Przy pierwszym podejściu Steve Berry mnie zachwycił. Dostałam do ręki książkę przypominającą starego dobrego Indianę Jonesa, tyle że bez kapelusza. Do tego należałoby dołożyć jeszcze porządnie odrobioną lekcję historii o grobowcu cesarza Qin. Byłam zachwycona i wchłonęłam tamtą książkę bardzo szybko. Myślałam, że podobnie będzie w przypadku "Dziedzictwa Templariuszy" i tu się rozczarowałam, bo czytanie szło mi jak krew z nosa. Może po części dlatego, że akcja toczyła się zdecydowanie wolniej albo, że to pierwsza książka z serii i autor dopiero przedstawia swoich bohaterów, ewentualnie było dla mnie zbyt sentymentalnie.
O czym jest? Cotton Malone i jego była szefowa pakują się w sam środek walki o władzę w zakonie Templariuszy, który przetrwał czystkę jaką urządził im Filip Piękny z papieżem Klemensem do spółki. Jednak Jakub de Molay ówczesny wielki mistrz tak dobrze ukrył tajemnicę zakonu, że żaden z jego następców nie potrafił jej odnaleźć. Tajemnica jest coraz bliższa odkrycia, gdy były mąż Stephanie Nelle (szefowej Cottona) zaczyna swoje dochodzenie. Niestety w dość niejasnych okolicznościach popełnia samobójstwo. Kilka lat później kobieta powodowana wyrzutami sumienia próbuje zamknąć śledztwo męża do końca i nieświadomie pakuje się w tarapaty, z których ratuje ją były pracownik Cotton Malone.
Sprawy komplikują się coraz bardziej, gdy do gry wkracza co raz więcej osób chcących coś zyskać na odnalezieniu dawno ukrytego skarbu.
Temat książki jest mocno wyeksploatowany, gdyż Templariusze i ich tajemnice fascynują ludzi od wieków. Sama nawet przeżyłam okres fascynacji zakonami rycerskimi i z wypiekami na twarzy czytałam wszystko, co na ten temat napisano. Od przygód "Pana Samochodzika" na dość poważnych książkach historycznych skończywszy. Dlatego nie oczekiwałam zbyt wielkiej innowacyjności w kwestii rozwiązania zagadki, czy tego czym faktycznie był skarb tego zakonu. W "Dziedzictwie Templariuszy" spodziewałam się raczej ciekawej przygodówki z solidnie odrobioną lekcją historii. Niestety cały czas miałam wrażenie, że Steve Berry dał mi tylko te drugą część.
W książce było sporo przestoi, które wstrzymywały akcję zamiast pchać ją do przodu. Bohaterowie zachowywali się jak w dramatach skupiając się na tym by wyjaśnić swoje emocje i ustosunkować się do nich, a także w jakiś sposób pogodzić się z przeszłością. Cały czas odnosiłam wrażenie, że pościgi i rozwiązywanie kolejnych zagadek jest tylko tłem dla prób okiełznania emocji i wyrzutów sumienia przez kolejnych bohaterów ze Stephanie Nelle na czele.
Cała reszta historii też wydawała się mocno przewidywalna, co strasznie irytowało.
Po za tym nie mam autorowi nic do zarzucenia. Stworzył ciekawe postacie, z którymi można się w jakiś sposób identyfikować. Jedne budzą sympatie inne antypatie i czytając kibicuje się tym pierwszym. Doskonały research na temat Templariuszy i zgrabne wplecenie wątków historycznych w fikcyjne. Jednak nic po za tym.
"Dziedzictwo Templariuszy" było dla mnie raczej nudne i zbyt melodramatyczne. Pozostaje mieć jednak nadzieję, że pozostałe książki z serii są dużo ciekawsze i bardziej na poziomie "Grobowca cesarza".
O czym jest? Cotton Malone i jego była szefowa pakują się w sam środek walki o władzę w zakonie Templariuszy, który przetrwał czystkę jaką urządził im Filip Piękny z papieżem Klemensem do spółki. Jednak Jakub de Molay ówczesny wielki mistrz tak dobrze ukrył tajemnicę zakonu, że żaden z jego następców nie potrafił jej odnaleźć. Tajemnica jest coraz bliższa odkrycia, gdy były mąż Stephanie Nelle (szefowej Cottona) zaczyna swoje dochodzenie. Niestety w dość niejasnych okolicznościach popełnia samobójstwo. Kilka lat później kobieta powodowana wyrzutami sumienia próbuje zamknąć śledztwo męża do końca i nieświadomie pakuje się w tarapaty, z których ratuje ją były pracownik Cotton Malone.
Sprawy komplikują się coraz bardziej, gdy do gry wkracza co raz więcej osób chcących coś zyskać na odnalezieniu dawno ukrytego skarbu.
Temat książki jest mocno wyeksploatowany, gdyż Templariusze i ich tajemnice fascynują ludzi od wieków. Sama nawet przeżyłam okres fascynacji zakonami rycerskimi i z wypiekami na twarzy czytałam wszystko, co na ten temat napisano. Od przygód "Pana Samochodzika" na dość poważnych książkach historycznych skończywszy. Dlatego nie oczekiwałam zbyt wielkiej innowacyjności w kwestii rozwiązania zagadki, czy tego czym faktycznie był skarb tego zakonu. W "Dziedzictwie Templariuszy" spodziewałam się raczej ciekawej przygodówki z solidnie odrobioną lekcją historii. Niestety cały czas miałam wrażenie, że Steve Berry dał mi tylko te drugą część.
W książce było sporo przestoi, które wstrzymywały akcję zamiast pchać ją do przodu. Bohaterowie zachowywali się jak w dramatach skupiając się na tym by wyjaśnić swoje emocje i ustosunkować się do nich, a także w jakiś sposób pogodzić się z przeszłością. Cały czas odnosiłam wrażenie, że pościgi i rozwiązywanie kolejnych zagadek jest tylko tłem dla prób okiełznania emocji i wyrzutów sumienia przez kolejnych bohaterów ze Stephanie Nelle na czele.
Cała reszta historii też wydawała się mocno przewidywalna, co strasznie irytowało.
Po za tym nie mam autorowi nic do zarzucenia. Stworzył ciekawe postacie, z którymi można się w jakiś sposób identyfikować. Jedne budzą sympatie inne antypatie i czytając kibicuje się tym pierwszym. Doskonały research na temat Templariuszy i zgrabne wplecenie wątków historycznych w fikcyjne. Jednak nic po za tym.
"Dziedzictwo Templariuszy" było dla mnie raczej nudne i zbyt melodramatyczne. Pozostaje mieć jednak nadzieję, że pozostałe książki z serii są dużo ciekawsze i bardziej na poziomie "Grobowca cesarza".