czwartek, 30 stycznia 2014

"Przyjaciele po grób", potrafią zadawać "Głębokie rany"

No i skończyłam! Po spektakularnym rozpoczęciu roku książką "Śnieżka musi umrzeć" nie zastanawiałam się długo w bibliotece nad zgarnięciem pozostałych dwóch pozycji Nelle Neuhaus, mimo że miałam wziąć tylko "Diunę". Nie żałuję, bo mimo, że troszkę ich czytanie trwało (żaliłam się o to ostatnio), to w miarę możliwości wchłonęłam je jednym tchem.
 Tym razem serię zaczęłam od początku. "Przyjaciele po grób" to książka troszkę tak jakby z mojego podwórka choć w nieco innej odsłonie. W ogrodzie zoologicznym w Kronbergu jeden z pracowników znalazł ludzką rękę i tak się rozpoczyna śledztwo prowadzone przez komisarza Oliviera von Bodensteina i inspektor Pię Kirchhoff. 
Poszukiwanie ewentualnych kawałków ciała na terenie zoo kończy znalezieniem zwłok porzuconych na łące przed ogrodem, z której pracownicy regularnie kosili trawę do zwierząt. Atmosferę dodatkowo zaczyna podgrzewać fakt, że denat okazuje być lokalnym szalonym ekologiem, który wdał się w konflikt nie tylko z dyrektorem zoo, ale również dużo większymi i bardziej zaciekłymi przeciwnikami. 
Śledztwo zaczyna zataczać coraz większe kręgi, ponieważ ekologiczny guru młodzieży był ani święty i oprócz działalności ekologicznej zalazł za skórę każdej możliwej osobie. Od byłej żony, przez obecną partnerkę na lokalnych politykach i dyrektorach dużych spółek skończywszy. W sprawie pojawia się mnóstwo wątków, które często prowadzą śledczych na manowce. To co na pierwszy rzut oka wydaje się ważne nagle przestaje mieć znaczenie, a to co wydawało się nieważne w jakiś sposób nagle staje się istotne. Wszystko ma jakieś drugie lub nawet trzecie ukryte dno, trochę tak jak mała kryminalna matrioszka.
Jednak skomplikowana sprawa kryminalna nie jest wątkiem dominującym. Dochodzą do tego też osobiste odczucia bohaterów i ich sytuacja życiowa.
Olivier martwi się problemami z żoną, która ni z tego nie z owego potrafi wpaść w furię, a za moment zachowywać się tak jak gdyby nic się nie stało. Pia choć nie chce się przed sobą do tego przyznać przeżywa rozstanie z mężem, mimo że to ona podjęła taką decyzję. Zaczyna też wbrew swoim zasadom o nie angażowanie się emocjonalne i głębsze relacje ze świadkami (ewentualnymi podejrzanymi) zarzucać haczyk na przystojnego dyrektora zoo. Jednocześnie zaczynając coś w rodzaju przyjaźni z pewnym młodym mężczyzną.
"Głębokie rany" poruszają znów zupełnie inny temat. Ktoś morduje w brutalny sposób troje starszych ludzi. Z każdym pojawiającym się w sprawie dowodem zaczynają się mnożyć pytania, na które odpowiedzi są zupełnie nieprawdopodobne. Nikt nie jest tym za kogo się podaje, a więź która łączyła ofiary staje się ich przysłowiowym gwoździem do trumny.
Wszystko czego Bodenstain i Pia dowiadują się o ofiarach jest rewelacją, która jest w stanie zaszkodzić wielu ludziom. Podejrzenie o bycie w SS byłego doradcy Regana i czołowego działacza na rzecz pamięci o Holokauście albo jedynej ocalałej z masakry dziedziczki rodu Zeydlitz-Lauenburg, która z mężem doprowadziła do świetnego rozwoju firmy i dodatkowo mocno udziela się charytatywnie mogłoby poprzewracać nie tylko w lokalnych układach, ale i historii.
Trup w książce ściele się gęsto, a policja cierpi na nadmiar dowodów, które umiejętnie preparuje rodzina chcąca uniknąć jakichkolwiek podejrzeń, ale przez to co Pia i spółka zaczynają coraz bardziej grzebać w ich przeszłości. Na końcu akcja mocno przyspiesza i kiedy już wydaje się, że rozwiązanie mamy na wyciągnięcie ręki dochodzi do kolejnego gwałtownego zwrotu akcji.
Czytałam "Głębokie rany" z wypiekami na twarzy, zwłaszcza pod koniec. Dodatkowo urzekło mnie to, że cała ta historia nie jest tak do końca niemożliwa....
Książki są do siebie troszkę podobne. W obu oglądamy sprawę z wielu różnych punktów widzenia i obserwujemy pracę normalnych policjantów, a nie herosów rodem z amerykańskiego kina akcji. Zespół K11 ma swoje wzloty i upadki, ale działa bardzo sprawnie. Dodatkowo nie są opętanymi pracą pracoholikami, którzy nie śpią i nie jedzą dopóki nie rozwiążą sprawy.
Podobnie jak w przypadku "Śnieżki" mamy świetne wykreowane postacie z bogatym portretem psychologicznym. No i już sam fakt, że w tle majaczą góry...
Cóż, książki są jak gorzka czekolada z chili. Nie można obok nich przejść obojętnie i są genialnie skomponowane. Chętnie przeczytam coś jeszcze Nelle Neuhaus, bo polubiłam jej bohaterów i świetne łamigłówki (kilka razy udało się jej wywieźć mnie w pole). Polecam każdemu miłośnikowi kryminałów.

Książki biorą udział w: Wyzwaniu bibliotecznym u MK



Źródła ilustracji:
mediarodzina.pl

4 komentarze:

  1. to coś zdecydowanie dla mnie...zaostrzyłam sobie apetyt na tą czekoladę z chili;D pozdrawiam iepło

    OdpowiedzUsuń
  2. Po przeczytaniu "Śnieżki" każdą nową powieść Euhaus biorę w ciemno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ma coś w sposobie pisania, że chce sie jeszcze.

      Usuń