wtorek, 18 lutego 2014

Gdy na pustyni wyrośnie las...

Do samej "Diuny" wracam często i podobnie jak do książek J.R.R. Tolkiena z uporem godnym maniaka. Nigdy jednak tak naprawdę nie odważyłam się sięgnąć dalej, bo kiedyś na "Dzieciach Diuny" trochę się sparzyłam. Teraz jednak z przyjemnością stwierdzam, że zabranie się dalsze części było całkiem dobrym pomysłem.
Arrakis się zmienia. Nie jest już to ta sama planeta, która stworzyła nieugiętych fremenów - pełnych honoru i specyficznej moralności ludzi żyjących na pustyni i jak nikt potrafiących do perfekcji wykorzystywać minimalne ilości wilgoci. Ludzi oddających cześć szej-huludowi, ale jednocześnie traktować czerwie jak wierzchowce. Jednak, gdy Paul Muad'dib dokonał swojej rewolucji i zaczął ekologiczną transformację planety coś zaczęło się zmieniać... Wraz ze wzrastająca ilością wody pustynia zaczęła porastać różnego rodzaju roślinnością zaczęło dochodzić do rozluźnienia obyczajów. Coraz trudniej młodym ludziom było zrozumieć konieczność utrzymania reżimu wody. Religia stworzona dookoła Paula, zaczęła się rozrastać do niebotycznych rozmiarów, a kapłani chcąc utrzymać władzę nad ludem z różnych planet i układów zaczęli modyfikować to, co ustanowił Atryda do tego stopnia, że przypisywali mu coś czego nie zrobił lub nie powiedział. Uczynili go bogiem, choć sam z boskości zrezygnował.
Po dziewięciu latach odkąd Paul Atryda odszedł na pustynię sprawy zaczynają się komplikować. Na Diunę wraca lady Jessika, która do tej pory przebywała na Kaladanie. Nikt tak naprawdę nie wie po co wraca, choć oficjalną wersją są odwiedziny wnucząt. Mimo to wokół tego zdarzenia zaczynają krążyć różne plotki o powrocie matki Muad'diba do zakonu Bene Gesserit, a prawdziwym powodem jej powrotu nie jest miłość do osieroconych wnuków, ale próba podtrzymania planu hodowlanego i dążenie do skrzyżowania rodzeństwa.
Jednak nie tylko lady Jessika jest niewiadomą w tym równaniu. W Arrakin coraz głośniej słychać o tajemniczym Kaznodzieji, który wygłasza przemowy niejednokrotnie będące w uszach kapłanów religii Muad'diba herezjami. Wielu ludzi natomiast wierzy, że ów ślepiec z serca pustyni jest kimś więcej niż pustynnym szaleńcem wiedzącym...
Kolejnymi niewiadomymi są Przedurodzeni: Alia, Leto i Ghanima, którzy muszą stawiać czoło tysiącom istnień zapisanym w ich pamięci i tylko najsilniejsi z tej trójki będą w stanie sprostać wyzwaniu. Będą w stanie zachować swoje dusze i nie stać się Paskudztwami, opętanymi... Niestety wszystko wskazuje, że najsłabszym ogniwem może być Alia.
Takich niewiadomych w tym równaniu jest jeszcze bardzo dużo i spokojnie można powiedzieć za Guerneyem bądź Duncanem, że jest to jak finta w fincie w fincie. Do tego wszystkiego praktycznie nikt nie zdaje sobie sprawy z tego jak bardzo od klimatu Diuny zależy całe Imperium...
Co mogę powiedzieć o "Dzieciach Diuny"? Pewnie sporo, bo skończyłam ją czytać w niedziele, a dopiero teraz zebrałam się, żeby coś napisać. Jest to książka pełna intryg, polityki i próbą pokazania konsekwencji, do jakich doprowadziło zachowanie i procesy uruchomione przez Paula, Alię, lady Jessikę, a nawet Gildię Planetarną i Bene Gesserit. 
Trzeba naprawdę uważnie czytać te część, żeby zrozumieć co się dzieje. Jednak autorowi często udaje się wyprowadzić czytelnika w pole. Na przykład niewielu ludzi wie, co tak naprawdę planują bliźnięta, które bardzo często ze względu na wiek są ignorowane, ale po jakimś czasie okazuje się, że ktoś jednak przewidział ich ruchy.
Intryga goni intrygę, a bohaterowie jak w szachach próbują nawzajem rozgryzać swoje plany. Jednym wychodzi to lepiej, drugim gorzej, a gra toczy się o dużą stawkę i każdy najmniejszy błąd może kosztować życie.
Tak jak w przypadku poprzednich części pojawiają się tutaj wątki ekologiczne. Herbert pokazuje, że próby kształtowania środowiska według własnego planu może mieć daleko idące konsekwencje, ale też z drugiej strony pokazuje jak niewielu ludzi jest w stanie to zrozumieć. Pokazuje jak silna ingerencja na korzyść człowieka może się potem na nim mocno odbić, co jednak ludzi nie obchodzi, bo nie są w stanie myśleć długofalowo albo unikają myślenia o potencjalnych konsekwencjach.
Była tylko jedna rzecz, która mnie strasznie irytowała podczas czytania. Nie było to tłumaczenie, bo do kul świętojańskich zdążyłam się już przyzwyczaić, ale błędy. Książka wypożyczona z biblioteki została wydana przez Phantom Press w 1992 roku i zawierała strasznie dużo literówek, które sprawiały, że głupiałam np. przez pół książki żołnierze rodu Corrino nazywani byli sardaukarami, a przez kolejne pół saradaurukurami. To jeden z wielu przykładów, było tego znacznie więcej i strasznie irytowało, ale koniec końców nie odebrało uroku "Dzieciom Diuny".
Teraz z niecierpliwością czekam aż ktoś w końcu odda do biblioteki "Boga Imperatora Diuny", bo Herbert napisał trzecią część sagi w taki sposób, że po prostu muszę sięgnąć po następne.

Książka bierze udział w: Wyzwaniu bibliotecznym u MK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz