Przyznam się szczerze, że nie jestem biegła z historii nowożytnej. Jeżeli już coś to bardziej interesuję się militariami z okresu II Wojny Światowej i wiem trochę o tych większych ciekawszych bitwach, ale niewiele więcej chociaż w gimnazjum miałam świetną historyczkę, która potrafiła o historii mówić. Niestety o ile uwielbiam Wieki Średnie i Starożytność, to cała reszta jakoś cięgle mi umyka i wydaje się mało realna. Dlatego zawsze chętnie sięgam po książki, które mają szansę na przekonanie mnie do tego by jednak pokopać w historii tej trochę młodszej.
Tak było w przypadku "Kobiety, która spadła z nieba". Pani w bibliotece polecała jako odskocznię od tego co zazwyczaj wypożyczam i ciekawą lekcję historii, o której na lekcjach w szkole się nie mówi bo nie ma na to czasu. Francuski ruch oporu, brytyjscy agenci w tym kobiety, które musiały radzić sobie z życiem w świecie kłamstw, ułudy i brutalnych wojennych realiów. Liczyłam na bardzo dużo, pewnie coś w rodzaju sfabularyzowanej książki dokumentalnej, co obiecywały opisy na plecach "Kobiety...", ale niestety się przeliczyłam. Zacznijmy jednak od początku.
Książka zaczyna się dość nietypowo. Obserwujemy lot wojskowym samolotem dwojga młodych ludzi, którzy mają zostać zrzuceni gdzieś we Francji ogarniętej wojną. Ten króciutki wstęp jest napisany tak, że odnosi się wrażanie, że wszystko dzieje się teraz w tej chwili i ...
Przenosimy się do Anglii, gdzie młoda dziewczyna, która jest w połowie Francuską zostaje zwerbowana do tajemniczej organizacji, która szkoli tajnych agentów. Ludzie ci mają działać na terenie okupowanej Francji i organizować różne akcje ruchu oporu. Marianne Sutro wydaje się być dobrą kandydatką. Młoda dziewczyna znająca świetnie francuski, pracująca w WAAF'ie, do tego ma pewne znajomości z młodości, które w oczach innej agencji wywiadowczej mogą okazać się cenne.
Marianne zgadza się w ciemno wziąć udział w szkoleniu na szpiega. Razem z innymi uczestnikami szkolenia uczy się jak wtopić się w tłum, jak wysadzać samochody, zabijać, a także jak zorganizować przerzut przez granicę, obsługiwać telegraf i wiele innych rzeczy. W czasie kursu zaprzyjaźnia się z jedyną kobietą, która bierze w nim udział, a ta przyjaźń zwraca się później przeciwko niej.
Poznaje młodego chłopaka Benoit, którego nie kocha, ale mimo wszystko łaknie z nim kontaktu i nawet przedstawia go rodzicom. Kiedy razem mają jechać do Francji nie bardzo wie jak ma się zachować i woli udawać, że nic ich nie łączy. Woli wciąż wracać myślami do przyjaciela swojego starszego brata, marząc o tym, że Clement ją kocha.
Tych dwóch mężczyzn również staje się gwoździem do trumny Marianne, która jako agentka nosi pseudonim Alice, a w terenie przybiera imię Anne-Marie...
Liczyłam na dużo więcej. Wszystkie elementy, które by mogły mnie zainteresować można upchnąć na kilkunastu kartkach. Szkolenie w Szkocji tonie gdzieś w emocjonalnym bełkocie, podobnie działalność wywiadowcza, przez co wszystko wydaje się bardzo nierealne i wymyślone przez Simona Mawera na potrzeby książki. Mam wrażenie, że główna bohaterka jest ciągle dzieckiem, które nie myśli o niczym innym jak o przeszłości w Genewie z kiełkującym romansem ze starszym mężczyzną, o zadziornym Benoit, którego nie kocha, ale uparcie brnie w ten związek oraz o sobie samej.
Postać Marianne wydaje mi się bardzo płytka, choć w niektórych momentach autor starał się pogłębić jej osobowość, ale niestety nie było tego zbyt wiele. Mam wrażenie, że jest to typowa bohaterka dramatów romantycznych, które balansują na granicy śmieszności. Nie byłam w stanie wykrzesać z siebie ani odrobiny ciepłych uczuć dla tej dziewczyny ani podziwu dla ryzyka, które podjęła.
