niedziela, 9 lutego 2014

Dziecko śniegu

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam "Dziecko śniegu" w księgarni moją uwagę przykuło imię autorki. Eowyn nieodłącznie kojarzy mi się z siłą i determinacją, którą reprezentowała bohaterka z książek Tolkiena, a tytuł ewidentnie zwiastował delikatną historię. Kiedy po raz drugi miałam  książkę w rękach i przyglądałam się okładce odezwała się jakaś tęsknota za brakiem śniegu na dworze i od razu chciałam ją przygarnąć, ale jakoś tak wyszło, że odłożyłam ją z powrotem na półkę. Później przeczytałam recenzję w Mieście książek i przy kolejnej wizycie w księgarni przepadłam. Zrobiłam sobie prezent na Boże Narodzenie i przygarnęłam książkę, której okładka przypomina ilustracje do baśni czytanych w dzieciństwie.
Tak też zaczęłam odbierać historię, którą opowiedziała Eovyn Ivey. Jak baśń, piękną i okrutną, ale w jakiś sposób unoszącą na duchu.
Jest to historia Jacka i Mabel, z którymi życie nie obeszło się zbyt łaskawie. Ich wymarzone dziecko urodziło się martwe, a małżonkowie nie potrafiąc poradzić sobie z tą tragedią i rozmawiać o niej ze sobą zaczęli się od siebie oddalać. W końcu w poszukiwaniu ukojenia porzucają swoje dotychczasowe życie i wyruszają na Alaskę, gdzie jak wydaje się Mabel w samotności i przy ciężkiej pracy w końcu uda im się jakoś odzyskać równowagę. Niestety nie jest im łatwo, a to co pięknie wyglądało na ulotkach zachęcających do zasiedlenia tego niegościnnego miejsca okazuje się o wiele trudniejsze niż przypuszczali. Zaczynają się od siebie co raz bardziej oddalać i tylko czasami trafiają się chwilę dziecięcej beztroski.
Właśnie podczas jednej z takich chwil, gdy dwoje dorosłych ludzi obrzuca się świeżym śniegiem, powstaje coś co jest ucieleśnieniem ich pragnienia i tęsknoty. To, co początkowo miało być tylko bałwanem nagle pod wpływem impulsu przekształca się w śniegową dziewczynkę, która następnego ranka znika. I tak jak starej rosyjskiej baśni Jacka i Mabel zaczyna odwiedzać dziewczynka. Drobniutka laleczka o niebieskich oczach i prawie białych włosach, która przewraca zimą ich życie do góry nogami, choć pozornie nic się nie dzieje. Każde z małżonków inaczej odbiera wizyty dziewczynki. Dla Mabel jest ona czymś magicznym, ucieleśnieniem opowieści, którą w dzieciństwie opowiadał jej ojciec, a dla Jacka samotnym kilkuletnim dzieckiem w dzikim alaskańskim lesie, które w jakiś sposób umie sobie radzić z dzikością tej krainy. Mimo tych różnic w podejściu do dziewczynki oboje kochają ją tak jakby była ich dzieckiem, a uczucie to sprawia, że zaczynają otwierać się na innych ludzi.
Kiedy jednak zima przemija dziewczynka znika tak jakby była dzieckiem śniegu, jakimś zimowym stworzonkiem, które znika z pierwszymi powiewami wiosny. Za pierwszym razem świat tej pary wydaje się załamywać, ale podczas wypełnionego pracą wiosenno-letniego okresu nie mają czasu myśleć o śnieżnym dziecku. Mają za to nadzieję, że dziewczynka pojawi się w ich drzwiach wraz z pierwszym śniegiem...
"Dziecko śniegu" ma w sobie coś magicznego. Jest to historia, w której prawdziwe trudne życie na Alasce w subtelny sposób przeplata się z magią i wiarą w cuda. Naprawdę trudno tutaj rozdzielić, co jest prawdziwe, a co baśniowe. Już sama tytułowa postać niesie w sobie sporo sprzeczności. Z jednej strony jest czymś niesamowitym, tak jak dziecko z rosyjskiej opowieści z dzieciństwa Mabel. Pojawia się tylko zimą, przyjaźni się z dzikim lisem, potrafi wywołać burzę śnieżną i wydaje się unosić na śniegu, stąpać po nim leciutko i niczym elf zostawiać ledwie widoczne ślady. Z drugiej strony jest dzieckiem z krwi i kości, które straciło oboje rodziców, a zdane na siebie szukało opieki i bezpieczeństwa u Jacka i Mabel, ale jednocześnie bało się z nimi zostać.
Opowieść ta nie skupia się jednak tylko na śniegowej dziewczynce. Jest to też historia Jacka i Mabel, którzy w zupełnie różny sposób przeżywają tragedię śmierci dziecka oraz nie potrafią ze sobą rozmawiać, co pomimo łączącego ich silnego uczucia sprawia, że zaczynają się od siebie oddalać. Czasem nawet wolą uciec od problemów, zrzucić je na barki kogoś innego. Jednak z czasem uczą się razem przezwyciężać trudności stawiane przed nimi przez dziką przyrodę Alaski oraz razem dzielić pojawiające się chwile radości.
Ktoś ładnie na plecach książki napisał, że ta historia wrasta w człowieka. To prawda. Już od pierwszych stron książka porywa i zaprowadza w zupełnie inny świat całkowicie pochłaniając myśli i serce. Autorka włada piórem w taki sposób, że nie chce się odkładać historii i jednocześnie zamyka ją żeby wydłużyć czas przebywania w tym świecie, który nie jest do końca realny, ale też nie jest opowieścią rodem z gatunku fantasy.
To przejmująca opowieść o tym wszystkim co rodzi się w sercach ludzi. O miłości, przyjaźni, tęsknocie, a także i stracie. Jedyne słowo jakie mi pasuje do opisu "Dziecka śniegu" to baśń, która niekoniecznie kończy się dobrze, ale pozostawia iskierkę nadziei i sprawia, że człowiekowi jest jakoś lżej i cieplej na sercu.
To książka do, której na pewno kiedyś jeszcze wrócę, a teraz puszczam ją w obieg po znajomych i przyjaciołach, bo to jedna z niewielu historii, które tak głęboko zapadają i w pamięć i w serce. Polecam z całego serca tę magiczną i wypełnioną emocjami książkę.
Jest jeszcze jedna rzecz, która kojarzy mi się z podobnym ładunkiem emocjonalnym i klimatem z "Dziecka śniegu". To "Epilogue" piosenka, która znalazła się w japońskim wydaniu płyty "Black Halo" Kamelotu. Przy dźwiękach tej piosenki dawałam się pochłonąć opowieści Ivey bez reszty i zachęcam też do wysłuchania jej.

3 komentarze:

  1. Cieszy mnie to :) Ja leczyłam nią deficyty śniegu za oknem, ale jak słonko świeciło też można było dać się pochłonąć klimatowi książki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ma ochotę poznać tę książkę, więc pewnie prędzej czy później ją kupię. Takie magiczne historie mają coś w sobie, co nie pozwala o nich zapomnieć przez długi czas. Mam nadzieję, że "Dziecku śniegu" też jest taką opowieścią :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim odczuciu "Dziecko śniegu" zdecydowanie jest taką opowieścią.

      Usuń