Długo zbierałam się do napisania tej recenzji, bo "Blade runner" Dicka wywarł na mnie ogromne wrażenie, podobnie jak "Solaris" Lema i podobnie trudno było mi na początku napisać kilka składnych słów o tej książce. Tym bardziej, że jak zwykle za takie książki zabieram się, gdy mój rozum i serce trochę szaleją, a w tedy właśnie jak na złość brak lekkich łatwych i przyjemnych czytadeł.
Chociaż z drugiej strony, było to moje podejście numer dwa do książki i podejrzewam, że gdyby nie to, że chciałam sobie udowodnić, że jednak nie jestem takim jamochłonem na jakiego się czułam to Dick musiałby pewnie swoje odczekać. Kiedy już jednak zaczęłam czytać to przepadłam bez reszty i dałam się wciągnąć historii, w której bohaterowie z jednej strony ukrywają prawdę pod stertą pozorów, a jednocześnie szukają odpowiedzi na pytania kim są i jaka jest istota społeczeństwa. Jak to się ciekawie składa, że to kolejna książka sci-fi, w której historia jest czymś w rodzaju zapalnika uruchamiającego pewne przemyślenia.
Świat w tej książce to Ziemia, która została zrujnowana po Ostatniej Wojnie Światowej, a ludzie jeśli tylko mogą uciekają przed radioaktywnym pyłem, który powoduje choroby i mutacje, które powodują, że mogą zostać zaliczeni do tzw. specjali. Ludzi gorszej kategorii, którym mnie wolno opuścić Ziemi ani mieć rodziny, by nie zanieczyścić genomu człowieka. Z drugiej strony Ci, którzy zostają starają się sprawiać pozory szczęśliwych i bogatych, a w tym celu trzeba posiadać żywe zwierzę. A żywe zwierzęta są bardzo drogie i rzadkie, gdyż to one pierwsze padły ofiarą radioaktywnego opadu. Dlatego ludzie "hodują" elektryczne zwierzęta tak jakby były prawdziwe, a cała ironia polega na tym, że do tego stopnia są w stanie upodobnić zwierzęta do prawdziwych, że gdy mają prawdziwe zwierze zapominają, że jest żywe. Z drugiej strony boją się, że produkowane przez nich androidy zastąpią ludzi, ale też nie wahają się ich ulepszać. Przecież to tylko zabawa w Boga. Androidy co raz bardziej przypominają ludzi w odruchach, wyglądzie, a często żeby jeszcze lepiej imitować życie mają wgrywane wspomnienia. Co tak naprawdę nijak się ma do ich pierwotnej funkcji, czyli służenia kolonistom opuszczającym umierającą Ziemię. Ale jak tu się oprzeć kiedy zabawa w Boga jest taka fajna. Nie przeszkadza to ludziom jednoczenie bać się tych robotów, którym brakuje empatii i chociażby dlatego mają one ścisły zakaz przebywania na niej, a jego złamanie oznacza dla nich śmierć.
W takim właśnie świecie funkcjonuje łowca androidów Rick Deckard. Jego zadaniem jest odnalezienie i zniszczenie szóstki najnowszego typu androidów, które uciekły na Ziemię. Jednak w trakcie polowania wszystko okazuje się mieć podwójne dno i Deckard szukając maszyn udających ludzi zaczyna się zastanawiać jaki sens ma życie w świecie, gdzie wszystko jest ułudą.
Powieść Dicka jest zupełnie inna od filmu Ridleya Scotta. Nie jest to opowieść zaprawiona wątkiem romantycznym, ale historia, która tak na dobrą sprawę wytyka kilka ludzkich wad. Przykładem tego może być usilne dążenie do tego by ludzie dobrze nas odbierali, co czasem przyjmuje niesłychane formy. Obrazem tego jest właśnie elektryczna owca, która staje się substytutem prawdziwej, ale podtrzymuje mit o statusie społecznym. Jest to także sposób na udowodnienie swojego swojego człowieczeństwa, bo przecież zwierze wymaga opieki, empatii. Z drugiej strony ludzie nie chcą by ich samych coś zastępowało i chociaż dążą do ulepszania robotów tak by jak najbardziej przypominały człowieka to jednocześnie robi się wszystko by je eliminować. Czemu nie mogą razem koegzystować? Czemu nie wolno im przybywać na Ziemię skoro ludzie z niej uciekają?
