środa, 29 stycznia 2014

Pielgrzymki, negocjacje i ból głowy

Koniec semestru to raczej okres bardzo gorący, a ja w tym roku mam wątpliwą przyjemność oglądania go z drugiej strony biurka. I niestety z dnia na dzień jestem co raz bardziej zdenerwowana, sfrustrowana i zaskoczona tym, co od niektórych słyszę. Do tego po setnym powtórzeniu i próbie umówienia się na cokolwiek wracam do domu z potwornym bólem głowy.
Cała moja przygoda zaczęła się już w zeszłym tygodniu od tego, że musiałam pooddawać oceny z tak zwanych przedmiotów blokowych. Na moje szczęście robiłam sobie notatki na bieżąco w Excelu i wystarczyło to wydrukować, po uprzednim usunięciu różnych studenckich kwiatków, które sobie zapisywałam w komentarzach. 
Było to nawet całkiem zabawne np. podczas jednego z przedmiotów studenci mieli przeczytać i zaprezentować prace z artykułu na dany temat. Wiadomo, że nie jest łatwo opracować angielski artykuł z marszu, ale na swoje usprawiedliwienie miałam to, że udostępniłam komputer z wujkiem Google i można było sprawdzać to czego się nie było pewnym. I tak od jednej grupy dowiedziałam się, że środki zawierające chlor mają działanie oczyszczające na wody powierzchniowe, a ryby mają gile (ang. gills - skrzela). Z tymi "gilami" było o tyle zabawnie, że studenci uparcie w nie brnęli mimo, że zwróciłam uwagę na błąd.
Inny numer wywinął profesor, który koordynował blok zajęć prowadzonych przez moją katedrę. Namieszał do tego stopnia, że studenci zamiast podzielić się w grupie na osoby robiące prace z fizjologii i mikrobiologii, to zrobili prezentacje tylko mikrobiologiczne. Samo to w sobie nie byłoby problemem, gdyby nie to, że Pan profesor uznał, że prezentacja to ma być 1/2 oceny z naszego bloku! Przez tydzień zastanawialiśmy się jak ten problem rozwiązać, po czym profesor wpadł do nas jak gdyby nigdy nic z dziennikami i gotowymi ocenami.
Teraz niestety coś mniej przyjemnego i przyprawiającego mnie o tępy ból głowy. Przez cały semestr prowadziłam z koleżanką przedmiot o nazwie fizjologia zwierząt. Nie jest to łatwy przedmiot, bo leci się przez wszystkie układy narządów we wszystkich możliwych kontekstach. Od anatomii, przez funkcjonowanie w różnych grupach zwierząt i ewentualne zaburzenia. Cały semestr trułam grupie o tym, że trzeba się uczyć na bieżąco i łapać przynajmniej po jednym punkcie za rozmowę na ćwiczeniach. Niestety było to trochę jak rzucanie grochem o ścianę, bo nasze robaczki uznały, że przedmiot jest łatwy i mogą go olać. Nieciekawie się zrobiło, gdy ich podliczyłam i okazało się, że tylko jedna osoba na 12 będzie w stanie bez problemu dostać tróję.
To spowodowało niekończące się pielgrzymki i negocjacje o to by wyżebrać chociażby minimalną ilość punktów. Same te pielgrzymowanie i to, że nagle moja grupa sobie przypomniała jaki jest mój adres mailowy nie byłoby złe, ale... No właśnie.
Od poniedziałku część mojej grupy łazi za mną umawia się na konkretne rzeczy i albo nie przychodzą albo przyjdą, ale twierdzą, że umawiali się na coś zupełnie innego. Na dodatek wszystko chcą już na teraz zaraz...
Koszmar!
Naprawę teraz rozumiem jak czuje się nauczyciel, który wystawia oceny i jeszcze bardziej rozumiem sens chińskiego przekleństwa: "Obyś cudze dzieci uczył".
Uh.... Przepraszam za jęczenie, ale musiałam się gdzieś wygadać. Mam nadzieję, że muszę po prostu nabrać wprawy i przestać się tym wszystkim tak bardzo przejmować.
Na szczęście mam jedno miejsce gdzie się mogę schować przed tym dzikim wiecznie czegoś chcącym
tłumem (nie żeby wszystko szło załatwić po dobroci jeszcze jak semestr trwał). Jest to lab, gdzie trzymam swoje ukochane zyzusie i wiem, że niewiele studentek ma tam odwagę wejść, bo pająki są be, straszne i fu :) 
A maluszki rosną i jedzą jak oszalałe, nawet ta grupa, która w ramach eksperymentu jest karmiona muszkami pasionymi na pożywce z kadmem (choć te szkraby rosną nieco wolniej).
Z książkowych planów na dniach powinnam skończyć drugą z książek Nelle Neuhaus i powinna pojawić się recenzja obu pozycji. Na razie jestem pod dużym wrażeniem i trzymają poziom ze "Śnieżki".

P.S.
Mam nadzieję, że nikt się na mnie za te żale nie obrazi


Źródło ilustracji:
http://demotywatory.pl/uploads/201101/1296062189_by_ZnVr_600.jpg

6 komentarzy:

  1. A więc bycie "po drugiej stronie" również przyjemne nie jest :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety... W tym układzie żadna ze stron nie jest fajna, co wiem już z własnego doświadczenia

      Usuń
  2. U mnie, z perspektywy "pilnej i solidnej studentki" tekst z obrazka wygląda zupełnie inaczej. Zawsze z przerażeniem, ale i fascynacją obserwuje, jak wraz z nadejściem sesji "populacja studentów zwiększa się", ludzie przypominają sobie że przecież coś kiedyś studiowali, że może wypada się pokazać na uczelni ten raz w semestrze... I zaludniają się te niegdyś opustoszałe korytarze, które potrafiły roznieść echo sypiących się notatek. I znowu ciężko przedostać sie z punktu A, do punktu B. Znowu przy wodopoju (automacie z kawą) rozgrywa się walka o przetrwanie... Z jednej strony współczuję, z drugiej bardzo zazdroszczę - mam nadzieję, że kiedyś (z nieukrywaną satysfakcją) będę patrzeć na studentów z drugiej (lepszej) strony biurka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie specyfika wydziału, choć jeśli chodzi o wykłady to faktycznie aule zieją pustkami ew. jednym zaspanym studentem.
      Najgorsze jest to, że się ostrzegało i prosiło, a na koniec i tak są pielgrzymki, jeszcze czekam, a nóż pokaże się widmo, które przyszło na jedne zajęcia, a potem zniknęło.
      No to trzymam kciuki i życzę spełnienia planów ^^

      Usuń
    2. Oj, u mnie WSZYSTKIE wykłady nie kończące się egzaminem są na ocenę więc lepiej wiedzieć co się na nich dzieje... :D

      Usuń
    3. Hmmmm... To by było dobre :D

      Usuń