Steampunk kojarzy mi się raczej z dziewiętnastowieczną Europą, rewolucją techniczną i tym, co w swoich książkach pokazywał Verne, ale nieco bardziej podkręcone. Nurt o bardzo ciekawej stylistyce, która nadaje strojom wiktoriańskim całkiem spory pazurek i jest to bardzo miłe dla oka. Na dodatek pojawia się tam oprócz dziwacznych wynalazków odrobina magii. Czyli na pierwszy rzut oka powinno to być coś, co tygryski lubią najbardziej. Mi jednak nie było raczej po drodze ze steampunkiem, aż do teraz.
Jak pisałam ostatnio w ramach książkowego rewanżu kuzynka pożyczyła mi "Tancerzy burzy", czym tak na dobrą sprawę od razu rzuciła mnie na głęboką wodę, bo nie dość, że to opowieść utrzymana w steampunkowym klimacie to na dodatek dzieje się w Japonii lub gdzieś w podobnym miejscu.
Świat wysp Shima jest skażony i stale zatruwany przez czerwony lotos, który paradoksalnie pozwala działać wszystkim maszynom jakie w tamtym świecie funkcjonują. Lotos jest materiałem na chi - paliwo, które Gildia tworząca technikę w świecie Shimy wykorzystuje do zasilania wszystkich swoich wynalazków, jest też narkotykiem, w którym ludzie szukają ucieczki od otaczającej ich rzeczywistości. A ta w cale nie jest taka piękna. Lotos wyjaławia ziemię, spaliny chi zatruwają powietrze do tego stopnia, że trzeba nosić ochronne gogle i maski (jeżeli kogoś oczywiście stać), śmiertelnie trujący pył spowija miasta gęstym smogiem, który powoduje, że ludzie masowo umierają na raka zwanego czarnopłucem. Nie ma świeżego powietrza, wody, czystego nieba, a ziemia zniszczona przez lotos tylko pod wpływem silnego nawozu jest coś w stanie urodzić, ale i też niezbyt długo.Do tego wszystkiego dochodzi system kastowy, którym niepodzielną władzę sprawuje szalony shogun, który głową państwa został w wieku trzynastu lat i już w tedy był okrutny do tego stopnia, że bez mrugnięcia okiem kazał zabijać kobiety, dzieci, a nawet całe rodziny dla kaprysu lub za coś co wydawało mu się zniewagą. Ludzie są jednak zaślepieni i ze strachu nie mają siły na zadawanie niewygodnych pytań.
Szale goryczy pewnej młodej dziewczyny przechyla rozkaz shoguna, w którym każe schwytać mityczną bestię, która dawno wyginęła. Yukiko i jej ojciec, który jest cesarskim łowczym nie wierzą, że tygrys gromu istnieje. Misja wydaje się nie mieć sensu i, że jej końcem będzie śmierć w cesarskich lochach, gdy nagle mityczne zwierzę się pojawia. Łowczym udaje się złapać arashitorę, ale gdy już są prawie u celu statek, którym lecą rozbija się.
Kapitan z ojcem dziewczyny ratują za wszelką cenę ludzi zostawiając złapane zwierzę na pastwę losy. Yukiko się to nie podoba i ratuje mityczne stworzenie, które zaraz potem rewanżuje się i ratuje jej życie. tak się rozpoczyna przyjaźń między młodą dziewczyną, która dostrzega więcej niż inni i mityczną bestią, którą chciał zniewolić szalony shogun. Dziewczyna razem ze swoim gryfim przyjacielem uruchamiają zmiany, które wstrząsną światem.
Pierwsze słowo jakie mi się nasunęło po przeczytaniu tej książki to: wow!. Jay Kristoff napisał coś co tematycznie i nieco fabularnie wpisuje się w klimat "Diuny". Mamy systematycznie niszczone i ciemiężone społeczeństwo, jest mityczna postać, która ma uratować świat albo przynajmniej uruchomić pewien ciąg wypadków i mocno ekologiczne przesłanie. Powiedziałabym, że nawet bardzo łopatoligicznie i brutalnie pokazuje jak człowiek może dać się omamić technice, która najpierw jest dla niego, a potem przejmuje nad nim kontrolę, czego ewidentnym przykładem są połacie martwiej ziemi po uprawie lotosu i członkowie Gildii, którzy całkowicie poddali się swoim wynalazkom.
Jest to powieść o miłości, zdradzie, poświęceniu, przyjaźni, rozumieniu honoru i zaślepieniu strachem bądź głupotą, które niszczy świat. Napisana niesamowicie emocjonalnie, przez co jeszcze bardziej oddziałuje na wyobraźnię.
Świat oglądany jest oczami młodej wchodzącej w dorosłe życie dziewczyny, która musi na co dzień zmagać się z nałogiem ojca i tym, że jest w stanie przepalić wszystkie pieniądze. Brakuje jej matki, która bardzo szybko zniknęła z jej życia i tęskni za czasami kiedy była małym dzieckiem żyjącym w nieskażonym miejscu należącym do klanu Lisa. Yukiko musiała bardzo szybko dorosnąć, ale dalej pozostaje wrażliwa na krzywdę ludzi i zwierząt, co widać chociażby w momencie kiedy pyskuje szalonemu szogunowi, który chciał zabić szczeniaka należącego do siostry tylko dlatego, że ten ugryzł ją w palec. Chce widzieć świat czarnym albo białym i nie zawsze rozumie dlaczego ojciec nie sprzeciwi się swojemu zwierzchnikowi, przez co też miedzy nimi dochodzi do kłótni.
Mamy możliwość obserwowania jak dziewczyna dorasta do pewnych rzeczy i jak bardzo się zmienia pod wpływem tygrysa gromu, który także zmienia się pod wpływem Yukiko. Patrzymy jak rodzi się niesamowita więź, która dla ludzi staje się mitem już w czasie jej trwania.
Pozostałe postacie też są bardzo ciekawe np. szalony szogun, czy do tego stopnia ślepy, zapatrzony w swego zwierzchnika i źle rozumiany honor samuraj pan Hiro, który zdradza kochającą go dziewczynę i wydaje ją na śmierć.
Czy jest coś co mi przeszkadzało? Jest parę takich rzeczy, ale raczej niewiele. Irytowały mnie łańcuchowe katany i brak przypisów tylko słowniczek. Zrobiłam się troszkę leniwa, ale tez nie chciałam przerywać czytania z dosłownie wypiekami na twarzy żeby sprawdzić np. co to jest hadanashi, czy gaijin.
Co z tym całym steampunkowo-japońskim klimatem? Trochę rzeczy mnie irytowało, ale po za tymi paroma zgrzytami czułam się tak jakby to, co opisywał Kristoff była najzupełniej w świecie normalne. Zgrabnie wpasował ten mechaniczny świat rodem z XIX wiecznej Europy w japońskie ramki. Wyszło bardzo naturalnie, bez sztuczności i zadęcia. Zgrabnie opisywane przedmioty, ludzie, ich mentalność i dziejąca się katastrofa ekologiczna. Jednym słowem: wow!
Jestem pod ogromnym wrażeniem i chcę jeszcze! Z niecierpliwością będę czekać na kolejne tomy cyklu o wojnie lotosowej i dziejach Tancerki Burzy. Z czystym sercem mogę polecić te książkę każdemu, nawet tym którzy z sci-fi w jakimkolwiek wydaniu nie są za pan brat. Bo w tej książce sci-fi przeplata się z fantasy z tak dużym ładunkiem emocjonalnym i akcją rozpędzająca się jak śnieżna lawina, że na pewno każdy znajdzie coś dla siebie.
Dawno nie miałam takiego czegoś w ręce i ja chce jeszcze więcej!
Książka bierze udział w wyzwaniu: Czytamy polecone książki
Źródło ilustracji:
www.empik.com
Mam już tę książkę na liście, mimo że powieści steampunkowych raczej nie czytam. Ale może właśnie dzięki "Tancerzom burzy" polubię takie historie. W każdym razie, czytałam same pochlebne recenzję, więc o czymś to musi świadczyć :)
OdpowiedzUsuńJa też raczej takich powieści unikam, ale ta było wow! Warto poczytać :)
UsuńNie oceniać książki po okładce... ech, właśnie to zrobiłam, bo była tak bardzo zachęcająca! A tu psikus, gatunek, który nigdy mnie do siebie nie przekonał... I jakoś nie mam ochoty tego teraz weryfikować.
OdpowiedzUsuńNo proszę, a mnie urzekła i jestem ciekawa co dalej. Ale mnie jakoś okładka specjalnie nie zaciekawiła.
UsuńMi jakoś ona nie podeszła wysiadłem gdzieś koło pięćdziesiątej strony. A co okładki to super bardzo mi się podobała szkoda ze zawartość nie dorównała jej.
OdpowiedzUsuńMoże mam jakieś patologiczne zboczenie ekologiczne i jak pisałam Tene to mi okładka średnio podeszła właściwie. No cóż każdemu według upodobań ^^
Usuń