środa, 11 grudnia 2013

Houston... Mamy problem

No właśnie, mamy problem, a uściślając to ja mam problem z Grocholą.
Kiedy w księgarniach pojawiła się jej książka "Houston, mamy problem" to chciałam ją mieć już teraz zaraz najlepiej swoją, bo zapowiadało się ciekawie. Babska książka pisana z perspektywy faceta? Czemu nie? No, ale krążyłam dookoła niej i krążyłam, ale potem jakoś coraz bardziej mieszane uczucia mnie ogarniały. Koniec, końców Grochola wylądowała z powrotem na półce w księgarni. W końcu trafił do mnie egzemplarz biblioteczny i chyba dobrze się stało, bo...
Jeremiasz to trzydziestodwuletni facet, który zerwał z dziewczyną. Niby powód wiadomy, ale jednak nie do końca, bo facet sam jakoś nie chce się do tego przyznać. Najpierw wmawia sobie jaka to z jego byłej fleja nie była (no bo jak tu się przed samym sobą przyznać, że się samemu bajzel robi). Kilka prób podleczenia złamanego serduszka na zasadzie: czym się strułeś, tym się lecz. Do tego wszystkiego dochodzi mama, która chce dobrze, cały zastęp kumpli (w tym dwie dziewczyny, z czego jedna się nie liczy, bo w zasadzie jest po tej samej stronie barykady, co reszta męskiego światka), frustracje związane z brakiem roboty w zawodzie i Raszpla, która żyć nie pozwala. A wszystko to okraszone mniej lub bardziej inteligentnymi rozważaniami Jeremiaszka.
To, tak w telegraficznym skrócie, bo dzieje się dużo więcej i komentarzy jest od groma.
No i mi chyba najbardziej się o te komentarze rozchodzi. Jeszcze tak niezdecydowanego faceta nie widziałam! Jak babcię kocham normalnie wzięłabym i udusiła. To mu nie pasuje, tamto nie pasuje, ale z praniem do mamusi leci, bo nie wiem, czy toto pralkę ma, a nawet jeśli to pewnie za trudna w obsłudze. Pozbywa się z domu rzeczy po byłej, ale olejek do kąpieli zostawia, ba nawet się w nim wykąpie. Wszystkich zapewnia, że o Marcie już nie myśli, ale co chwila jest Marta to, Marta tamto. Ah i te błyskotliwe komentarze...
Przebrnięcie przez pierwsze 100 stron to był koszmar. Dłużyło się niemiłosiernie i wprost proporcjonalnie do chęci użycia tępego narzędzia na głowie głównego bohatera i narratora jednocześnie (nawet przy wzięciu poprawki na to, że nie lubię książek z narratorem pierwszoosobowym). Jeremiasz sam nie wie czego chce i utwierdza się w przekonaniu, że świat jest zły, niedobry i be. Największym złem na świecie są kobiety, których on i cała reszta jego płci (solidarność plemników jak się patrzy) nie rozumie. Małżeństwa i stałe związki też są złe i najlepiej byłoby je prawnie zakazać. Z drugiej strony próbuje się wepchnąć w nowe znajomości, niezobowiązujące flirty i zazdrości wszystkim sparowanym elektronom. Nie wyrobiłabym z takim facetem.
Kiedy w końcu się przyzwyczaiłam do sposobu bycia Jeremiasza to już jakoś poleciało i czytało się nawet przyjemnie. Czasem nawet się trochę uśmiałam i co mądrzejsze fragmenty podkreśliłam ołówkiem dla potomności (wiem, że niektórzy twierdzą, że to zbrodnia, ale co ja mogę). Na szczęście mądrości nie pochodziły od Jeremiasza, bo ten to się obraził jak go była wykorzystała seksualnie, ale jakoś nie zatrybił, że sam chciał wykorzystywać, bo jak stwierdził to zdrowo. No i to, co najważniejsze. Gdzieś tak, po 3/4 książki nasz wieczny chłopiec wreszcie zaczął dorastać! Z człowieka o postawie roszczeniowej i tak zwanego "pistoletu" zaczyna nareszcie dostrzegać, że nie on jest najważniejszy na świecie.
Ah! Byłabym zapomniała. Niesmowicie polubiłam Ingę i chciałabym zdecydowanie więcej o niej czytać. W jakiś sposób potrafiła ona wypomnieć Jeremiaszowi jego głupotę i przejść do porządku dziennego nad jego fochami.
Muszę Grocholę pochwalić. Pisała jak facet, co prawda moim zdaniem troszkę zbabiały i rozmemłany, ale facet. To się niestety rzadko zdarza, że kobieta napisze świetnie z perspektywy faceta i odwrotnie. Jak to ujął kiedyś pewien mój znajomy: Dla faceta baby są zbyt skomplikowane, a chłopy dla kobiet zbyt prości w obsłudze.
Powiem jednak szczerze, że chyba wolałabym jednak obejrzeć film na podstawie "Houston, mamy problem". Najlepiej, gdyby Jeremiasza grał Dorociński. Nie wiem, czemu, ale obaj wydają mi się troszkę w ten sam sposób rozmemłani. Po za tym chyba wolałabym jednak obserwować zachowanie tego pana z perspektywy widza, a nie słuchacza jego wywodów i przeżyć wewnętrznych. Bo oprócz tego, że sam Norris jest operatorem kamery, to w książce są takie momenty, że aż proszą się o sfilmowanie. Stąd chyba ten mój problem z Katarzyną Grocholą, że jej książki najlepiej czyta mi się zekranizowane. Bo często są to książki jakby pisane pod scenariusz filmowy.

7 komentarzy:

  1. Ja też mam problem z Grocholą, bo nie mogę się zmusić do przeczytania jakiejkolwiek jej książki. W ogóle mnie nie interesują te historie jako powieści, może właśnie na ekranie szybciej bym to łyknęła. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ekranizacje jej książek są fajne o ile sama Grochola nie miesza w tym paluchów. Generalnie nie było źle, ale jakoś tak mi nie po drodze.

      Usuń
  2. Witaj, dodałem Twój blog do ulubionych i zapraszam do mnie na Imperium Lektur
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. To chyba też poczekam na ekranizację ;). Ale tu się pozmieniało...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tam pozmieniało od razu. Tylko szablon z ptaszkami wcisnęłam.
      O ile Katarzyna Grochola nie zacznie mieszać przy scenariuszu to jest to całkiem niezły materiał na film ^^

      Usuń
  4. Mnie też nie przekonał ten chłoptaś, którego próbowała nam sprzedać Grochola. Szczególnie mnie irytował z tym swoim powtarzającym się "pierniczę".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, gdybym mogła to bym go za to trzepnęła.

      Usuń