Dawno nie pisałam o fantasy, a jest to gatunek chyba najbliższy mojemu sercu mimo, iż ostatnio na półce dominują kryminały i thrillery. Zastanawiałam się o jakiej książce napisać. W mojej biblioteczce i pamięci dominuje zazwyczaj urban fantasy, ale o takim książkom poświeciłam większość notek na tym blogu. Padło więc tym razem na coś co jest bardzo mocno osadzone w klasycznym fantasy.
"Elantris" została napisana w 2005 roku przez Brandona Sandersa i jest debiutem naprawdę wielkiego formatu i to dosłownie. W Polsce wydano ją w 2007 i w zależności od wydania ma grubo ponad 600 stron zapisanych drobną czcionką! Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, gdy te książkę przyniosła mi o pięć lat młodsza kuzynka i powiedziała, że powinna mi się spodobać. I miała rację "Elantris" bardzo mi się spodobała ze względu na zupełnie nowy pomysł oraz osadzenie go w znajomym klimacie. Jest jest to dobry kawałek klasycznego fantasy, a na ilość stron zupełnie nie zwraca się zbytniej uwagi, gdyż uciekają w szaleńczym tempie.
Jest to książka wielowątkowa, ale są dwa wyraźne główne wątki, które dotyczą losów księcia Raodena i księżniczki Sarene. Ta para miała się pobrać żeby przypieczętować sojusz pomiędzy ich królestwami, ale na przeszkodzie stanęło im Shoad. Czym ono jest? Jest to rodzaj magicznej siły, która przemieniała zwykłych ludzi w bogów, którzy sprawowali pieczę nad stolicą Arelonu, ale w pewnym momencie to co kiedyś nobilitowało stało się przekleństwem. Ludzie zamiast bogów zaczęli przypominać cienie lub trędowatych, a pozostali zsyłali ich do getta jakim stało się Elantris. To właśnie dotknęło księcia i sprawiło, że rodzina wysłała go do dawnej stolicy, a księżniczce powiedziano, że umarł i zaczęto ją tratować jak wdowę. W tym momencie nasi bohaterowie muszą zmierzyć się z czymś z czym dotąd nie mieli do czynienia. Raoden walczy z obłędem jaki panuje wśród zesłanych do przeklętego miasta i zastanawia co się stało z niegdyś silną i przyjazną mocą. Sarene wplątuje się w polityczne rozgrywki i mimo iż jako wdowa nie ma żadnej pozycji to stara się przynajmniej ukrócić działalność pewnego kapłana, który chce skłonić Arelon do przyjęcia jego wiary i tym samym kapitulacji przed imperium Fjordell.
Brzmi znajomo? Owszem Sanderson wykorzystuje chyba wszystkie znane w fantastyce motywy i chwyty, ale robi to z wdziękiem. Takim oto sposobem dostajemy szereg znajomych postaw i wzorcowych bohaterów. Mamy dzielnego i prawego księcia Raodena, który stara się zapanować nad całym szaleństwem jakie panuje w upadłym mieście. Głupiutkie damy dworu Kae, ładne dziewczęta, które cały czas spędzają na szydełkowaniu lub oglądaniu nowych sukien. Jest też oczywiście Imperium, które pragnie całkowicie zapanować nad całym istniejącym światem i narzucić mu swoje wyznanie. No i dzielną księżniczkę Sarene, która wydaje się być mądrzejsza od teoretycznie doświadczonych politycznie starszych. Nic nowego.
Na szczęście Sanderson postanowił całą gamę klasycznych rozgrywek wzbogacić o jedną zupełnie nową rzecz. Stworzył Elantris - miasto, które nagle w wyniku kataklizmu straciło całą swoją magię jest czymś zupełnie nowym. Pokazał jak w skrajny sposób ludzie mogą się zachowywać wobec tego, czemu niegdyś zawdzięczali niemal wszystko. Okrucieństwo z jakim obchodzą się z ludźmi, których kiedyś kochali, bo nagle dotknęło ich coś strasznego, co w ich oczach zmieniło ich w potwory.
Sanderson umiejętnie oddaje szaleństwo panujące w Elantris i gry pozorów jakie rządzą życiem dworu w Kae. Tworzy niesamowicie magiczny klimat i sprawia, że człowiek wsiąka w świat, który stworzył. Jednak niestety nie zawsze udaje mu się utrzymać klimat Arelonu, w niektórych momentach cała historia wydaje się niezwykle ugrzeczniona, a czasem aż prosiłoby się o jakiś bardziej naturalistyczny opis. No cóż nie można mieć wszystkiego.
Także bohaterowie choć często stereotypowi bardzo przypadają do serca. Może dlatego, że wykorzystuje znane schematy, co ułatwia utożsamienie się np. z Sarene, która znalazła się w zupełnie obcym i trochę wrogim środowisku, ale potrafi się odnaleźć i zawalczyć o swoje. Takie rzeczy sprawiają, że kibicuje się bohaterom do ostatniej kartki.
Akcja nie pędzi w szaleńczym tempie, ale rozwija się stopniowo stopniowo. Najpierw poznajemy zasady rządzące światem, w który przeniósł nas autor. Pokazuje nam relacje na dworze, to co się dzieje za murami Elantris i przedstawia bohaterów. Dopiero potem pozwala akcji przyspieszać i w niektórych momentach dzieje się to dość mocno. Co ważne, żaden z wątków nie został pominięty, co miałoby się prawo stać przy tak obszernej powieści. Jednak każdy wątek do czegoś prowadzi i ładnie się wyjaśniają, a nawet uzupełniają w dalszych częściach książki.
