Czasem tak bywa, że z nadmiaru
książek, które proszą się o przeczytanie, czuję swojego rodzaju przesyt i muszę
odpocząć. Jednak nie trwa to zwykle zbyt długo bo jestem uzależniona od literek
i czytać muszę. Po takim właśnie okresie wpadłam w dziurę, bo o dziwo na biurku
nie leżało nic nowego. Pierwsza rzecz to panika „I co ja mam teraz czytać?!”. Na
szczęście z pomocą przyszedł znajomy, który zaproponował żeby przeczytać coś Anny
Brzezińskiej, bo pisze ona w nieco inny sposób niż cała reszta autorskiego
światka fantasy. No to poczłapałam do biblioteki, a tam nic. No to do księgarni
i tam dorwałam wyszperane gdzieś z zaplecza „Opowieści z Wilżyńskiej Doliny”.
Wilżyńska Dolina jest ukryta
pośrodku Gór Żmijowych i – jakkolwiek władyka i pleban mogą mieć w tej kwestii
inne zdanie – niedowładnie i niepodzielnie należy ona do Babuni Jagódki.
A Babunia Jagódka to nie tak jak
się wydaje na pierwsze skojarzenie przyjemna starsza pani, co udzieli dobrej
rady i nakarmi ciasteczkami. O, co to, to nie. Babunia Jagódka jest
najprawdziwszą wiedźmą. Taką do której latają po uroki i po odpędzenie uroków,
miłosne wywary, lecznicze kordiały… Która, gdy ma taką ochotę przybierze postać
wyzywająco pięknej kobiety lub zamieni swego kochanka w kozła. Z tym, że trzeba
uważać na jej humory, kota i to, czego się pragnie. Bo a nóż może się to
spełnić, ale nie do końca tak jakby sobie ktoś tego życzył.
„Opowieści z Wilżyńskiej Doliny” wydane w 2002 roku to
zbiór dziewięciu opowiadań, w których nasza wiedźma w najróżniejszy sposób
pomaga mieszkańcom doliny. Nie we wszystkich odgrywa ona także główną rolę, ale
stanowi coś w rodzaju tła. Na przykład w Kocie Wiedźmy pierwsze skrzypce gra
kot, a w opowiadaniu Szczur i panna wszystko kręci się koło wioskowej
ladacznicy Gronostaj i szczurołaka. Niektóre opowiadania są ze sobą powiązane
inne tworzą osobną całość. Mogą być zabawne i trochę nostalgiczne, a czasem zmuszające
do refleksji. Z każdą kolejną stroną chce się więcej.
Anna Brzezińska pisze bardzo
obrazowo i autentycznie. Wszystko łącznie z językiem używanym przez narratora
jest stylizowane na Średniowiecze, ale w niczym to nie utrudnia odbioru tekstu.
Nawet przeciwnie. Sprawia, że czyta się go przyjemniej i głośniej śmieje.
Co ważne, pożyczyłam te książkę kiedyś
koledze ze studiów i tak się wkręcił, że zaczął polować na inne książki tej
autorki. Niestety z takim skutkiem jak ja. Jest ich niewiele i ciężko je
dostać, a naprawdę warto. Zwłaszcza, że w tej krainie, gdzie leży Wilżyńska
Dolina dzieją się inne równie ciekawe rzeczy, w które wplątał się zbój z Gór
Żmijowych. No może wyjątkiem są „Wody głębokie jak niebo”, ten zbiór opowiadań
jest utrzymany w zupełnie innej stylistyce i wydaje mi się w wielu momentach
niezrozumiały.
Na razie czytam „Plewy na wietrze”
i kombinuję jak tu dorwać całą sagę o zbóju Twardokęsku. Bo bardzo mnie intryguje jak rozwiąże się ta cała awantura, w którą wpadł po same uszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz