środa, 8 października 2014

Głodowe igrzyska

Mam malutką (półtoragodzinną) przerwę między tym aż mi ugotuje się pożywka dla muszek, a tym aż wystygnie i będzie można na niej posiać drożdże. Wykorzystam więc chwilę i napiszę słowo o "Igrzyskach śmierci" Suzanne Collins, bo w końcu się przełamałam i sięgnęłam po nie.
O czym są "Igrzyska śmierci" pewnie każdy wie, bo albo czytał książkę albo miał okazję oglądać film. W telegraficznym skrócie wygląda to tak, że Kapitol stolica państwa Panem powstałego na gruzach USA twardą i bezwzględną ręką rządzi otaczającymi je dystryktami. Czemu nikt się nie buntuje? Z tej prostej przyczyny, że kiedyś brutalnie stłumili bunt, a na pamiątkę swojego zwycięstwa urządzają rokrocznie Głodowe igrzyska, w których na śmierć i życie walczą po dwie osoby, a w zasadzie młodzież (chłopak i dziewczyna) z każdego z dystryktów. Wszystko byłoby tak jak zwykle, gdyby nie jeden drobny szczegół. W 12 dystrykcie dochodzi do niesamowitego wydarzenia, do Igrzysk zgłasza się ochotniczka Katniss Everdeen, która chce zastąpić swoją młodszą siostrzyczkę. Od tego momentu nic nie jest normalnie (o ile wcześniej można było o normie mówić)...
Książka Collins ma swoje plusy i minusy. Ciekawy pomysł na świat, w którym żyją bohaterowie, nawet sposób narracji i czas, w którym ona jest były ciekawe, chociaż dalej zostaje przy tym, że nie lubię narracji pierwszoosobowej i główni bohaterowie doprowadzają mnie w tedy do szału. W sumie nie inaczej było w przypadku Katniss, ale o tym za chwilę.
Niestety z postaciami było już gorzej. Boleśnie przerysowani mieszkańcy Kapitolu bardziej przypominali mi mieszkańców zakładu psychiatrycznego, którzy uciekli na wolność niż garstkę bezwzględnych ludzi trzymających w ryzach cały kraj. Z drugiej strony uciśnieni mieszkańcy dystryktu 12 w ogóle nie powinni być w stanie wydobywać węgla nawet w ciężkich warunkach, bo odnosiłam wrażenie, że bardziej przypominają więźniów obozów zagłady niż górników. Podkreślało to nawet to, że główna bohaterka uciekała do lasu za płot żeby wyżywić rodzinę, więc 12 dystrykt musiał być niesamowicie malutki, a z wcześniejszego opisu wcale to nie wynikało.
Bohaterowie obserwowani oczami narratorki byli jednowymiarowi. Albo dobrzy, bo Katniss ich lubiła albo reprezentowali zło wcielone, bo ich nie lubiła ewentualnie wietrzyła we wszystkim podstęp. Biedny Peeta wyszedł przy niej na rozmemłanego szczeniaczka, który z długo skrywanej miłości do dziewczyny byłby w stanie dać się zabić (co też prawie mu się udało). Po za tym sama Katniss jakoś do mnie nie przemówiła, mimo iż niestety słyszy się całkiem sporo takich historii, w których to nastolatki musiały przejąć obowiązki rodziców, bo ci zmarli lub byli w jakiś sposób niewydolni. Powinnam podziwiać te dziewczynę, ale jakoś całym swoich zachowaniem i przemyśleniami sprawiała, że miałam jej dość. O dziwo, o wiele lepiej wyglądało to w filmie. Przynajmniej bohaterka wykreowana przez Jennifer Lawrence nie wydawała się aż tak wyprana z uczuć jak jej książkowy pierwowzór.
Nie wiem, może to po prostu nie mój typ bohatera i klimat powieści. Chociaż czytałam i oglądałam sporo obrazów w klimatach postapokaliptycznych (a "Igrzyska śmierci" chyba można do takiej kategorii zaliczyć). Poznałam wielu niekoniecznie sympatycznych i dających się lubić bohaterów, którzy czymś co zrobili uruchomili lawinę wydarzeń prowadzącą do zmian. Jednak ja mam wrażenie, że książka oprócz całego przeglądu emocji (chociaż dominują tutaj te negatywne wobec całego świata) głównej bohaterki jest dość przewidywalna i mimo pozorów różnorodności jest tak naprawdę czarno-biała. Zarówno pod względem otoczenia, jak i podziału na tych dobrych i tych złych.
Po za tym mimo narratora pierwszoosobowego miałam wrażenie, że to wszystko tak na dobrą sprawę dzieje się po za czytelnikiem. Tak jakby oglądać kłótnie gimnazjalistów przechodzących pod blokiem przez zamkniętą szybę z pierwszego piętra. W niczym też autorka nie sprawiła, że chciałabym sięgnąć po kolejne części.
O dziwo film podobał mi się bardziej, ale też nie był jakąś rewelacją i nie sprawił, że pobiegłam i pobiegnę do kina na następne części. Dla mnie kolejna książka dla młodzieży, którą się przeczyta bez wypieków na twarzy (gdzie te czasy, że człowiek zarywał noc żeby dowiedzieć się, co się stanie z bohaterami?!), odniesie do biblioteki i zapomni, że coś takiego w ogóle było. Chociaż z drugiej strony przy zalewie świata książkami, w których rządzą wampiry i ich bezmózgie dziewczyny (tak, tak piję do "Zmierzchu") to książka Suzanne Collins wypada całkiem nieźle. Na swoje szczęście chyba już z tego wyrosłam.


Książka bierze udział w Wyzwaniu bibliotecznym u MK


Źródło ilustracji:
http://mediarodzina.pl/zasoby/images/vbig/igrzyska_smierci.jpg

4 komentarze:

  1. Film oglądałam, a za książkę chyba się nie wezmę... Jeden jamochłon umysłowy tak nad nią piał z zachwytu, że udało się mu mnie odstraszyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I chyba dobrze, bo by Ci ewidentnie nie siadła :P

      Usuń
  2. Ja strasznie długo się przekonywałam do tej książki... Jeszcze nie znałam wtedy gatunku i wydawało mi się, ze fantasy dla młodzieży po prostu nie może być dobre, to nie dla mnie i koniec. Ale całe szczęście, że się przemogłam, bo uwielbiam całą serię... Czytaj dalej, według mnie druga część jest najlepsza :)

    http://pasion-libros.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś, ale na razie jestem zdania, że to nie mój klimat i "Igrzyska" mi nie siadły.

      Usuń