Jeśli ktoś chce lekkie i przyjemne klasyczne fantasy, które nie wydaje się zbyt wydumane i górnolotne to spokojnie może sięgnąć po "Elantris". Nie jest to może coś odkrywczego, ale warto dać się zabrać na wycieczkę do tego przesyconego magią świata. Ja sama chętnie sięgnę po te książkę jeszcze raz, co już jest dużym sukcesem, bo jest mało książek, do których wracam. Po za tym jest to jeden z lepszych debiutów jakie miałam okazje czytać i żałuję tylko, że u mnie w mieście tak trudno o inne książki tego autora, a jestem ciekawa w jaką stronę poszło jego pióro.
Źródło ilustracji:
lubimycztac.pl
Jest to książka wielowątkowa, ale są dwa wyraźne główne wątki, które dotyczą losów księcia Raodena i księżniczki Sarene. Ta para miała się pobrać żeby przypieczętować sojusz pomiędzy ich królestwami, ale na przeszkodzie stanęło im Shoad. Czym ono jest? Jest to rodzaj magicznej siły, która przemieniała zwykłych ludzi w bogów, którzy sprawowali pieczę nad stolicą Arelonu, ale w pewnym momencie to co kiedyś nobilitowało stało się przekleństwem. Ludzie zamiast bogów zaczęli przypominać cienie lub trędowatych, a pozostali zsyłali ich do getta jakim stało się Elantris. To właśnie dotknęło księcia i sprawiło, że rodzina wysłała go do dawnej stolicy, a księżniczce powiedziano, że umarł i zaczęto ją tratować jak wdowę. W tym momencie nasi bohaterowie muszą zmierzyć się z czymś z czym dotąd nie mieli do czynienia. Raoden walczy z obłędem jaki panuje wśród zesłanych do przeklętego miasta i zastanawia co się stało z niegdyś silną i przyjazną mocą. Sarene wplątuje się w polityczne rozgrywki i mimo iż jako wdowa nie ma żadnej pozycji to stara się przynajmniej ukrócić działalność pewnego kapłana, który chce skłonić Arelon do przyjęcia jego wiary i tym samym kapitulacji przed imperium Fjordell.
Brzmi znajomo? Owszem Sanderson wykorzystuje chyba wszystkie znane w fantastyce motywy i chwyty, ale robi to z wdziękiem. Takim oto sposobem dostajemy szereg znajomych postaw i wzorcowych bohaterów. Mamy dzielnego i prawego księcia Raodena, który stara się zapanować nad całym szaleństwem jakie panuje w upadłym mieście. Głupiutkie damy dworu Kae, ładne dziewczęta, które cały czas spędzają na szydełkowaniu lub oglądaniu nowych sukien. Jest też oczywiście Imperium, które pragnie całkowicie zapanować nad całym istniejącym światem i narzucić mu swoje wyznanie. No i dzielną księżniczkę Sarene, która wydaje się być mądrzejsza od teoretycznie doświadczonych politycznie starszych. Nic nowego.
Na szczęście Sanderson postanowił całą gamę klasycznych rozgrywek wzbogacić o jedną zupełnie nową rzecz. Stworzył Elantris - miasto, które nagle w wyniku kataklizmu straciło całą swoją magię jest czymś zupełnie nowym. Pokazał jak w skrajny sposób ludzie mogą się zachowywać wobec tego, czemu niegdyś zawdzięczali niemal wszystko. Okrucieństwo z jakim obchodzą się z ludźmi, których kiedyś kochali, bo nagle dotknęło ich coś strasznego, co w ich oczach zmieniło ich w potwory.
Sanderson umiejętnie oddaje szaleństwo panujące w Elantris i gry pozorów jakie rządzą życiem dworu w Kae. Tworzy niesamowicie magiczny klimat i sprawia, że człowiek wsiąka w świat, który stworzył. Jednak niestety nie zawsze udaje mu się utrzymać klimat Arelonu, w niektórych momentach cała historia wydaje się niezwykle ugrzeczniona, a czasem aż prosiłoby się o jakiś bardziej naturalistyczny opis. No cóż nie można mieć wszystkiego.
Także bohaterowie choć często stereotypowi bardzo przypadają do serca. Może dlatego, że wykorzystuje znane schematy, co ułatwia utożsamienie się np. z Sarene, która znalazła się w zupełnie obcym i trochę wrogim środowisku, ale potrafi się odnaleźć i zawalczyć o swoje. Takie rzeczy sprawiają, że kibicuje się bohaterom do ostatniej kartki.
Akcja nie pędzi w szaleńczym tempie, ale rozwija się stopniowo stopniowo. Najpierw poznajemy zasady rządzące światem, w który przeniósł nas autor. Pokazuje nam relacje na dworze, to co się dzieje za murami Elantris i przedstawia bohaterów. Dopiero potem pozwala akcji przyspieszać i w niektórych momentach dzieje się to dość mocno. Co ważne, żaden z wątków nie został pominięty, co miałoby się prawo stać przy tak obszernej powieści. Jednak każdy wątek do czegoś prowadzi i ładnie się wyjaśniają, a nawet uzupełniają w dalszych częściach książki.
Jeśli ktoś chce lekkie i przyjemne klasyczne fantasy, które nie wydaje się zbyt wydumane i górnolotne to spokojnie może sięgnąć po "Elantris". Nie jest to może coś odkrywczego, ale warto dać się zabrać na wycieczkę do tego przesyconego magią świata. Ja sama chętnie sięgnę po te książkę jeszcze raz, co już jest dużym sukcesem, bo jest mało książek, do których wracam. Po za tym jest to jeden z lepszych debiutów jakie miałam okazje czytać i żałuję tylko, że u mnie w mieście tak trudno o inne książki tego autora, a jestem ciekawa w jaką stronę poszło jego pióro.
Źródło ilustracji:
lubimycztac.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz