunt się bardziej pod nogami pali, bo spartaczył zadanie i piekło może mu się na głowę zwalić. Panowie postanawiają, więc odszukać Antychrysta i zapobiec Armageddonowi.
Żeby nie było jednak zbyt prosto. Wokół tego wszystkiego śledzimy losy czterech Jeźdźców Apokalipsy (i tak jest Śmierć, mówiący DUŻYMI LITERAMI!). Podglądamy życie prawdziwego Antychrysta imieniem Adam Young, który tworzy ze swoimi przyjaciółmi gang rozrabiaków, ale w gruncie rzeczy jest dobrym dzieckiem. Wysłuchujemy przistoynych i akuratnych profecyi Agnes Nutter odczytywanych przez zawodowych potomków, które choć dziwaczne sprawdzają się całkowicie. Pojawia się romansik między tropicielem wiedźm, a wiedźmą, czyli Newtonem Pulsiferem, a Anathemą Device (co Agnest też przepowiedziała). Świat zaczyna szaleć, a Głód z Wojną, Skażeniem i Śmiercią mkną na swych motorach żeby w końcu zacząć Arnageddon, a za nimi Crowley w płonącym Bentley'u, na różowym skuterze Azirafal w ciele mrs. Tracy z przyklejonym do pleców tropicielem wiedźm, żeby Armageddonowi zapobiec. Czyli ponownie pomieszanie z poplątaniem.
Paradoksalnie rzecz biorąc to podobał mi się ten bałagan. Szaleństwo Pratchetta oderwane od rzeczywistości z nutką zadumy tak charakterystyczną dla Gaimana. Każda z opowiadanych równolegle historii biegnie swoim rytmem i jest przerywana w różnych często dziwacznych momentach, by zacząć się w jeszcze dziwaczniejszych. Ale książki Pratchetta mają właśnie to do siebie, że to co u innych autorów powoduje, że dostaję nerwicy, to u niego wydaje się być jak najbardziej naturalne i na miejscu, a jeśli to wszystko jest jeszcze okraszone tym, co potrafi Gaiman to ja jestem w siódmym niebie. Chociaż muszę się przyznać, że na początku odnosiłam wrażenie, że "Dobry Omen" ma tak naprawdę tylko jednego autora. Z jednej strony to duży plus, bo książka jest spójna (choć w przypadku Pratchetta ciężko mówić o spójności) i nie ma się wrażenia, że pisał ją schizofrenik. Kiedy jednak się wczytać troszkę bardziej to można zobaczyć, że jest w tym wszystkim drugie dno.
Jeszcze słóweczko o okładce. Tak jak w środku, tak i na zewnątrz mamy pomieszanie z poplątaniem. Fajne w niej jest to, że kiedy czytamy książkę to łatwo możemy zidentyfikować postacie, a nawet sytuacje, które się na okładce pojawiły. Zombie Sputnik Corporation świetnie wykonała swoją robotę i zachowała pratchettowski klimat.
Mi się "Dobry Omen" podobał, ale nie jest to książka dla wszystkich, ponieważ trzeba lubić twórczość Pratchetta i Gaimana. Jeżeli sięgnie po nią ktoś, kto nie wie czego się spodziewać to się zrazi, ale jeśli sięgnie po nią ktoś kto uwielbia chociaż jednego z dwóch autorów, to z przyjemnością będzie śledził pomieszanie z poplątaniem jakie panuje w przededniu Armageddonu.
A wnioski jakie z całej tej awantury płyną? Nic wielkiego i wydumanego. Po prostu: czerń jest warunkiem istnienia bieli.

4 komentarze:

  1. Nie czytałam nic ani Pana G, ani pana P. Lubię wątki anielsko-diabelskie, zwłaszcza kiedy się ze sobą plączą. Kto wie, może by mi się to spodobało :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja ta książkę przeczytałam jak jeszcze nazwiska autorów nic kompletnie mi nie mówiły i... uwielbiam Dobry Omen! Co jakiś czas sobie ja czytam dla odprężenia umysłu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widać można i tak :D Mój pierwszy kontakt z Pratchetem był "ała", ale potem poszło z górki ^^ Natomiast Gaimana pokochałam od razu. Panowie są dość specyficzni wiec pewnie dlatego wydawało mi się, że trzeba poznać ich najpierw osobno ^^

      Usuń