No i nie bardzo wiem, co mam z tym fantem zrobić. Najgorsze jest to, że z bibliotecznego stosiku aż trzy wprawiły mnie w taki stan. Pierwszy był "Krzyż Romanowów" Masello, a teraz doszły do tego (i to w dodatku jedna po drugiej!) książki Franka Herberta i Harlana Cobena. Moje oczekiwania zupełnie rozminęły się z tym, co dostałam. Do tego stopnia, że nawet nie bardzo wiem, czy jestem rozczarowana, czy... No właśnie nie wiem jak ten stan określić.
Frank Herbert nierozerwalnie kojarzy mi się z genialną i legendarną wręcz "Diuną". Biorąc do ręki "Władców niebios" liczyłam na coś podobnego. Świetnie napisaną, mądrą i wciągającą książkę.
Niestety nie wiem, czemu nie potrafiłam tego strawić. Sam pomysł był bardzo ciekawy. Pewna nieśmiertelna rasa uciekała przed nudą manipulując mniej rozwiniętymi rasami z różnych planet i kręciła historyjki. Najbardziej popularne okazywały się te o ludziach, prowadzonych przez nich wojnach i zamieszaniach jakie to wprowadzało w życie całych społeczności. Jednak ich twórca został posądzony o naruszenie prawa, ale liczne kontrole nic nie wykazały, co jeszcze bardziej wzmogło podejrzenia zwierzchnika Chemów. W tym celu wysłał kolejnego kontrolera, który też wpada w sieć manipulacji, podobnie jak ludzie, którzy stają się ofiarami nudy tego nieśmiertelnego ludu.
Nie wiem, co mogło pójść nie tak, ale ta książka doprowadzała mnie wręcz do szału. Język jakim była napisana przypominał mi moje wypracowania z podstawówki, ale to w dużej mierze zasługa tłumacza. Temat poważny, przy którym nie potrafiłam być ani trochę poważna. Bohaterowie wydawali mi się sztuczni do bólu. Ani chemowie, ani pojawiający się we "Władcach niebios" ludzie nie mieli w sobie życia. Trochę tak jakby ktoś wyciął z papieru marionetki i poruszał przyczepionymi do nich sznurkami.
"Kilka sekund od śmierci" też mnie rozczarowało, ale może dlatego, że jest to raczej książka dla młodzieży i jej głównym bohaterem nie jest Myron Bolitar, a jego bratanek, który nie wzbudził u mnie zbyt dużej sympatii. Z resztą jego przyjaciele też niezbyt do mnie przemówili. Wytatuowana i wykolczykowana czternastolatka Ema, która nie mówi nic o sobie i ma źródła, o których nie może mówić. Łyżka drobny samotny chłopaczek szukający ucieczki od rzeczywistości w dziwnych informacjach twierdzący, że istnieje tajna siatka dozorców. Koszmarek, ale nastolatkom pewnie się spodoba.
Fabuła też mnie raczej nie wciągnęła. Nie widziałam w niej ładu i składu. Pojawiało się zbyt wiele pytań, na które odpowiedzi były zbyt nieprzewidywalne, ale niestety nie w pozytywnym sensie. Grupa dziwacznych nastolatków, tak na dobrą sprawę wykluczona ze szkolnej społeczności wplątuje się w jakieś podejrzane akcje z tajną organizacją o nazwie Schronisko Abeona. Niedomówienia gonią niedomówienia, Mickey, z kolegami Łyżką i Emą prowadzą jakieś śledztwo, w którym gonią w zasadzie jakieś cienie...
Nie jest to Coben jakiego znałam i ceniłam. Niestety potwierdziły się moje obawy, które miałam po "Wszyscy mamy tajemnice", że autor zaczyna kombinować jak koń pod górkę. Zdecydowanie wolę jego starsze książki.
Na pięć książek jakie wypożyczyłam ostatnio, trzy okazały się dość sporymi bublami. Miałam chyba po prostu pecha.
Źródła ilustrcji:
www.encyklopediafantastyki.pl
www.empik.com
Dawno, dawno temu lubiłam Herberta. A potem jego książki przestały mnie wciągać i tak już zostało...
OdpowiedzUsuńNo jego to ja właściwie tylko "Diunę" czytałam, którą pokochałam. Potem walczyłam z "Dziećmi Diuny", ale były pewne zawirowania natury osobisto-romantycznej z osobą, która ją pożyczyła i jakoś książkę oddałam właścicielowi raczej z nieprzyjemnymi wspomnieniami. Teraz postanowiłam wrócić i zacząć przy okazji od czegoś czego nie czytałam i się rozczarowałam dość mocno
Usuń