Pytania mnożą się z każdą przerzucaną kartką i każdym przeczytanym rozdziałem. I nie tylko czytelnik gubi się w tym gąszczu pytań o istotę człowieczeństwa. Zmagają się z nimi również bohaterowie, których stworzył Dick i każdy z nich robi to na swój sposób. Specjal szuka przyjaciół i chce chronić androidy ponieważ w jakiś sposób go akceptują nawet jeśli wiąże się to z wykorzystywaniem go. Androidy tworzą w świecie ludzi swój fikcyjny świat i chcą tylko za wszelką cenę przeżyć. Nie mają przy tym skrupułów i jeśli zabicie kogoś im to umożliwi to, to robią. Łowca androidów zaczyna się zastanawiać i mieć wątpliwości czy to, co robi jest słuszne nawet jeśli pozwoli mu to na kupienie żywej kozy, a jego żona specjalnie wpędza się w stany depresyjne być czuć, że żyje.
Książka ta to jednak nie tylko pytania i dużo się w niej dzieje. Akcja często pędzi na łeb na szyję, a do tego okraszona jest ciekawymi, żywymi dialogami, przez co jeszcze lepiej autor przemyca trudne pytania. Dick w tej książce zapewnia zarówno rozrywkę jak i coś więcej, coś co zmusza do głębszych przemyśleń.
Jest to według mnie bardzo wartościowa i ciekawa powieść. Napisana w sposób lekki i ciekawy, ale jednocześnie przemyca sporo ważnych treści, zmusza do zastanowienia się nad istotą człowieczeństwa, społeczeństwa i innymi problemami.
Nie byłabym też sobą, gdybym nie wspomniała chociaż troszeczkę o oprawie jaką tej książce przygotowało wydawnictwo Rebis. Jest to piękne wydanie z niepokojącymi grafikami Wojciecha Siudmaka, które wręcz idealnie wpasowują się w klimat jaki Dick stworzył w "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach". Coś pięknego.Z naprawdę dużą przyjemnością brałam te książkę do ręki, bo już samo przerzucanie kartek i gładzenie srebrnej okładki było niesamowite. Czułam się trochę tak jak w tedy, gdy pierwszy raz wzięłam do ręki swoją pierwszą kupioną i jednocześnie ukochaną książkę. I chociaż jest to może niezbyt ładne wydanie "Władcy Pierścieni" z Muzy to wiem, że nie zamieniłabym go na nic innego. Nie żałuję, że wydałam na nią prawie 50 zł, jest tego warta.
Mam nadzieję, że do "Blade runnera" będę wracać równie często jak do "Władcy Pierścieni", bo chyba się z twórczością Dicka polubię na dłużej, bo na półce czekają kolejne dwie jego książki również wydane przez Rebis.
Źródło ilustracji:
http://static2.intelimedia.pl/sub/Blade-Runner-Czy-androidy-marza-o-elektrycznych-owcach-_bn30902.jpg
Chociaż z drugiej strony, było to moje podejście numer dwa do książki i podejrzewam, że gdyby nie to, że chciałam sobie udowodnić, że jednak nie jestem takim jamochłonem na jakiego się czułam to Dick musiałby pewnie swoje odczekać. Kiedy już jednak zaczęłam czytać to przepadłam bez reszty i dałam się wciągnąć historii, w której bohaterowie z jednej strony ukrywają prawdę pod stertą pozorów, a jednocześnie szukają odpowiedzi na pytania kim są i jaka jest istota społeczeństwa. Jak to się ciekawie składa, że to kolejna książka sci-fi, w której historia jest czymś w rodzaju zapalnika uruchamiającego pewne przemyślenia.
Świat w tej książce to Ziemia, która została zrujnowana po Ostatniej Wojnie Światowej, a ludzie jeśli tylko mogą uciekają przed radioaktywnym pyłem, który powoduje choroby i mutacje, które powodują, że mogą zostać zaliczeni do tzw. specjali. Ludzi gorszej kategorii, którym mnie wolno opuścić Ziemi ani mieć rodziny, by nie zanieczyścić genomu człowieka. Z drugiej strony Ci, którzy zostają starają się sprawiać pozory szczęśliwych i bogatych, a w tym celu trzeba posiadać żywe zwierzę. A żywe zwierzęta są bardzo drogie i rzadkie, gdyż to one pierwsze padły ofiarą radioaktywnego opadu. Dlatego ludzie "hodują" elektryczne zwierzęta tak jakby były prawdziwe, a cała ironia polega na tym, że do tego stopnia są w stanie upodobnić zwierzęta do prawdziwych, że gdy mają prawdziwe zwierze zapominają, że jest żywe. Z drugiej strony boją się, że produkowane przez nich androidy zastąpią ludzi, ale też nie wahają się ich ulepszać. Przecież to tylko zabawa w Boga. Androidy co raz bardziej przypominają ludzi w odruchach, wyglądzie, a często żeby jeszcze lepiej imitować życie mają wgrywane wspomnienia. Co tak naprawdę nijak się ma do ich pierwotnej funkcji, czyli służenia kolonistom opuszczającym umierającą Ziemię. Ale jak tu się oprzeć kiedy zabawa w Boga jest taka fajna. Nie przeszkadza to ludziom jednoczenie bać się tych robotów, którym brakuje empatii i chociażby dlatego mają one ścisły zakaz przebywania na niej, a jego złamanie oznacza dla nich śmierć.
W takim właśnie świecie funkcjonuje łowca androidów Rick Deckard. Jego zadaniem jest odnalezienie i zniszczenie szóstki najnowszego typu androidów, które uciekły na Ziemię. Jednak w trakcie polowania wszystko okazuje się mieć podwójne dno i Deckard szukając maszyn udających ludzi zaczyna się zastanawiać jaki sens ma życie w świecie, gdzie wszystko jest ułudą.
Powieść Dicka jest zupełnie inna od filmu Ridleya Scotta. Nie jest to opowieść zaprawiona wątkiem romantycznym, ale historia, która tak na dobrą sprawę wytyka kilka ludzkich wad. Przykładem tego może być usilne dążenie do tego by ludzie dobrze nas odbierali, co czasem przyjmuje niesłychane formy. Obrazem tego jest właśnie elektryczna owca, która staje się substytutem prawdziwej, ale podtrzymuje mit o statusie społecznym. Jest to także sposób na udowodnienie swojego swojego człowieczeństwa, bo przecież zwierze wymaga opieki, empatii. Z drugiej strony ludzie nie chcą by ich samych coś zastępowało i chociaż dążą do ulepszania robotów tak by jak najbardziej przypominały człowieka to jednocześnie robi się wszystko by je eliminować. Czemu nie mogą razem koegzystować? Czemu nie wolno im przybywać na Ziemię skoro ludzie z niej uciekają?
Pytania mnożą się z każdą przerzucaną kartką i każdym przeczytanym rozdziałem. I nie tylko czytelnik gubi się w tym gąszczu pytań o istotę człowieczeństwa. Zmagają się z nimi również bohaterowie, których stworzył Dick i każdy z nich robi to na swój sposób. Specjal szuka przyjaciół i chce chronić androidy ponieważ w jakiś sposób go akceptują nawet jeśli wiąże się to z wykorzystywaniem go. Androidy tworzą w świecie ludzi swój fikcyjny świat i chcą tylko za wszelką cenę przeżyć. Nie mają przy tym skrupułów i jeśli zabicie kogoś im to umożliwi to, to robią. Łowca androidów zaczyna się zastanawiać i mieć wątpliwości czy to, co robi jest słuszne nawet jeśli pozwoli mu to na kupienie żywej kozy, a jego żona specjalnie wpędza się w stany depresyjne być czuć, że żyje.
Książka ta to jednak nie tylko pytania i dużo się w niej dzieje. Akcja często pędzi na łeb na szyję, a do tego okraszona jest ciekawymi, żywymi dialogami, przez co jeszcze lepiej autor przemyca trudne pytania. Dick w tej książce zapewnia zarówno rozrywkę jak i coś więcej, coś co zmusza do głębszych przemyśleń.
Jest to według mnie bardzo wartościowa i ciekawa powieść. Napisana w sposób lekki i ciekawy, ale jednocześnie przemyca sporo ważnych treści, zmusza do zastanowienia się nad istotą człowieczeństwa, społeczeństwa i innymi problemami.
Nie byłabym też sobą, gdybym nie wspomniała chociaż troszeczkę o oprawie jaką tej książce przygotowało wydawnictwo Rebis. Jest to piękne wydanie z niepokojącymi grafikami Wojciecha Siudmaka, które wręcz idealnie wpasowują się w klimat jaki Dick stworzył w "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach". Coś pięknego.Z naprawdę dużą przyjemnością brałam te książkę do ręki, bo już samo przerzucanie kartek i gładzenie srebrnej okładki było niesamowite. Czułam się trochę tak jak w tedy, gdy pierwszy raz wzięłam do ręki swoją pierwszą kupioną i jednocześnie ukochaną książkę. I chociaż jest to może niezbyt ładne wydanie "Władcy Pierścieni" z Muzy to wiem, że nie zamieniłabym go na nic innego. Nie żałuję, że wydałam na nią prawie 50 zł, jest tego warta.
Mam nadzieję, że do "Blade runnera" będę wracać równie często jak do "Władcy Pierścieni", bo chyba się z twórczością Dicka polubię na dłużej, bo na półce czekają kolejne dwie jego książki również wydane przez Rebis.
Źródło ilustracji:
http://static2.intelimedia.pl/sub/Blade-Runner-Czy-androidy-marza-o-elektrycznych-owcach-_bn30902.jpg