Historia wlecze się od jednych rozważań do drugich, a wojna, działalność wywiadowcza jest raczej do tego wszystkiego tłem. Nie zgadzam się z Łukaszem Modelskim, który napisał, że jest to powieść szpiegowska wiarygodnie opisująca tajemnice drugiej wojny światowej z kobiecej perspektywy. Ja osobiście odniosłam wrażenie, że Simon Mawer wygrzebał gdzieś ciekawą informację z tamtego okresu i postanowił wykorzystać ją jako tło i z typowej bohaterki dramatu zrobić Marianne kimś innym np. szpiegiem. Wszystko wydaje się pobieżne, a otaczanie wszystkiego mgiełką tajemnicy pogłębia jeszcze wrażenie, że autor chyba nie odrobił lekcji.
Byłabym jednak niesprawiedliwa mówiąc, że wszystko było złe. Najlepszymi momentami w tekście były fragmenty, w których pojawiał się język francuski i jego urok, dwuznaczność, romantyzm. Lubię ten język i to jak wypowiadane słowa brzmią.Mam do niego sentyment, a Simon Mawer wykorzystał jego magię i pozwolił się nim pozachwycać, nawet jeśli był bardzo potoczny.
Mam wrażenie, że wszystko się ciągnęło w nieskończoność i nieco przyspieszyło pod koniec, a to było chyba największe rozczarowanie. Kiedy akcja nabrała tempa i Alice w końcu przestała myśleć o tych kilku osobach to wszystko niespodziewanie się skończyło.
Podsumowując. W książce brakuje życia, nie ma tego zapowiadanego ognia wojny i miłości. Wojna majaczy gdzieś tam w tle, nawet, gdy autor opisuje reperkusje wobec ludności wśród której nasza agentka się obraca. A miłość... No cóż, mam wrażenie, że Marianne nie potrafi jej z siebie wykrzesać, a tych dwóch mężczyzn, z którymi splotła swoje życie tak w zasadzie są na doczepkę.
Ja nie polecam. Czytałam o wiele lepsze książki w tym klimacie i z tego okresu, a "Kobieta, która spadła z nieba" wypada blado nawet na tle tych, które kiedyś uznałam za słabe.
Książka bierze udział w wyzwaniu: Czytamy polecone książki i Wyzwaniu bibliotecznym u MK
Źródło ilustracji:
http://www.znak.com.pl/files/covers/card/b3/Mawer_Kobietaktoraspadla_500pcx.jpg
Książka zaczyna się dość nietypowo. Obserwujemy lot wojskowym samolotem dwojga młodych ludzi, którzy mają zostać zrzuceni gdzieś we Francji ogarniętej wojną. Ten króciutki wstęp jest napisany tak, że odnosi się wrażanie, że wszystko dzieje się teraz w tej chwili i ...
Przenosimy się do Anglii, gdzie młoda dziewczyna, która jest w połowie Francuską zostaje zwerbowana do tajemniczej organizacji, która szkoli tajnych agentów. Ludzie ci mają działać na terenie okupowanej Francji i organizować różne akcje ruchu oporu. Marianne Sutro wydaje się być dobrą kandydatką. Młoda dziewczyna znająca świetnie francuski, pracująca w WAAF'ie, do tego ma pewne znajomości z młodości, które w oczach innej agencji wywiadowczej mogą okazać się cenne.
Marianne zgadza się w ciemno wziąć udział w szkoleniu na szpiega. Razem z innymi uczestnikami szkolenia uczy się jak wtopić się w tłum, jak wysadzać samochody, zabijać, a także jak zorganizować przerzut przez granicę, obsługiwać telegraf i wiele innych rzeczy. W czasie kursu zaprzyjaźnia się z jedyną kobietą, która bierze w nim udział, a ta przyjaźń zwraca się później przeciwko niej.
Poznaje młodego chłopaka Benoit, którego nie kocha, ale mimo wszystko łaknie z nim kontaktu i nawet przedstawia go rodzicom. Kiedy razem mają jechać do Francji nie bardzo wie jak ma się zachować i woli udawać, że nic ich nie łączy. Woli wciąż wracać myślami do przyjaciela swojego starszego brata, marząc o tym, że Clement ją kocha.
Tych dwóch mężczyzn również staje się gwoździem do trumny Marianne, która jako agentka nosi pseudonim Alice, a w terenie przybiera imię Anne-Marie...
