wtorek, 3 czerwca 2014

Swoją drogą...

Ktoś kiedyś mnie pytał książki, którego z podróżników lubię najbardziej. Kiedyś bez zastanowienia podałabym nazwisko Wojciecha Cejrowskiego, ale potem gdy postawiłam go w jednym rzędzie z innymi podróżnikami wypadł mocno blado. Kiedy ostatnio czytałam jakąś jego książkę (chyba "Rio Anaconda") zapachniało mi sporą dawką hipokryzji, a ja jako czytelnik czułam się traktowana mocno z góry. Teraz na jego miejsce pewnie wskoczyłaby Beata Pawlikowska, ale brak jej książek w bibliotekach i zaporowe ceny w księgarniach trochę odstraszają. Pewnie znalazłoby się jeszcze kilku autorów, ale ostatnio zdecydowanie na czoło peletonu wysunął się Tomek Michniewicz. Gdy przeczytałam "Samsarę" z miejsca zakochałam się w jego sposobie pisania i takim sposobem w swojej biblioteczce mam wszystkie jego książki, a czasem zaglądam też na bloga.
Zabierając się za "Swoją drogą. Opowieść o trzech podróżach po inne życie" wiedziałam już mniej więcej czego mogę się spodziewać - barwnych opowieści o niesamowitych przygodach i wielkich tarapatach w jakie zwykle pakuje się autor. Tym razem jednak było trochę inaczej. Autor wybiera trzy osoby i proponuje im podróż, która ma zmienić ich życie, sposób patrzenia na świat oraz ludzi.
Na pierwszy ogień idzie dawno niewidziany znajomy, który porzucił marzenia o zbawianiu świata i zajął się pracą. Taką nudną pracą w korporacji, w której jak sam stwierdza przerzuca tylko papiery z miejsca na miejsce. Tomek proponuje mu więc wyprawę w dowolne miejsce na świecie, stawia tylko jeden warunek - ma podjąć decyzję natychmiast. Marcin wybiera, więc Afrykę, która kiedyś była mu bliska i tak panowie jadą obserwować życie powoli zanikających we współczesnym świecie Pigmejów. Tam Marcin musi w zasadzie nauczyć się jak przebywać w dżungli i radzić sobie ze wszystkim w bardzo prymitywnych warunkach. Autor opisuje ich różne przygody np. ugrzęźnięcie samochodu w błocie i bohaterskie wypychanie go albo sytuacje bardziej poważne jak choroba Marcina, która kończy podróż, czy próba pomocy dziecku, któremu wdało się zakażenie w ranie na stopie.
Kolejną osobą jest jego żona Marianna, która musi znosić żywot słomianej wdowy, bo Tomek jest wiecznie w rozjazdach. Ich podejście do podróży jest skrajnie różne. Ona - to basen, plaża i drink z parasolką. On - błoto, choroby i wszelakiej maści tarapaty. Kiedy, więc Marianna decyduje się jechać z Tomkiem do Arabii Saudyjskiej ten jest nieco przerażony, a jego ojciec uznaje go za idiotę. Gdy docierają na miejsce dochodzi kobieta szybko ulega frustracji spowodowanej tym, że jest mnóstwo ograniczających ją praw. Jednak im dłużej przebywa w Arabii tym bardziej zaczyna ona zmieniać swój stosunek do tego państwa, jednocześnie dostrzegając jak bardzo wybiórcze są media w informowaniu ludzi o tym, co się tam dzieje.
Trzecią osobą jest ojciec Tomka. Autor wymyślił sobie, że będzie to podróż, która pozwoli im załagodzić jakoś napięte stosunki i dodatkowo sam decyduje, gdzie zabierze tatę. Celem ich podróży jest Nowy Orlean i tamtejsza muzyka. Panom nie jest łatwo się ze sobą porozumieć, ale przynajmniej próbują, a w tle towarzyszy im muzyka, która narodziła się wśród niewolników właścicieli plantacji bawełny. Koniec końców jednak nie udaje im się porozumieć i podróż przynosi rozczarowanie. Tomek nie jest w stanie zrozumieć, czemu jego tata nie jest szczęśliwy i nic nie chciał, nie chce zmienić w swoim życiu. Jego tata dalej nie potrafi zrozumieć czemu Tomek woli szaleć po świecie zamiast podjąć się "dorosłych" zobowiązań.
W moim odczuciu ta książka mocno różni się od dwóch poprzednich. Pióro Michniewicza dalej jest lekkie, a sposób pisania bardzo ciekawy. Jednak tym razem historie te nie mają nawet lekkiego zabarwienia awanturniczo-przygodowego, ale jest to bardziej próba opisania przeżyć drugiego człowieka, który ma zupełnie inny stosunek do podróży niż autor. Nic nie jest przerysowane i podbarwiane żeby był ciekawszy materiał, bo przecież przyjemniej byłoby przeczytać, że podróż do Nowego Orleanu ponownie połączyła ojca z synem, a pewien starszy Saudyjczyk uświadomił Tomkowi jaki ma skarb w domu i, że bojąc się podejmować pewnych decyzji mnóstwo traci. Jednak tak nie jest i dobrze, bo były by to kolejne historie jakich wiele. Po za tym można się śmiać, czasem powieje grozą, a czasem fabuła rozwija się jak filmach o Indianie Jonesie (choć to nieco rzadziej niż w poprzednich książkach).
Do tego wszystkiego autor wplata mnóstwo swoich spostrzeżeń na temat danego kraju, czy zjawiska konfrontując je ze stereotypami jakie na ten temat krążą wśród ludzi. W całej książce jest też mnóstwo zachęcania do podążania swoją drogą i spełniania marzeń, a nie tylko życia nimi.
Książka podobnie jak dwie poprzednie trzyma poziom i jest warta polecenia. Mnie wchłonęła bez reszty, mimo, że tym razem było w niej trochę więcej refleksji i przemyśleń. Warto było czekać na kolejna książkę Tomka Michniewicza i mam nadzieję, że warto będzie czekać na następne. "Swoją drogą" dołączyło już do mojej skromnej kolekcji, choć pewnie teraz puszczę je w obieg, bo warto takie książki promować.

P.S.
Pozdrowienia z Lublina ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz