wtorek, 21 stycznia 2014

Nic ciekaweeegooo...

Pamięta ktoś jeden ze skeczy kabaretu Ani Mru Mru, w którym parodiowali randkę w ciemno i w którym Michał Wójcik śpiewa: "Nic ciekaweeegooo"? No to właśnie to mam ochotę zaśpiewać, po przeczytaniu "Kobiety ze znamieniem" Hakana Nessera.
Jest to czwarta książka z serii z komisarzem Van Veeterenem, w której komisarz i jego współpracownicy muszą się zmierzyć ze sprawą, w której jedynym powiązaniem pomiędzy ofiarami wydaje się tylko to, że kiedyś razem byli w wojsku. jednak ofiary łączy znacznie więcej niż widać na pierwszy rzut oka. Ktoś najpierw nęka je dziwnymi telefonami, w których nie pada ani jedno słowo, ale leci stara piosenka przywołujące wspomnienie tego o czym woleli by zapomnieć. 
Śledztwo w sprawie pierwszego morderstwa utyka w miejscu, gdy dochodzi do kolejnego nieco rusza, ale wszystko wskazuje, że nie jest ostatnie i będą kolejne ofiary. Tymczasem policja tak na dobrą sprawę nie ma żadnych sensownych pomysłów i tropów. Nawarstwiają się pomysły i ilość zadań do zrobienia żeby wyłowić chociażby najmniejszy związek pomiędzy ofiarami.
No właśnie... Powinno być ciekawie. Minimalna ilość punktów zaczepienia, mnóstwo teorii i zespół, który do tej pory świetnie radził sobie z różnymi dziwnymi sprawami. Dodatkowo Nesser pozwolił zajrzeć jak sprawa wygląda z perspektywy mordercy i ofiary.
Niestety na nic się to zdało, bo cała opowieść jest najzwyczajniej w świecie nijaka. Śledztwo się ciągnie w
nieskończoność, policjantom się nie chce i mam wrażenie, że gdyby morderca wykończył nawet całą trzydziestoosobową grupę ze szkoły oficerskiej to za bardzo by się nie przejęli. Morderca też raczej za ciekawy nie jest i motywy jego działania są podane na tacy w ostatnim rozdziale, a wolałabym sama do tego dochodzić i główkować. Ofiary jak to ofiary, jedna wpada w panikę, druga też wpada w panikę, ale ogarnia się i chce jakoś temu zapobiec. Generalnie nic ciekawego.
Książce brakuje dynamiki, charakterystycznej dla kryminału skandynawskiego analizy kondycji społeczeństwa oraz zagłębienia się w portretach psychologicznych postaci. 
Wszyscy bohaterowie, którzy przewijają się przez strony "Kobiety ze znamieniem" są bardzo stereotypowi i w swoich klasach wręcz identyczni. Policjanci są zmęczeni ogólnie życiem i pracą, co powoduje, że im się nic nie chce. Morderca jest klasycznym przypadkiem, który się mści za krzywdy swoje lub cudze. Żony zajmujące się domem to klasyczne idiotki, które gdyby mogły zapomniałyby jak się nazywają, ale wiedzą, że nowy środek do czyszczenia piecyka jest lepszy niż ten stary. Natomiast kobieta, która rozwiodła się ze swoim znienawidzonym mężem jest silną i zaradną kobietą, która na wieść o śmierci byłego męża jednak potrafi wykrzesać jakieś resztki uczuć. Cała reszta jest natomiast idealnie bezbarwna, podobnie jak tło, w którym rozgrywa się całe to przedstawienie.
Podstawowym zarzutem, który za każdym razem wraca w przypadku serii z Van Veeterenem jest taki, że tak naprawdę nie wiadomo, gdzie to się wszystko dzieje. Mnogość zapożyczeń z różnych nadbałtyckich języków jest tak duża, że trudno gdzieś zlokalizować Maardam. To samo w sobie nie byłoby problemem, gdyby nie to, że autor często wspomina o konkretnych miejscach np. syn pierwszej ofiary studiował w Niemczech, a ostatnia z ofiar prowadziła firmę importową, która sprowadzała towary ze Skandynawii. Dostawałam w takich momentach kręćka, bo mój mózg chciał miejsce akcji upchać w jakimś konkretnym miejscu na mapie. Wydaje mi się, że lepiej byłoby po prostu wymyślić jakieś miejsce gdzieś w Skandynawii lub innym z krajów nadbałtyckich. 
Kolejnym minusem są dialogi albo ich brak. Były papierowe, nijakie i gdyby pozbyć się wszystkich myślników, to spokojnie mogłyby być częścią litego tekstu. Nic nie wnosiły i powtarzały tylko to, co już dawno się wiedziało. 
Co ciekawe tym razem sam Van Veeteren nie doprowadzał mnie do szału, bo nie było go w cale tak bardzo dużo. Pojawiał się czasem i coś tam pobuczał pod nosem, porozdzielał zadania, a potem wynosił się do siebie słuchać muzyki.
Jedynym powodem dlaczego doczytałam te idealnie nijaką lekturę było to, że chciałam się w końcu dowiedzieć, czy moje domysły z pierwszych dwóch rozdziałów były prawidłowe.
Naprawdę im więcej książek z tej serii czytam tym bardziej się zastanawiam, czemu wszyscy je zachwalają i każą szukać drugiego dna, którego za nic nie potrafię dostrzec. Nie wiem też za co dostają one nagrody, bo według angielskiej wikipedii "Kobieta ze znamieniem" została w 1996 roku nagrodzona tytułem Najlepszej Szwedzkiej Powieści Kryminalnej.
Podsumowując. "Kobieta ze znamieniem" jest na mój gust książką przeciętną, nudną i nie wartą większej uwagi, chyba, że ktoś podejmuje się trudu zmierzenia z serią o Van Veeterenie. Ja niestety chyba nie dam rady przebrnąć przez kolejne części.

Książka bierze udział w: Wyzwaniu Bibliotecznym u MK


Źródła ilustracji:
http://pu.i.wp.pl/k,Mzc0MDM0NzIsMzU0MzIx,f,kabaret.ani.mru.mru_5_.jpg
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/184014/kobieta-ze-znamieniem

4 komentarze:

  1. Nie czytałam jeszcze żadnej książki tego pisarza, ale wyczuwam tutaj sytuację podobną do twórczości Edwardsona, który też jest laureatem wielu nagród, a pierwszy tom jego serii to mocno średni kryminał. I też czasami wiało nudą niestety. Z ciekawości na pewno sięgnę po pierwszą część cyklu Nessera, muszę się przekonać jakie wrażenie na mnie wywrze. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe. Z Edwardsonem nie miałam jeszcze przyjemności, ale trochę podświadomie go unikam jak na razie. Jak chcesz troszkę o pierwszej części cyklu z VV to tutaj jest gdzieś recenzja :)

      Usuń
    2. Mam podobnie jak Dominika, pewnie także sięgnę raczej z ciekawości i aby sprawdzić jak ja na nią zareaguję. Recki oczywiście dodane do wyzwania;)

      Usuń
    3. Wiadomo, zawsze warto samemu sprawdzić :)
      Dzięki

      Usuń