Liczyłam na dużo więcej. Wszystkie elementy, które by mogły mnie zainteresować można upchnąć na kilkunastu kartkach. Szkolenie w Szkocji tonie gdzieś w emocjonalnym bełkocie, podobnie działalność wywiadowcza, przez co wszystko wydaje się bardzo nierealne i wymyślone przez Simona Mawera na potrzeby książki. Mam wrażenie, że główna bohaterka jest ciągle dzieckiem, które nie myśli o niczym innym jak o przeszłości w Genewie z kiełkującym romansem ze starszym mężczyzną, o zadziornym Benoit, którego nie kocha, ale uparcie brnie w ten związek oraz o sobie samej.
Postać Marianne wydaje mi się bardzo płytka, choć w niektórych momentach autor starał się pogłębić jej osobowość, ale niestety nie było tego zbyt wiele. Mam wrażenie, że jest to typowa bohaterka dramatów romantycznych, które balansują na granicy śmieszności. Nie byłam w stanie wykrzesać z siebie ani odrobiny ciepłych uczuć dla tej dziewczyny ani podziwu dla ryzyka, które podjęła.
Historia wlecze się od jednych rozważań do drugich, a wojna, działalność wywiadowcza jest raczej do tego wszystkiego tłem. Nie zgadzam się z Łukaszem Modelskim, który napisał, że jest to powieść szpiegowska wiarygodnie opisująca tajemnice drugiej wojny światowej z kobiecej perspektywy. Ja osobiście odniosłam wrażenie, że Simon Mawer wygrzebał gdzieś ciekawą informację z tamtego okresu i postanowił wykorzystać ją jako tło i z typowej bohaterki dramatu zrobić Marianne kimś innym np. szpiegiem. Wszystko wydaje się pobieżne, a otaczanie wszystkiego mgiełką tajemnicy pogłębia jeszcze wrażenie, że autor chyba nie odrobił lekcji.
Byłabym jednak niesprawiedliwa mówiąc, że wszystko było złe. Najlepszymi momentami w tekście były fragmenty, w których pojawiał się język francuski i jego urok, dwuznaczność, romantyzm. Lubię ten język i to jak wypowiadane słowa brzmią.Mam do niego sentyment, a Simon Mawer wykorzystał jego magię i pozwolił się nim pozachwycać, nawet jeśli był bardzo potoczny.
Mam wrażenie, że wszystko się ciągnęło w nieskończoność i nieco przyspieszyło pod koniec, a to było chyba największe rozczarowanie. Kiedy akcja nabrała tempa i Alice w końcu przestała myśleć o tych kilku osobach to wszystko niespodziewanie się skończyło.
Podsumowując. W książce brakuje życia, nie ma tego zapowiadanego ognia wojny i miłości. Wojna majaczy gdzieś tam w tle, nawet, gdy autor opisuje reperkusje wobec ludności wśród której nasza agentka się obraca. A miłość... No cóż, mam wrażenie, że Marianne nie potrafi jej z siebie wykrzesać, a tych dwóch mężczyzn, z którymi splotła swoje życie tak w zasadzie są na doczepkę.
Ja nie polecam. Czytałam o wiele lepsze książki w tym klimacie i z tego okresu, a "Kobieta, która spadła z nieba" wypada blado nawet na tle tych, które kiedyś uznałam za słabe.
Książka bierze udział w wyzwaniu: Czytamy polecone książki i Wyzwaniu bibliotecznym u MK
Źródło ilustracji:
http://www.znak.com.pl/files/covers/card/b3/Mawer_Kobietaktoraspadla_500pcx.jpg
Witam w komentarzu był zły link(link zdjęcia), ale już poprawiłam i dodaję do wyzwania;)
OdpowiedzUsuńCzyli jak zwykle wyszła ze mnie etatowa blondynka o.0
UsuńSzkoda, wielka szkoda, że książka jest słaba, bo miałam na nią chęć. Nie twierdzę, że nie przeczytam, ale jeśli już to w dalszej przyszłości. A też miałam nadzieję na dawkę oryginalności i uzupełnienie wiedzy historycznej.
OdpowiedzUsuńNiestety w moim odczuciu brakło jednego i drugiego, a szkoda bo temat był ciekawy
UsuńDzięki za zaoszczędzenie czasu, bo miałam na nią chęć
OdpowiedzUsuńPolecam się, ale może w twoim odczuciu będzie inna
Usuń