niedziela, 22 czerwca 2014

Jedno uderzenie serca

Dawno nie czytałam dobrego thrillera medycznego. Oj, bardzo dawno. Robin Cook oszalał i pisał jakieś cuda na kiju włącznie z teoriami o ossuarium, w którym były kości Maryi, a jej potomkowie dalej gdzieś żyją i uzdrawiają okraszone młodym fanatycznym bratem, który postanowił wysadzić się w powietrze razem z naukowcem badającym kości. Polskie próby były raczej kryminałem, a to co pomiędzy też wypadło dość blado. No może za wyjątkiem Simona Becketta, ale generalnie z dobrym thrillerem medycznym było krucho.
Teraz jednak pojawiło się światełko nadziei i choć może ono było na początku "Jednego uderzenia serca" bardzo nieśmiałe to pod koniec rozbłysło całkiem porządnie.
Organizacja terrorystyczna odpowiedzialna za kilka ataków na różne miejsca w Stanach Zjednoczonych dokonuje śmiałego i wręcz niewyobrażalnego czynu. Podczas inauguracji drugiej kadencji prezydenta Jamesa Allaire'a rozpyla w różnych miejscach Izby Reprezentantów w Kapitolu śmiercionośny wirus, który jak na ironię powstawał na zlecenie rządu i miał pomóc w walce z terroryzmem. Organizacja nie stawia żadnych żądań, a prezydent staje nie tylko przed paniką jaką powoduje atak, ale i przed stryczkiem, który tak naprawdę sam na siebie ukręcił finansując tego typu badania. Postanawia więc rozpocząć grę półprawd i kłamstw przed światem oraz zarażonymi, a w międzyczasie znaleźć kogoś kto będzie w stanie ich uratować. Problem jednak w tym, że wybitny wirusolog, który mógłby to zrobić został skazany przez  prezydenta i jego świtę go bez sądu na więzienie za terroryzm i próbę wykradzenia śmiercionośnego wirusa, a kobieta, która stworzyła WRX3883 zniknęła bez śladu. Mimo wzajemnej wrogości Allaire i Griffin Rhodes zawierają coś w rodzaju paktu - wirusolog zrobi wszystko, co w jego mocy by uratować ofiary ataku Genesis, a prezydent bez względu na wyniki go uniewinni. Nad tym wszystkim natomiast ma czuwać niezależna dziennikarka, którą z Rhodsem kiedyś łączyły głębsze uczucia. Rozpoczyna się, więc wyścig z czasem, w którym zarówno wirus jak i terroryści mają znaczną przewagę nad całą resztą.
Na początku dłużyło mi się to wszystko niemiłosiernie, mimo iż było kilka mocniejszych akcentów zwiastujących całkiem wartką akcję, ale do mniej więcej 1/4 było raczej nudno. Rozważania bohaterów i ich dylematy, które czasem były zupełnie oderwane od rzeczywistości. Rhodes przeżywał swoją martyrologię, Allaire gonił własny ogon zastanawiając się, co komu powiedzieć, jego główna przeciwniczka w sposób skrajnie stereotypowy zastanawiała się jakby tu usunąć sobie z drogi prezydenta i wiceprezydenta, by samej wskoczyć na stołek oraz dziennikarka, która pakuje się w aferę nie tylko żeby zdobyć materiał, ale odzyskać utraconą miłość. Postacie zarysowane bardzo klasycznie, żeby nie powiedzieć stereotypowo, co zwłaszcza w przypadku głównych bohaterek doprowadzało mnie do nerwicy. No bo dlaczego jedna ma być lebiodą, która wzdycha skrycie do dzielnego wirusologa, a druga suką zdolną do zabicia człowieka żeby osiągnąć swój cel?
Jednak przestało mi to zupełnie przeszkadzać w momencie, w którym Rhodes, Angie i asystent wirusologa weszli w końcu do laboratorium. Akcja z miejsca przyspieszyła, nareszcie objawili się terroryści i zaczęli mieszać. Nawet rozdzielenie się akcji na dwie równoległe nie przeszkadzało jak to często bywa, ale nadało wszystkiemu tempa. Zupełnie tak jakby bohaterowie w jakiś sposób zaczęli się swoimi działaniami wzajemnie motywować.
Sam finisz był też bardzo mocnym akcentem. Autor piekielnie namieszał i naprawdę trudno było się domyślić kto za tym wszystkim stoi oraz czy uda się wygrać ten śmiertelny wyścig. Tytuł jest naprawdę adekwatny do końcówki, bo ma się wrażenie, że wszystko dzieje się za jednym uderzeniem serca. Jedyne, co autor mógł już sobie darować to epilog. Takie zakończenie pasuje tylko i wyłącznie do filmów o Bondzie, a w całej reszcie wydaje się strasznie sztuczne i stereotypowe.
"Jedno uderzenie serca" ma kilka minusów w postaci rozwlekłego początku, stereotypowych postaci, czy przesadnie podniosłych momentów, które znamy z amerykańskiego kina akcji, ale w ostatecznym rozrachunku wychodzi bardzo dobrze i ratuje thrillery medyczne, które miałam wrażenie ostatnio staczają sie po równi pochyłej.


Książka bierze udział w Wyzwaniu Bibliotecznym u MK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz