czwartek, 3 kwietnia 2014

Włoskie buty

Są książki, które wpędzają mnie w depresyjny nastrój, a mimo to w jakiś sposób kończą się z iskierką nadziei, że może być lepiej. Siadam w tedy najczęściej na łóżku i staram się odgonić natrętne myśli o tym, że tak naprawdę czas przelatuje mi przez palce, a życie biegnie obok swoim własnym torem. Wszyscy, których znam posuwają się do przodu, a ja tkwię w martwym punkcie, ale za chwilę coś się dzieje i myśli odzyskują spokój. Do takich samych rozmyślań popchnęły mnie "Włoskie buty" Henninga Mankella.
Główny bohater książki po przejściu na emeryturę zaszył się na samotnej wyspie gdzieś na Bałtyku pozwalając by życie przepływało obok niego. Woli od życia stagnację i wizyty listonosza hipochondryka. Jednak, któregoś zimowego dnia na jego wyspie pojawia się kobieta i przewraca życie Fredericka Welina do góry nogami. Porzucona, dawna kochanka domaga się spełnienia obietnicy, którą jej złożył przed czterdziestu laty. Tym sposobem Frederick Welin mimo oporów zostaje wypchnięty do życia przez śmiertelnie chorą kobietę. Wszystko, co się wokół tego mężczyzny zaczyna dziać zmusza go do tego by w końcu stanąć twarzą w twarz z problemami od których uciekł na wyspę odziedziczoną po dziadkach i rozliczyć się z przeszłością.
"Włoskie buty"  to moja druga książka Mankella, która nie jest kryminałem. Wcześniej czytałam "Mózg Kennedy'ego" wobec, którego mam teraz trochę mieszane uczucia, ale mimo to myślę, że warto po niego sięgnąć. Ta książka jest jednak zupełnie inna, chociaż przez większość czasu doprowadzała mnie niemal na skraj depresji.
Przez większość czasu Frederick nie chce poddać się zmianom i uparcie trzyma się swoich wewnętrznych demonów oraz przyzwyczajeń. Kiedy w końcu Harriet wyciąga go z jego wewnętrznej ucieczki zderza się on ze wszystkim od czego uciekł i dalej próbuje uciekać. Dużo czasu upływa zanim zaczyna godzić się sam ze sobą i odzyskiwać spokój ducha. Dużo czasu zajmuje mu też podejmowanie decyzji, które sprawiają, że w końcu zaczyna żyć, a nie wegetować. Jego historia jest mocno depresyjna, ale kiedy zbliża się do końca coś zaczyna się zmieniać, choć sam bohater nie do końca potrafi się z tym pogodzić.
Książka jest pisana w narracji pierwszoosobowej, ale tym razem mi to nie przeszkadzało. Bohater nie popadał ze skrajności w skrajność tylko prowadził wewnętrzny dialog i opisywał co się dzieje wewnątrz jego duszy, jak lawina uruchomiona przez dawną miłość zmienia jego życie, a także jak odbiera on innych ludzi i ich zachowania. Ma się czasem wrażenie, że czytelnik jest psychologiem, któremu zwierza się stary człowiek, który chciał uciec przed światem i dożyć końca na wyspie.
Nie brakuje tu dziwnych postaci, które w jakiś sposób się wyróżniają, ale ich dziwactwa przez nieco niemrawy charakter Fredericka nie rażą w oczy. Mogą się one wydawać nawet całkiem normalne, ale każda z tych postaci wywołuje w raczej obojętnym na wszystko starszym człowieku jakieś emocje.
Jak wspomniałam na początku nie jest to zbyt radosna historia, ale jest przy tym do tego stopnia nieprzewidywalna, że gdy dociera się do końca książki czuje się jakieś takie ciepełko na sercu. Bo okazuje się, że mimo tego wszystkiego, co się stało Frederick daje się wyrwać ze swojego skostniałego świata i zaczyna żyć.
Henning Mankell mierzy się w tej książce z problemami samotności, starości i umierania. Pokazuje, że człowiek może sam dobrowolnie skazać się na wygnanie przez zaszycie się z dala od ludzi. Jednak nie jest to jedyny rodzaj wygnania. Główny bohater skazał się też na wygnanie wewnętrzne, którego manifestacją były wszelkie próby zrażenia do siebie listonosza Janssona.
Po za tym dotyka też problemów ludzi starszych stojących już przy końcu życia. Pokazuje ich potrzebę rozliczenia się z przeszłością i naprawienia błędów w obliczu śmierci. Pisarz pokazuje, że można to robić na różne sposoby i niekoniecznie zbierając całą rodzinę w jednym miejscu, ale np. odbywając podróż, która niekoniecznie musi być przyjemna. pokazuje jak ze strachem przed śmiercią radzi sobie osoba w stanie paliatywnym, a jak osoba zdrowa, która weszła w jesień życia i jest świadoma tego, że kiedyś nadejdzie koniec.
Mimo to książka kończy się pozytywnie pozostawiając czytelnikowi nadzieję, że życie jest  nieprzewidywalne i w każdej chwili może nas zaskoczyć happy endem.
A dlaczego "Włoskie buty"? To chyba pewien rodzaj figury stylistycznej, ale żeby o tym się przekonać to trzeba książkę przeczytać.
Ja ze swojej strony polecam i uważam, że jest dużo lepsza od "Mózgu Kennedy'ego". Trochę teraz żałuję, że nie weszłam po nią do księgarni, gdy zobaczyłam. Kto wie, może kiedyś dorobię się swojego egzemplarza.

Książka bierze udział w Wyzwaniu Bibliotecznym u MK



Źródło ilustracji:
http://static.polityka.pl/_resource/res/path/b6/6e/b66ee28e-a332-4d61-90a9-eb7b36c86b47_470x

2 komentarze:

  1. Trudno mi kojarzyć nazwisko Mankella z literaturą inną niż kryminalna. Nie wiem czy chcę przeczytać tę książkę, na razie chyba nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Włoskie buty" warto przeczytać! jak trochę ochłonęłam to jeszcze bardziej mi się podobają

      Usuń